piątek, 30 sierpnia 2013

Kiedy nowy rozdział?

   Stwierdziłam, że trzeba to w końcu napisać i powiedzieć wam prosto z mostu. Kolejnego rozdziału nie będzie. Te które publikowałyśmy były napisane dobre pół roku temu, a my tylko je dodawałyśmy. Od tamtego czasu nic nie napisałyśmy. Boddie nie ma w ogóle weny i mówi, że najprawdopodobniej to koniec jej pisania. Ja co prawda ją mam, ale nie umiałabym pisać tu sama, a teraz już nawet czasu. Czeka mnie pierwsza klasa liceum, a i tak mam spore urwanie głowy z blogiem na którym piszę z Jemi. Musicie nam to wybaczyć. Jedyne co mogę teraz zrobić to tylko zaprosić was na bloga, który piszę z kimś innym i który dopiero co zaczęłyśmy.
http://droga-do-obledu.blogspot.com/
  Nie obwiniajcie za to nas. Nie miałyśmy wyboru. Chętnie powiedziałabym wam, że jeszcze tu wrócimy i skończymy w dobrym stylu, ale to kłamstwo, bo to jest już koniec.
   Kocham Was <3

niedziela, 11 sierpnia 2013

[16 cz. 3] - Przegraliśmy życie, wspaniale nie?

Jade...
   Z moich ust wydarł się głośny krzyk sprzeciwu i złości. Zaczęłam się szarpać w łańcuchach i wyzywać ich od najgorszych. Wiedziałam, że sprzeciw nic nie da, bo i tak postawią na swoim, ale nie mogłam się opanować. Miałam ochotę tam podejsć i dać im w twarz. Nie zaprzestałam szarpaniny, nawet wtedy, kiedy łańcuchy uszkodziły moją skórę i z ran powoli zaczęła spływać krew. 
    To nie mogło się tak skończyć! Nie! Po prostu, ku*** nie! Nie po to poświęcałam się, walczyłam, cierpiałam i.. I nawet zabiłam brata... By... By Will to wszystko teraz schrzanił! Nie! Nie zgadzam się! 
   Kobieto - Mężczyzna i pozostała dwójka za nim spoglądała na moje wysiłki z kamienną twarzą. Demon, stojący za tym czymś, łakomie patrzył na cieknącą powoli po moim ramieniu krew, jakby chciał się na nią rzucić. Ze złością odwróciłam się w stronę Willa, jednocześnie próbując uwolnić skrzydła. Jeszcze bardziej rozwścieczyła mnie jego postawa - widziałam, że napina mięśnie,ale była to chyba jedna rzecz, która wskazywała, że przejął się sytuacją. Normalnie wisiał, ze spuszczoną głową i półprzymkniętymi oczami, z miną ćpuna. 
   Jeszcze raz zawyłam, znów zaczynając wyzywać Kobieto - Mężczyznę. Miałam gdzieś, że to mogłoby mnie zniszczyć jednym ruchem ręki. I tak byłam skazana na śmierć. Przez kogo? Przez Willa! Za co? Za cholera nic! Za to, że umarłam w tamtym świecie! Za to, że go znam! Za to, ze jest taki słaby! Za to, że mnie po prostu pokochał. Za to, że jestem. 
   To wszystko jego wina... To on dał się ponieść emocją, zapomnieć o walce i skupić się jedynie na swoich przyjemnościach, potrzebach. Wiedział, że to nie jestem ja, musiał zdawać sobie z tego sprawę. Mimo to skazał nas wszystkich na zagładę. I gówno mu z tego wyszło, bo ani 'mnie' nie pocałował ani nie uratował Elli. Nie wiem na kogo byłam bardziej wściekła - jego czy tamto coś, wznoszące się przede mną. 
   Jeszcze raz wrzasnęłam i w tym samym momencie coś uderzyło mnie boleśnie w policzek. Już po kilku sekundach poczułam spływającą po nim ciepłą ciecz. Syknęłam cicho z bólu, milknąc. Ciężko dyszałam, jakbym przebiegła kilkaset kilometrów, spoglądając z wściekłością na to Coś. Przecięło mi policzek samym wzrokiem. Ot tak, po prostu. Nawet się nie poruszyło.
   Kurczę, dobre jest.
   - Uspokój się, niewdzięcznico - powiedziało obojętnym tonem. - Powinnaś mi dziękować, że umrzesz bezboleśnie.
   Prychnęłam.
   - Spierdalaj - wychrypiałam.
   Oczy Kobieto - Mężczyzny zmrużyły się, a twarz wykrzywiła złość. Chyba pierwszy raz ktoś mu tak odpowiedział. Bez strachu. Bez uległości. Bez respektu.
    To nie tak, że zgrywałam jakąś nie wiadomo jak dzielną wojowniczkę, bo skoro i tak mam umrzeć, to trzeba zaszaleć. Nie panowałam nad sobą. Nie kontrolowałam siebie i tego co mówię. Nie potrafiłam powstrzymać emocji. Nigdy tego nie umiałam i zawsze pakowałam się w niczemu niepotrzebne problemy. Teraz jednak nie żałowałam swoich słów. Wyprostowałam się i wysunęłam podbródek, patrząc mu prosto w oczy. W innej sytuacji bym się zlękła, lecz teraz kierowała mną wściekłość, która nie pozwalała zważać mi na konsekwencje. Śmierć to śmierć. Za poniżenie go, mogę nawet zdychać w męczarniach.
   Na trybunach panowała gęsta cisza. Każdy niemal wstrzymywał oddech, spoglądając na mnie z przestrachem i podziwem. Nie wiedzieli jak się zachować. Niektórzy uśmiechali się do mnie, wspierając, inni unikali wzroku. Jeszcze inni wręcz zapadali się w fotele, jakby gniew tego czegoś był wymierzony przeciw nich.
   Zauważyłam jak szczęki Kobieto - Mężczyzny zacisnęły się i w tym samym momencie, poczułam w sercu - a raczej w miejscu, gdzie powinno być - bolesny ucisk. Zachłysnęłam się powietrzem, jednak nie pozwoliłam sobie na choć mały jęk bólu. Nie chciałam dać mu satysfakcji. Nie mogłam. Z trudem przełknęłam ślinę, płytko oddychając. Zagryzłam wargę do krwi, czując jak ucisk przenosi się do gardła. W kącikach oczu pojawiły się łzy, które natychmiast przepędziłam. Nie minęło kilka sekund, kiedy i drugi pliczek został przecięty. O wiele głębiej. Łapczywie zabrałam powietrza, zaczęło kręcić mi się w głowie, świat wirował między oczami... W głowie pojawiła się jedna, jedyna myśl: Umieram.
   Nagle tortury przerwał czyiś krzyk. Ból ustał. Świat wrócił na swoje miejsce. Wróciły mi siły. I możliwość ruszania się. Jedynie krew spływająca po mojej twarzy, przypominała, że to wcale nie był zły sen, a rzeczywistość.
   Zamrugałam, próbując pozbyć się mroczków i uspokoić. Nie potrafiłam na niczym skupić wzroku, ba, trzymanie otwartych oczu, sprawiało mi problemy. Gardło miałam ściśnięte, tak, że czułam, iż nie umiem wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa. Głowa pękała mi z bólu, i byłam pewna, że jeszcze chwila i stracę przytomność. I prawdę mówiąc nie mogłam się tego doczekać.
    Mimo wszystko dotarły do mnie czyjeś słowa. Z trudem rozpoznałam głos Willa. A z jeszcze większym trudem poskładałam litery w słowa, a słowa w zdania.
    - Zostawcie ją! Błagam! Przestań! Dosyć, przestań, natychmiast! - usłyszałam zza mgły.
    - Ach, tak? A kto mi zabroni? - zabrzmiał czyiś szyderczy śmiech. - Ty? Ty mały, nędzny Aniołku?
   Zamrugałam powiekami, nie chcąc stracić przytomności. Z trudem wzięłam oddech, moja głowa przetoczyła się na drugie ramie.
     - Puszczaj nas oboje! Natychmiast! - ktoś wykrzyczał. I znów ten śmiech. Zadrżałam.
     - Śmiesz mi rozkazywać, nędzny gnojku? - Rozpoznałam głos Kobieto - Mężczyzny.
   Poczułam ogromną falę nienawiści i gniewu ze strony Willa. Zamruczałam, usatysfakcjonowana, kiedy jego emocje zaczęły przenikać w głąb mnie, napełniając. Czyż było coś smaczniejszego od  złości Anioła? Nienawiści, tego zakazanego uczucia Aniołków?
    W tamtej chwili właśnie on przytrzymywał mnie przy życiu, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kobieto - Mężczyzna 'pozwolił' mi umierać powoli, zupełnie zapominając, że Will może mnie uratować, zapominając o tym, że wystarczy tylko odrobina złości Anioła, bym mogła przeżyć. Z trudem, owszem, ale przeżyć. Przestał zwracać na mnie uwagę, poświęcając ją Willowi. Teraz w niego został wymierzony gniew Kobieto - Mężczyzny.
      Uchyliłam lekko powieki, spoglądając w stronę szatyna. Zauważyłam, że to COŚ również się w niego wpatruje, co mogło oznaczać, że Will przeżywa teraz takie same tortury jak ja przedtem.Nie można jednak było tego po nim poznać - prócz napiętych mięśni i zaciśniętych zębów. Ba, patrzył się mu prosto w oczy. Mimowolnie poczułam dla niego podziw - ja nie potrafiłam tak wytrzymać. Musiało go boleć, piekielnie boleć... Ale nie dawał się, nie chciał dać mu satysfakcji.
      Podziw zastąpił wstyd - tak szybko się poddałam, bez walki. Nie stawiałam się, nie próbowałam. A gdyby nie Will teraz już bym nie żyła. Nawet w tej chwili utrzymywał mnie przy życiu - nieświadomie, ale jednak.
     Nagle wpadł mi do głowy pomysł. Może nie genialny, ale... Ale może udałoby się nas uratować.
     Wzięłam głęboki oddech, starając się utrzymać głowę w pionie. Ciężko przełknęłam ślinę, spoglądając na Kobieto - Mężczyznę. Chwilę trwało nim zdobyłam w sobie wystarczająco dużo siły, żeby się odezwać.
    - Zawrzyjmy umowę - powiedziałam najgłośniej jak umiałam. Wystarczyło. COŚ spojrzało na mnie, jakby zainteresowane.
     - Jaką? - zapytało, uśmiechając się lekko, niby zadziornie.
    Oblizałam suche usta.
     - Wystawisz nas, oboje, na jeszcze jedną próbę. Nie wiem, cokolwiek. Gdy zdamy, darujesz nam życie. A jeśli nie... - Zawahałam się, lecz po chwili dokończyłam. - A jeśli nie możesz nas torturować, ile chcesz.
     Przez chwilę Kobieto - Mężczyzna przyglądał mi się zaintrygowany. Już myślałam, że się rozmyśli, gdy łańcuchy zaczęły się rozluźniać, bym po kilku sekundach znalazła się w jakimś zaułku... Po obu moich stronach znajdowały się jakieś krzaki, ciągnący się jeszcze kilka metrów, po czym znikający w gęstej mgle... Śmierdziało stęchlizną i jakby.. Śmiercią. Mimowolnie zadrżałam.
    - Oto wasza próba. Musicie odnaleźć stąd wyjście. Macie 10 minut - Rozbrzmiał głos tego czegoś.
    Spojrzałam na leżącego obok mnie Willa, który również się mi przypatrywał. Przez chwilę milczeliśmy, przyglądając się sobie. Wyglądał o wiele gorzej. Na jego twarzy można było dostrzec kropelki potu i mnóstwo siniaków. Z ramienia... O matko, tak... Chyba odrywał się mu płat skóry... Ciężko oddychał, a żebra miał jakby zapadnięte. Natychmiast odwróciłam wzrok, płytko oddychając. Wreszcie, chwiejnie wstałam, podtrzymując się ściany.
   - Chodźmy... Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę jeszcze trochę po egzystować - wychrypiałam, próbując zebrać siły.
    Wyprostowałam się, spoglądając w mgłę. Była strasznie gęsta, nic nie mogłam w niej dostrzec.  Jednak... Chyba... Wydawało mi się, że coś się w niej porusza. Jakiś kształt.. I zbliża się do nas.... Poczułam jak Will staje przy moim boku. Wyprostowałam skrzydła, mimowolnie jęcząc z bólu. Następnie zmrużyłam oczy, pochylając się do przodu i obserwując bacnie mgłę.
    - Co to.. - zaczął Will, lecz nie dane było mu skończyć.
    Nie, nic nie znajdowało się w mgle. Żadne potwór, człowiek, Demon, Anioł, Kobieto - Mężczyzna, czy rozszalałe zwierzę.
     Wrzasnęłam, odskakując w tył, gdy z dymu ukształtowała się pięść, 'uderzająca w nas'. Sama mgła poszarzała, wręcz stała się czarna. I najwyraźniej atakowała nas dymna dłoń.
       Wpadłam na krzaki, zaczynając się panicznie rozglądać dookoła. Niestety, nie było stąd wyjścia. Jak do cholery mamy stąd wyjść, pomyślałam ze wściekłością. Skoro za nami o wokół nas znajdują się jakieś krzaki,a przed nami dłoń, próbująca nas zgładzić?!
        Nagle poczułam, jak się zapadam... Jak w coś wpadam... W te krzaki. A obok mnie Will. Dymna ręka zniknęła mi z  oczu, zastąpiły ją gałązki i liście, a po chwili wypadłam na drugi korytarz, tuż obok Willa. To żyło... I uratowało nam życie.
       Chyba po to, żeby od razu je odebrać. Bo natychmiast ku nam wystrzeliło kilka gałęzi. Krzyknęłam, zakrywając się skrzydłami.  Poczułam jak coś wbija się w nie, zadając mi ból, lecz nie reagowałam. Nie zamierzałam zaprzestać. Wiedziałam, ze skrzydła by wystarczająco silne, by wytrzymać. Byle gałęzie nie mogły ich złamać.
      Nagle nacisk zelżał. Już myślałam, że to koniec, że znikły, gdy coś owiło się wokół mojej kostki, podnosząc ku górze. Jęknęłam, chowając skrzydła. To nic, ze te gałęzie mnie trzymały. One jeszcze po mnie 'szły', wspinały się wyżej. A ja traciłam czucie w nodze.
      Niespodziewanie zebrał się porywisty wiatr,  niesamowicie porywisty. Tak bardzo, że zdołał załamać gałęzie na pół - a nawet ja, upadając jeszcze się wzniosłam, spadając o kilak metrów dalej. Podniosłam głowę, wiatr zelżał,a prawie natychmiast przy mnie pojawił się Will. Teraz zrozumiałam, że to on go wytwarzał skrzydłami. Pomógł mi wstać i od razu ruszyliśmy dalej. 
     Nie rozmawialiśmy. Czasami tylko przyłapywałam go na spoglądaniu w moją stronę, nie chciałam jednak w tej chwili wszczynać kłótni i rozmowy o te tematy.  Nie mieliśmy czasu. 10 minut - a nawet nie wiedzieliśmy, gdzie idziemy. Znaleźć wyjście z labiryntu - okey, szkoda tylko, że mgłą przysłaniała wszystko, tak, że co chwila, któreś z nas uderzało w krzaki. Czasami ja albo on próbowaliśmy wznieść się w powietrze. Jednak na marne. Od razu odczuwaliśmy okropny ból i musieliśmy natychmiast z powrotem opaść na ziemię.
     Wreszcie westchnęłam ciężko.
    - Cholera! - przeklęłam. - Tu nie ma nic! Kompletnie nic! Tylko krzaki, jakaś gówniana mgła i my! Czas się kończy... Przegraliśmy życie, wspaniale nie?
     Will spojrzał na mnie jednocześnie ze złością i smutkiem.
    - Uwielbiam ten twój sarkazm - odparł z przekąsem.
     Wywróciłam oczami. Nagle usłyszeliśmy jakiś szelest dobiegając z góry. Zmrużyłam powieki, próbując coś dojrzeć. Coś tam było... W mgle coś, jakaś rzecz zaczęła przebierać kształt. Z przerażeniem zauważyłam, że nie było samo. Leciało do nas i... Czy to nie są kruki?
    Wrzasnęłam, gdy to coś zapikowało w moją stronę. Kucnęłam, osłaniając twarz dłońmi. Szpony ptaka jeszcze dosięgły moje włosy, lecz oprócz tego nie zrobiły mi większej krzywdy - mi i Willowi. Spojrzałam w ich stronę.
    Nie. To na pewno by były kruki.
    Owe zwierzęcia były kilka razy większe i bardziej przypominały sępy. Ich złote oczy błyszczały, pożądliwie patrząc w naszą stronę. Były głodne, a my smakowici. I chyba chciały nas zjeść.
    Znów wrzasnęłam, zaczynając machać skrzydłami. Próbowałam odgonić ptaszyska porwistym wiatrem, lecz one okazały się silniejsze. Znów zapikowały w moją stronę i tylko Will, który za w czasu do mnie doskoczył, uchronił mnie przed ich pazurami. Szatyn przetoczył się ze mnie, rzucając w nich kamieniami. Nagle coś rozbłysło i an końcu korytarza pojawiły się drzwi - złote, błyszczące, piękne i malutkie. Mogło się tam jedynie włożyć dłoń, może nadgarstek. Jednak to właśnie one miały na uratować.
    Złapałam Willa za rękę i pochylając się zaczęłam ciągnąć go w ich stronę. W tym czasie szatyn wciąż atakował latające bestie. Nie dawał rady, lecz walczył. Starał się. Czasami jedno z ptaszysk udrapało mnie albo jego w ramię, lecz nie poskarżyliśmy się najmniejszym jękiem - wystarczyło dojść do drzwi by horror się skończył.
    Nagle, gdy dzieliło nas zaledwie parę metrów, 'sępy' wydały z siebie gwałtowny krzyk i odleciały. Zdziwieni, wyprostowaliśmy się, czekając na kolejny atak. I chyba to nas zgubiło.
    Niespodziewanie Will upadł, wyjąc z bólu. Trzymał się za serce, ciężko oddychając. Zdenerwowana, nie wiedzą co mu dolega, uklękłam obok, palcem podnosząc jego podbródek i tym samym każąc mu na siebie spojrzeć. Zacisnęłam usta w wąska kreskę, zaciskając rękę an jego dłoni.
   - Will? Will, co jest..? Will!
   Nie reagował. Miał zaciśnięte powieki, na jego twarzy błyszczały krople potu, cały drżał. Posiadał gorączkę - o ile to w ogóle możliwe. Ciągle jęczał z bólu, wciąż trzymając się tam, gdzie leży serce. Zapragnęłam się rozpłakać z bezsilności. Ledwo mógł oddychać, co tu mówią co wstaniu.
    - Will do cholery! - jęknęłam.
   Odgarnęłam z jego czoła ciemny kosmyk włosów, przykładając dłoń do jego policzka. Chłopak wtulił się w nią, ciężko sapiąc. Jego ciałem potrząsały co chwila drgawki, zaczął się krztusić własna śliną. Umierał. Po prostu umierał.
    - Will... Will, kurde...  - Oblizałam wargi, powstrzymując drżenie brody. - Proszę cię...
   Chłopak wreszcie uchylił lekko powieki.
    - E-Ella.. - wysapał z trudem. - O-ona... Umie... Umiera...
    Aż zachłysnęłam się powietrzem. Z jednej strony poczułam radość, z drugiej złość - to nie ja ją zabiłam, ale  umarła, co jest dobre.Aczkolwiek... Umiera ona, umiera Will. Bez niego nie wyjdę. On jest mi potrzebny... W ogóle.
    Pokręciłam głową,  przybliżając się do niego. Dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Delikatnie przeciągnęłam dłonią po jego policzku, znów się nad nim pochylając. Coś... Coś kazało mi to zrobić. Nie wiem co.. Głupota? Bo przecież wcale tego nie chciałam... A jednak...
     Delikatnie musnęłam jego wargi, a już po chwili całowałam namiętnie. Sama nie wiem jak to się stało - ot tak po prostu. I wcale nie bolało tak bardzo, może trochę. Ale o wiele bardziej sprawiało przyjemność. Nie oddawał, nie miał siły, lecz wiedziałam, że się mu o podoba. Bardzo.
    Po chwili - jak dla mnie za krótkiej - oderwałam się, spoglądając mu w oczy. Poczułam jak odwzajemnia uścisk na dłoni i delikatnie się uśmiechnęłam.
    - Zrobisz to? - zapytałam cicho. - Dla mnie...?
   Szatyn kiwnął głową. Pomogłam mu wstać, a następnie za pomocą skrzydeł zaczęłam iść w nim w kierunku drzwi.
   Pięć...
   Rozbrzmiał głoś Kobieto - mężczyzny,a  jednocześnie drzwi zaczęły się jeszcze zmniejszać.
   Cztery...
   Z paniką zaczęłam gwałtowniej machać skrzydłami.
   Trzy...
    Juz tylko parę centymetrów...
   Dwa...
   I jeszcze tylko...
   Jeden.
   Oboje upadliśmy prosto do niewielkiego otworka, który zaczął nas zasysać, sprawiając ból i przyjemność. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to ja znów całuje Willa.
____________________
Od Boddie:   Skończyłam! Boże, wreszcie! Skończyłam chyba najdłuższy rozdział na Paranormalnych jaki kiedykolwiek tu powstał! Pisałam go chyba z 2 tygodnie, bo albo mi się nie chciało, albo nie miałam weny... Ale teraz jestem mega szczęśliwa i mega zmęczona :D I... Nawet mi się podoba ^^ A Wam?? :>