środa, 27 lutego 2013

[ 22 cz. 2] - Umarłam?

Jade...
  Podkuliłam pod siebie kolana, patrząc na śpiącego Araba.
  To było okropne. Zaczął już w lektyce się do mnie dobierać, lecz to co nastąpiło potem... Nie da się tego porównać. Nie miałam mu służyć... Tylko zaspokajać jego potrzeby. Tyle byłam warta. Zresztą nie jedynie ja. Posiadał kilka niewolnic. Na ich ciele widniało mnóstwo siniaków, bały się spojrzeć Arabowi w twarz. Cichutko wykonywały jego polecenia, zerkając na mnie ukradkiem - albo ze współczuciem albo z ulgą. Sądziłam, że cieszyły się, iż na chwilę zajmie się mną, a je oszczędzi.  Płoszyły się słysząc jego kroki, chowały po kątach. Bały się go, a on to wykorzystał. Wiedział, że umie je zastraszyć, tak by robiły wszystko co chciał. Nie zamierzałam tu zostać dłużej. 
   Arab, przyzwyczajony do uległości służebnic zostawił mnie wolną. Zresztą od razu zasnął. To było aż za łatwe. Wystarczyło po prostu znaleźć jakieś ubranie i wyjść. Nie rozumiałam dlaczego one tego nie robią. Nie mógłby ich znaleźć, a one odzyskałby wolność. Najwyraźniej jednak są tak długo zastraszane, bite i poniżane, że boją się nawet o tym myśleć. 
   Cicho zeszłam z łóżka, zasłaniając się kołdrą. Uważałam by podłoga pode mną nie zaskrzypiała, bo to by był koniec. A zostało dziewięć dni. 
    Dziewięć dni. 
    Musiało się udać. A kiedy już uratuje Willa, wrócę tu z Victorią i zemszczę się za Drewa. Jego śmierć nie może przejść niezauważana, a ci którzy ją spowodowali, muszą ponieść konsekwencje. Niech cierpią tak jak on, a nawet bardziej. 
    Podeszłam do szafy i delikatnie ją otworzyłam. Cicho zaskrzypiała, a Arab poruszył się niespokojnie. Wstrzymałam oddech, jednak oprócz pojedynczego chrapnięcia, nic się nie stało. 
    Wyjęłam z szafy długą, bawełnianą bluzkę i lniane spodnie "dzwony". Szybko włożyłam na siebie ubranie. Podwinęłam nogawki spodni, by nadawały się na mój wzrost. Bluzkę związałam w łokciach, aby  nie utrudniała mi podróży. Następnie jak najciszej zaczęłam wędrować do drzwi. 
    Wystarczył jeden niefortunny krok. Podłoga głośno zaskrzypiała, budząc Araba. Szybko otrząsnął się ze snu, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem, by następnie rzucić się w moją stronę. 
    Zrobiłam unik, wybiegając na hol. Zeskoczyłam przez balustradę na parter, a za mną tak samo Arab. Najwyraźniej nie był w takiej złej formie, jak sądziłam. Zrobiłam salto, kiedy wyciągał dłoń w moją stronę. Wylądowałam na oparciu fotela, który po chwili został przewrócony w kąt. Udało mi się jednak zeskoczyć z niego, przewracając przy tym szafę na Araba. Przeklął pod nosem, unikając zderzenia. 
   Już prawie byłam przy drzwiach, sięgałam do klamki... Kiedy silne szarpnięcie zwaliło mnie z nóg. To Arab trzymał mnie za bluzkę, zamierzając się by zadać cios. Ścięłam go, wyrywając się z uścisku i otwierając drzwi. Niestety, złapał mnie za nogę, ciągnąć ku sobie. Wolną stopą kopnęłam go w twarz, na co Arab zawarczał jak pies, jednakże nie puścił.
   Dobra, pomyślałam ze złością, jak nie tu to w inne miejsce. 
  Chwyciłam się progu, bym nie dostałą się w jego łapy, po czym z całej siły uderzyłam mężczyznę w kroczę. Puścił od razu. W jego oczach pojawiły się łzy, kiedy skulił się, dłonie kładąc na owym słabym punkcie. Uśmiechnęłam się lekko, wstając i wybiegając z pokoju. 
***
  Trzy dni. Zostały jeszcze tylko trzy dni. 
  Droga do wulkanu zajęła mi prawie tydzień, podczas którego żywiłam się... Zabrzmi  okropnie, ale gdyby nie to, nie dożyłabym dotąd. Żywiłam się upolowanymi zwierzętami. I trawą. Szłam wzdłuż rzeki, więc nie było problemu z piciem. Cóż, przynajmniej do czwartego dnia. Potem, by - według zapewnień jakiegoś starca - trafić do Kamerun musiałam od niej odejść i skierować się bardziej na zachód.
  Ale udało się. 
  Zostały trzy dni, a ja stałam właśnie przed Kamerun.
  Miałam szansę zdążyć uratować Willa. Według Neily tutaj właśnie rósł Baras. Ale czy mogę jej wierzyć? Chodzi o to, że kwiatu szukała 4 lata temu... Trochę czasu od tego dnia minęło, nie wiadomo czy ktoś już nie zabrał Barasa. A rośnie co 2 lata na kilka miesięcy. Boże, oby był...
   Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wspinać się po wulkanie. Szło mi całkiem nieźle, na pewno dużo lepiej niż na Kilimandżaro. Może dlatego, że tu nie było tak stromo?
   Ciągle rozglądałam się w poszukiwaniu kwiatka. Jeśli będzie rósł gdzieś tu to tak by mieć jak najlepszy dostęp do słońca -  przy tym, według opisu.. Drewa... jest na tyle duży, by bez problemu móc go zobaczyć. 
   Drew...Wciąż nie mogłam się pogodzić z jego śmiercią. Był moim przyjacielem, wspierał mnie. Traktowałam go jak starszego brata, którego zawsze pragnęłam mieć. Nie mogłam pogodzić się z jego śmiercią. Wciąż przed oczami widniało mi wspomnienie biczowanego bruneta... I krwi... Wszędzie pełno krwi... 
   Odgoniłam od siebie ten obraz. Skup się Jad, nakazałam sobie, nie możesz pozwolić by poniosły cię emocje. Teraz najważniejszy jest Baras i Will. 
   Chwyciłam się  kolejnego podłoża skalnego, podciągając się na nim i siadając na jego zboczu. Wytarłam z czoła pot, patrząc w dół. Byłam gdzieś w jednej trzeciej... Wulkan jednak był ogromny i nie musiałam wchodzić wyżej. Już teraz siedziałam kilkadziesiąt metrów nad ziemią. 
   Wstałam z ziemi, rozglądając się wokoło. Musiałam jakoś wejść na tamten głaz... A z niego wspięłabym się nieco w górę, zeskakując na ten "balkonik". Z niego miałam świetny widok na skały, na których musiał rosnąć kwiatek... 
   Chwila, co to było? 
   Zrobiłam krok do przodu, mrużąc oczy. Zwisałam nad krawędzią, jeden nieostrożny ruch i spadłabym. W moim przypadku nie musiałam się o to martwić - mimo, że długi nie trenowałam gimnastyki, nie straciłam dawnej wprawy. Jeśli można tak powiedzieć.
   Przesunęłam się o milimetr do przodu, z podłoża posypało się trochę kamyków, świadczących o tym, iż głaz się usuwa. Ale jeśli to naprawdę było to... Może ze zmęczenia miałam już zwidy... Nie chciałam tam schodzić, skała ledwo się trzymała. Pod moim ciężarem urwałaby się razem ze mną. Nie mogłam ryzykować, musiałam być pewna.
   Lekko wychyliłam się do przodu. Skała zatrzeszczała niebezpiecznie. Ale...
   Tak! Znów coś zabłysło! Na fioletowo - niebiesko! To na pewno był on! Drew opowiadał mi, jak wygląda kwiat i jak szybko można go dostrzec w słońcu. Nic innego nie może tak świecić, posiadać takie piękne barwy... O Boże, jest!
    Głaz zachybotał się w tym samym momencie, w którym skoczyłam w stronę kwiatu. Mocno chwyciłam go, jednocześnie łapiąc się za brzeg jakiegoś zielska. Skałą na którym rósł Baras urwała się spadając z głośnym hukiem na ziemię. Krzyknęłam ze szczęścia, próbując oprzeć nogi na ścianie wulkanu. Ścisnęłam Barasa, przyciskając go do piersi.
   Nie, chwila. To było metalowe i zimne. W dodatku posiadało kulisty kształt i bez problemu mieściło się w mojej pięści.
   Spojrzałam na trzymaną rzecz.
  - To jakieś żarty? - powiedziałam do siebie. - Broszka? Skąd tu do cholery broszka?!
   Odrzuciłam od siebie przedmiot z obrzydzeniem. Ten upadł za "balkonik", po czym zabłysnął jeszcze mocniej. Zmrużyłam oczy, gdyż blask oślepił mnie na chwilę. Podciągnęłam się mocniej na roślinie, próbując znaleźć oparcie dla nóg. Niestety. Oprócz tego zielska, nie miałam jak się złapać. Na balkonik zeskoczyć nie mogłam - zbyt nisko. To jak skakanie z piątego piętra. Złamanie nogi, ręki czy kręgosłupa gwarantowane. Tylko, że to było chyba jedyne wyjście.
   Spojrzałam jeszcze raz na balkonik i wręcz zachłysnęłam się powietrzem. W miejscu gdzie wcześniej leżała broszka, teraz rósł przepiękny kwiat... Baras. Świecący tak samo jak ta broszka...
   To zmienia kształt w ludzkich dłoniach, uświadomiłam sobie. Boże, trzymałam w dłoniach Barasa i go wyrzuciłam...
   Musiałam go zdobyć. I przy okazji przeżyć. Och, jaka ja jestem niemądra... Ale kto by tak nie postąpił? Drew nic mi nie wspominał o tej właściwości tego kwiatu... Miałam prawo nie wiedzieć... Tylko, że przez to mogę go już nie odzyskać!
   Jest jedyna droga. I by go zdobyć i by stąd uciec. Nie mogę tak wisieć w nieskończoność, zwłaszcza, ze to zielsko zaczyna się powoli odrywać od wulkanu. Nie utrzyma mnie długo. Nie mam nawet wyboru.
   Wzięłam głęboki oddech, po czum puściłam się rośliny, robiąc salto w powietrzu. Wylądowałam tuż obok kwiatu, tracą równowagę. Kostka, która przy próbie odniosła dość duże obrażenia, teraz wygięła się, sprawiając mi niesamowity ból. Przyćmiło to jednak szczęście. Wyrwałam Baras, który w moich dłoniach zmienił się w broszkę. Przycisnęłam ją mocno do piersi. Uśmiechnęłam się, a po chwili zaśmiałam z radości.
   Nagle ziemia zadygotała, tak bardzo, że spadłam z balkoniku na skałę poniżej. Kostka zabolała mocniej. Syknęłam z bólu, a ziemia zadygotała jeszcze mocniej. Krzyknęłam, łapiąc się skały. Znów zwisałam kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Kamień, który służył mi za oparcie, zaczął się powoli obrywać. Nagle z wulkanu buchnął dym. Zaczęłam się krztusić, dym zasłonił mi całkowicie widok. Wrzasnęłam, kiedy głaz oderwał się od ściany. Upadłam na znacznie mniejszy "brzeg". Przyległam do wulkanu, kaszląc. Ziemia zaczęła mocniej drzeć, musiałam przytrzymać się ziemi, bym nie spadła niżej.
   Spojrzałam w  górę i zamarłam. Z góry, z wulkanu zaczęła wydobywać się lawa. Krzyknęłam przerażona, próbując wstać. Kostka jednak mi to uniemożliwiała, nie potrafiłam na niej normalnie stanąć. Tymczasem lawa coraz bardziej i coraz szybciej zbliżała się ku mnie.
    Wulkan jeszcze mocniej zadrżał. Delikatnie wychyliłam się patrząc czy mam gdzie skoczyć.
    Drzewo. Tuż pod górą stało niewielkie drzewo. Mogłam skoczyć na niego, łapiąc się gałęzi. Choć to niebezpieczne - znajduje się jakieś sześćdziesiąt metrów nad ziemią.
    Kiedy wulkan zadygotał tak mocno, że zwalił mnie z głazu ( złapałam się brzegu), a lawa dochodziła do mnie, podjęłam decyzję. Zresztą nie posiadałam wyboru. Jeśli chciałam przeżyć, musiałam zaryzykować. Odepchnęłam się zdrową nogą od kamienie, puszczając go. Wzięłabym głęboki wdech, lecz praktycznie nie było powietrza - tylko dym.
   Przycisnęłam do siebie Baras, jedną dłonią łapiąc gałąź drzewa. Zadrżałam, ręka mocno mnie zabolała,a  ból przeniósł się na resztę ciała. Zacisnęłam zęby, starając się nie puścić drzewa. Dłoń miałam mokrą z potu, przy tym wstrząs boleśnie mnie "uszkodził", jeśli mogę tak powiedzieć. Odwróciłam się i z przerażeniem zauważyłam, że lawa znajduje się niedaleko mnie.
   Bałam się puścić - ze zwichniętą kostką, daleko bym nie uciekła. A przecież nie mogłam sobie tak wisieć z nadzieją, że lawa cudownie się rozstąpi, omijając drzewo.
   Przełknęłam ślinę, oddychając płytko. Czyżby to był właśnie mój koniec? Nie uratuje ani siebie ani Willa? Nie mam szans uciec, pozostaje śmierć. Bez kwiatu i szatyn umrze. Mogłabym zrobić salto i wylądować kilka metrów dalej... Ale to przecież na nic. Nie ucieknę.
   Nagle drzewo zachybotało się, po czym zaczęło upadać. Podwinęłam po siebie nogi, choć wiedziałam, że to nic nie da. na ciele czułam już gorący, bardzo gorący żar. Zamknęłam oczy, niemal czując jak dotyka mnie lawa. Połowa drzewa wylądowała już w  magmie. Skuliłam się, po czym delikatnie zaczęłam puszczać gałąź.
  - Kocham cię Will... - szepnęłam jeszcze, a następnie oderwałam dłoń od drzewa.
  ***
   Dlaczego to jest takie zimne?, pomyślałam chwilę później, przyciskając do piersi Baras. I dlaczego tak twarde? A może już nie żyje i jestem w Niebie? Albo w Piekle? Choć, czy tam nie było by gorąco? 
   Och, chwila, może ja śnię? Czy Will nie jest chory? A może zasnęłam w czasie podróży? Ale przecież jestem w Afryce... Skąd tu coś zimnego i twardego?
  Po prostu otwórz oczy, usłyszałam w swojej głowie. I to nie był mój głos. Przypominał raczej... 
  - Victoria! - wykrzyknęłam zdziwiona, siadając na... podłodze. W sali. W szpitalu. Tuż przy łóżku Willa.. I Elli. Ja żyję! Chyba... - Umarłam? - zapytałam niepewnie, spoglądając na niż z ukosa. 
  - Nie ty... - usłyszałam za sobą Setha. 
_______________________
Boddie:  Rozdział długi i złożony praktycznie z samym opisów. Nawet nie praktycznie... Mam nadzieję, że nie pogubiliście się w akcji :D Ciągle ćwiczę nad opisami xd Bardzo chaotycznie...? :> 

poniedziałek, 18 lutego 2013

[21 cz.2]. Lepiej by było gdybym teraz zginęła...

Ella...
     Nie pisnęłam nawet kiedy wbijali mi igłę chodź tak na prawdę bałam się ich jak niczego innego. Nie miałam siły by krzyknąć czy powiedzieć, że dam radę bez kroplówki. Przekręciłam głowę w prawo, jeszcze bardziej zanurzając się w poduszce.Tak dawno nie czułam czegoś tak miękkiego. Jak dotąd tylko twarda ziemia, nic miękkiego i puchatego. ,,Jakie to przyjemne...'' Pomyślałam kręcąc głową w kółko. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Nie panowałam nad tym. Mimo, że udało mi się powstrzymać wymioty poczułam jak moje ciało rozdziera się na dwie różne części. Spojrzałam w stronę Willa. Leżał nadal nieprzytomny oddychając płytko i powoli. ,,To kara...'' pomyślałam kiedy ból nasilił się. Wbiłam paznokcie w pościel kręcąc głową na wszystkie strony. Ten ból wypełniał mnie od środka. Wydawało się, że nie skończy się nigdy.
   Krzyknęłam. Pierw cicho, ale w końcu nie wytrzymałam. Nie dało się powstrzymać emocji, które mną targały. Chciałam powstrzymać ten okropny ból. Usłyszałam trzask drzwi i czyjeś wołanie. Jakiś chłopak. Nie udało mi się rozpoznać głosu. Zaraz potem kobiecy ton, taki spokojny i delikatny. To musiała być Victoria. Jej dłoń dotykała mojego policzka chcąc nadać mojemu ciału trochę chłodu i bliskości. Cicho stęknęłam czując jak ból przenosi się z okolic brzucha do płuc. Znowu zaczęłam wypluwać z siebie krew. Otworzyłam szeroko oczy  wijąc się z bólu na wszystkie strony.
   -Dajcie ogień!- krzyknęła Victoria wystawiając dłoń do przerażonego Setha. Chłopak stał oszołomiony wpatrując się we mnie z otwartymi ustami.-Seth!- upomniała go nasza dyrektorka. Chłopak w pośpiechu podał kobiecie strzykawkę i od razu się ulotnił. Było mi przykro, że się mnie bał, ale nie miałam czasu o tym rozmyślać, bo poczułam nagle jak ból przenosi się do mojej głowy z zdwojoną siłą. Victoria wbiła mi strzykawkę w rękę wpuszczając do mojego ciała całą moc jaką udało się odebrać Calebowi. Krzyknęłam czując jak nie mogę panować nad swoim ciałem. Moje ręce i nogi opadły bezwładnie jakby dawały innym przekaz, ze już po wszystkim, ale moje wnętrze wyło o ratunek. Takiego cierpienia jeszcze nigdy nie zaznałam. Odchyliłam głowę do tyłu otwierając usta. Potrzebowałam powietrza, które teraz bezustannie mi uciekało. Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia, złapał moją dłoń i zaczął ją całować. Pisnęłam z bólu. Każdy dotyk sprawiał mi cierpienie, ale ten ktoś o tym nie wiedział. Starczyło, że mrugnęłam, a już od środka płonęłam.
   Coraz mniej powietrza.
  -Ella... Już po wszystkim.- mówił Ryder cały czas całując moją dłoń. Chciałam na niego spojrzeć i krzyknąć mu prosto w twarz:
  ,,Do cholery! Nic nie jest dobrze! Nie widziesz, że ja tu konam?!''-, ale nie mogłam nawet zamknąć ust. Nie panowałam nad swoim ciałem w żadnym stopniu.  Ktoś dotknął mojej głowy odchylając ją do przodu. Znowu ten przeraźliwy ból. Jakby coś mnie parzyło od środka. Ktoś się nade mną znęcał.
   -Ella!- usłyszałam wrzask. Rodzice. To mama. Przyjechała... Chciałam jej powiedzieć, że nie potrzebuję takiej matki, której an okrągło nie ma w domu, która zajmuje się tylko sobą i swoją dupą, a mnie ma w głębokim poważaniu. Chciałam jej powiedzieć, że nic dla mnie nie znaczy i żeby się wynosiła z tej szkoły, bo tylko przyprawia mnie o wymioty. Na marne. Kiedy się złościłam tylko jeszcze bardziej piekło mnie w środku.
   -Coś jest nie tak... Za długo nic się nie dzieje.- powiedziała zmartwiona Victoria nachylając się nade mną. - Ella, jeśli nadal boli mrugnij.- powiedziała. Zebrałam wszystkie swoje siły chcąc jej odpowiedzieć i mrugnęłam. Skutkowało to tym, że wrzasnęłam z bólu, ale przynajmniej wiedziała, że nadal potrzebuję pomocy. Może i byłam egoistyczna, ale o czym miałam teraz myśleć?
   -Ona cierpi do cholery! Ulżyjmy jej jakoś! Dajcie jej jakieś proszki!- krzyknął Ryder puszczając moją dłoń i wstając. To wszystko wiedziałam jedynie dlatego, ze usłyszałam jego ciężkie kroki.
   -Uśpimy ją jak Willa.- powiedział ktoś z tyłu. Dalej nic nie słyszałam. Chciałam zamknąć oczy, by nie musieli oglądać mnie jak martwej prze te dni, ale nie mogłam. Zbyt bolało. Poczułam jak odlatuję. Nagle ból ustał, ale ja już nie mogłam zamknąć oczu. Nie mogłam nawet ruszyć palcem.

   Stałam na środku wielkiego pomieszczenia, ciemnego i pustego. Jedynie ściany. W koło unosił się jakiś pył, który pchał mi się do oczu. Zastanawiałam się co ja tu robię. Zamrugałam kilka razy zasłaniając usta dłonią by się nie udusić.  Słychać świst dochodzący z dworu. To za pewne wiatr wieje.  Szukam wyjścia, ale nic nie mogę znaleźć. Idę na oślep. Nagle coś dotykam. Coś twardego, a zarazem delikatnego.  Usłyszałam czyjś oddech. Uniosłam wzrok i zobaczyłam czyjeś ciemne oczy.
   -Ella?- usłyszałam zaskoczony głos Willa. Uśmiechnęłam się. Jak ja dawno się nie śmiałam.
   -Will!- krzyknęłam kaszląc i wtulając się w niego.- Co ty tu robisz?- spytałam zaskocozna dopiero teraz orientując się, że jestem w jego śnie.  Napotykając jego spojrzenie typu ,,Ta ja powinienem o to pytać'', odpowiedziałam.- Uśpili mnie. Dobrze się czujesz?- spytałam odsuwając się o krok i oglądając go od stóp do głów. Chłopak podskoczył i uderzył się pięściami o klatkę piersiową jak Tarzan.
   -Jestem zdrowy jak rydz!- powiedział wytykając mi język. Odetchnęłam z ulgą.- Ale skoro tu jesteś... Co ci się stało?- spytał wystraszony prowadząc mnie za rękę gdzie na zewnątrz. Szłam posłusznie za nim nadal zakrywając usta dłonią.
   -Caleb odebrał mi moc. Odzyskałam ją, ale nie umiem nad nią zapanować. Teraz zapewne myślą co ze mną zrobić.- powiedziałam kiedy wyszliśmy do jakiegoś lasu. Budynek w którym przed sekundą byliśmy znikł. - Jade szuka lekarstwa dla ciebie.- dokończyłam uśmiechając się lekko.
   -Uwierzyła.- stwierdził, ale ja zaprzeczyłam ruchem głowy.
   -Nie... Nienawidzi mnie, ale ciebie nadal kocha. Chce ci pomóc. Lepiej by było gdybym teraz zginęła...- powiedziałam podkulając kolana pod brodę. Will objął mnie ramieniem i pocałował w czoło.
   -Nie mów tak nigdy. Dla mnie zawsze będziesz jak siostra. Zawsze jestem z tobą duchem
____
Od Akwamaryn: Takie trochę przedłużanie tylko, no ale przykro mi musiałam;D Jeśli chcemy się jakoś zgrać w czasie to muszę tak przeciągać;) Nie obiecuję, że kolejny będzie lepszy.

wtorek, 12 lutego 2013

[20 cz. 2] - Nie mam prawa do własnego zdania, do.. Do własnego życia. To nie ludzie, to potwory.

Jade...
  Zamrugałam powiekami, sycząc jednocześnie z bólu.
  Nie miałam sił się podnieść. Plecy emanowały bólem na resztę ciała. Z trudem oddychałam, najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Jeszcze nigdy nie czułam takiego cierpienia. Całe ciało piekło mnie, jakbym się paliła. Było mi duszno, jak gdybym rzeczywiście stała w płomieniach. Pomyślałam, że umieram, a jeśli nie to bardzo bym tego chciała. Czułam spływający po bokach płyn, który zamiast ochładzać, tylko sprawiał ból. Nie mogłam tego znieść, miałam wrażenie, że zostałam żywcem obdarta ze skóry. A przynajmniej z pleców, ramion i brzucha. Nie pomagało ciągłe podrzucanie i uderzanie o twardą powierzchnię. Nie wiedziałam gdzie się znajdowałam i brakowało mi sił by to sprawdzić.
   Jęknęłam, już nie z bólu, a ulgi, kiedy poczułam coś zimnego na plecach.Było tak bardzo przyjemne.. Nie sprawiało mi cierpienia, a jedynie go osłabiało. Przestałam mieć wrażenie, że cała się palę - a przynajmniej paliłam, bo teraz wylano na mnie wiadro wody. Nie dosłownie, tak mi się wydawało. Ciało bolało mnie od zewnątrz i wewnątrz, jeśli to możliwe. Kiedy spróbowałam się podnieść, ból tylko wzrósł, a ja niemal krzyknęłam z cierpienia.
   Po chwili poczułam na włosach jakiś dotyk. Uspokajał mnie, jednocześnie najprawdopodobniej opatrując. Nie mogłam sobie przypomnieć czym teraz się "uszkodziłam". Co zrobiłam, że mam taką ranę - bo mała raczej nie była.
    Kosmyki czarnych włosów, opadły mi na czoło, a szept, przypomniał całą moją sytuacje:
   - Przyjęłaś na siebie piętnaście batów - usłyszałam. - To bardzo dużo na jak tak drobne ciało oraz płeć. Zazwyczaj kobiety umierają po dziesięciu.
   Przełknęłam z trudem ślinę. Tylko dzięki mocy nie umarłam po dziesięciu. Ba, tylko dzięki mocy nie umarłam po pięciu! Nigdy nie odzyskam dawnej sił i odporności - a Nieczułość, jeśli nie wyleczona, pogarszałaby sytuacje. Nawet jeśli żyłam to wątpiłam by długo to trwało. Drave i ten jego pomocnik najwyraźniej nie opatrzyli mi ran, zostawili na wykrwawienie. Neila musiała skądś zdobyć wodę, by teraz mnie opatrzyć.
   Nagle przypomniałam sobie dlaczego mam te rany.
   Drew.
   Nie zwracając uwagi na ból, podparłam się na łokciach i rozglądnęłam wokoło.
   Siedzieliśmy w tej samej ciężarówce w której na początku przywieziono nas do miasta. Jedynie skrzynki zastąpiła grupa ludzi przywiązanych do siebie sznurem. Niewolnicy. Dalej tu byłam. Zresztą, hej, na co ja liczyłam? Pobiją mnie, a potem obudzę się na pięknej łące? Z Willem pośrodku.
   Will. Ścisnęło mi serce. Nie wiem ile leżałam nieprzytomna, zakładałam, że kilka godzin. W dalszym ciągu mam tylko dziesięć dni na znalezienie kwiatka. Dziesięć dni. Boże, żeby on jeszcze żył... Zagryzłam wargę, nie pozwalając wypłynąć łzom. Gdy tylko pomyślałam o Willu i jego śmierci zbierało mi się na płacz. Nienawidziłam tego, a nie potrafiłam zatrzymać. Po prostu coś się we mnie łamało na samo wspomnienie Willa.
   Poczułam jak drżą mi dłonie, kiedy rozglądałam się po ciężarówce. Nigdzie nie widziałam Drewa... Ale on tu był, był na pewno... Chował się za którymś z ludzi... Ale żył, musiał żyć. Na pewno. Po prostu musiał...
    Teraz już cała drżałam. Brakowało go tu. Panowały ciemności, ale umiałam stwierdzić czy jest czy nie. I nie było go. Nie, to jakiś żart, pomyślałam. On tu jest, bawi się ze mną. Znów poczułam jak Neila dotyka moich włosów, a po chwili usłyszałam jej smutny szept:
  - Panicz Drew nie żyje... Przykro mi. Odebrałaś dużo ciosów, ale to nie wystarczyło. Wykrwawił się.
    Pokręciłam głową, jakby chcąc wyrzucić te słowa ze swojego umysłu. Z ust wyrwał się szloch. Nie chciałam dopuścić do siebie świadomości, że Drew umarł. Tylko dlatego, że o siebie walczył, walczył o swoją wolność i życie. Teraz rozumiałam dlaczego oni, niewolnicy byli ulegli - wiedzieli, że najmniejszy brak szacunku wobec " Pana" grozi śmiercią. Takie rzeczy widzieli na co dzień.
     Zaczęłam oddychać płytko, a po moich policzkach poczęły spływać łzy. Boże, ile on musiał dostać ciosów... Z mocą przeżyłby może nawet trzydzieści. Torturowali go, to pewne. Zanim umarł, albo stracił przytomność - Och, proszę, powiedzcie, że stracił przytomność i nie czuł większości ciosów. On nie mógł umrzeć, nie mógł...
   Gdybym zabrała więcej ciosów... Mogłabym przeżyć dwadzieścia, a te pięć może by go uratowały.
   Nie. Przestań. Nie wolno się obwiniać. Nie umarł przez ciebie. Nie ty wymierzyłaś mu baty, tylko oni. Im trzeba wymierzyć karę.Ty nic złego nie zrobiłaś, broniłaś go. Więcej nie mogłaś.
   Mimo to, czułam, że potrafiłam go ochronić przed.. Przed śmiercią. Boże, nie. Gdybym nie uparła się, że pojadę na misję, może wcale by tu nie trafił... A teraz siedział w samolocie do Australii. Dlaczego zawsze muszę się do wszystkiego wtrącać?! Mam nauczkę... Ani nie znajdę kwiatu ani nie... Ani więcej go nie zobaczę...
    Zakryłam twarz dłońmi, szlochając. Drgnęłam czując na ranach zimny okład. Po chwili Neila znów się odezwała:
  - Umierał bez bólu - powiedziała cicho.
  Pokiwałam głową, po czym spytałam nie odrywając rąk od twarzy.
  - Ile dostał batów?
  Przez chwilę nie odpowiadała. Już miałam ponowić pytanie, kiedy usłyszałam jej głos:
  - Czterdzieści. Po dwudziestu pięciu stracił przytomność - dodała.
  Nagle samochód zatrzymał się, a po chwili drzwi ciężarówki otworzyły się z hałasem. Drave brutalnie zaczął wyrzucać z niego niewolników. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem odwiązana od pozostałych. Neila upadła koło mnie na ziemię, kiedy pomocnik Drave zaczął ciągnąć ją za sznur. Posłała mi współczujące spojrzenie, po czym szybko wyszła za resztą niewolników. Tymczasem Drave klęknął przy mnie, patrząc na rany.
  - Taką cię nie sprzedamy - mruknął do siebie.
  Ledwo się powstrzymałam by nie odpyskować " Trzeba było mnie nie bić!". Przed oczami wciąż miałam Drewa, któremu zadawali ciosy poprzez bat. Nie chciałam jednak, by widzieli, że płacze. W normalnych okolicznościach zasłoniłabym twarz włosami, tyle, że teraz praktycznie włosów nie posiadałam. Ścieli. Spróbowałam więc przypomnieć sobie wszystkie dobre chwile z Willem, lecz to zamiast pomóc, tylko pogorszyło sprawę.
   Drave odgarnął mi włosy na bok, po czym nakazał białemu przynieść apteczkę i jakieś ubranie - siedziałam bez bluzki. Nagość mi jakoś nie przeszkadzała, nie czułam się zażenowana tym, że może widzieć mój biust.
   Jego pomocnik przyszedł po kilku minutach. Opatrzyli mi rany, związali bandażem i ubrali obcisłą sukienkę. A przynajmniej coś co ją przypominało. Następnie, o dziwo dość delikatnie, wyciągnęli z ciężarówki. Tam związali sznurem, dołączając do innych niewolników. Drave podniósł z ziemi bata i popychał nas do przodu, używając jego drugiego końca. Jakby brzydził się nas dotknąć.
   Oblizałam suche wargi. Nie jadłam i nie piłam od kilku dni, a wątpliwe było by nas nakarmili przed wystawieniem na " aukcje". Boże, jak to brzmi. Obiecałam sobie, że jeśli tylko stąd ucieknę, każę Victorii odnaleźć ich i zemścić się za Drewa. A tych wszystkich niewolników wypuścić, dać im wolność na jaką zasługują.
    Weszliśmy do dużego pomieszczenia. Po drugiej stronie, drzwi zastępowała skóra lwa. Od razu pomyślałam o Nali. Ścisnęło mi serce, kiedy przed oczami stanął obraz, jak leży na piasku, a z jej piersi powoli sączy się krew. Zaraz jednak to wspomnienie zastąpiło inne - biczowanie Drewa. Broda zaczęła mi się trząść, lecz mimo to powstrzymałam się przed kolejnym wybuchem płaczu. Nie mogłam, nie teraz.
    Drave wyjrzał na zewnątrz, po czym pociągnął nas za sznur, jednocześnie każąc iść za sobą. Wyszliśmy na dwór, gdzie rozwiązał trojkę ludzi, - dwóch chłopczyków i dziewczynkę, wszyscy w wieku max. jedenaście lat - po czym wypchnął ją na niewielką scenę.
   Staliśmy w cieniu, tak by nie odwracać uwagi do wystawionych. Na scenie można było dojrzeć trzy skrzynki, na których sadziło się niewolników. Przed nią stało od dziesięciu do dwudziestu ludzi i licytowali. Jakbyśmy byli rzeczami, pomyślałam ze złością.
   Po mniej więcej godzinie przyszła moja kolej, Neil i jeszcze jakiejś murzynki. Kiedy Drave postawił mnie na skrzynce, "publiczność" zamilkła.Wreszcie ktoś zawołał:
  - Ale ona jest biała!
  Drave wzruszył ramionami.
  - A więc więcej warta! - odpowiedział, obejmując mnie ramieniem.
  Na twarzach kupców malowała się niepewność. Nie wiem co miała do rzeczy mój.. kolor. Ważne, że nie wiedzieli czy warto, lub czy bezpiecznie mnie kupić. Choć w sumie czy ktoś kiedyś widział białego jako niewolnika? Byłam wyjątkiem. Już cieszyłam się, że nikt nie zechce mnie kupić, kiedy jakiś stary mężczyzna, opierający się o laskę, wykrzyknął:
  - Pięćset dolarów!
  Ludzie zaczęli szeptać.
  - Pięćset pięćdziesiąt! - podwyższył stawkę jeszcze starszy człowiek.
  - Sześćset!
  - Siedemset!
  Aż trudno było wyłapać kto rzuca większe kwoty. Panował okropny szum, każdy chciał mnie mieć jako niewolnicę. Stawka rosła coraz bardziej, wydawało się, że zapłacą wszystko by mnie mieć. Jakie to obrzydliwe. Brzydzili mnie. Uważali, że jestem rzeczom, a nie człowiekiem. Ich własnością i muszę robić co chcą. Nie mam prawa do własnego zdania, do.. Do własnego życia. To nie ludzie, to potwory.
   - Tysiąc pięćset! - wykrzyknął ktoś tuż przy scenie.
  Zapadła cisza. Chyba jednak istniały jakieś granice. Byłam warta tysiąc pięćset.
    - Tysiąc pięćset raz... - Drave rozglądnął się oczekujący. Chyba miał nadzieję na więcej. - Tysiąc pięćset dwa... Tysiąc pięćset trzy! Sprzedana młodemu Arabowi, panu Mormainowi!
   Po czym wręcz rzucił mnie w jego stronę. Mężczyzna, który mnie... kupił... Wyglądał na trzydziestkę. Czarne, małe oczy patrzyły na mnie łakomie, a usta rozjechały się w lubieżnym uśmiechu. Domyśliłam się, że raczej nie będę sprzątała mu domu. Arab wziął mnie za sznur i zaczął ciągnąć przez tłum. Nie obyło się bez dotykania mnie, lecz znosiłam to wszystko ze spokojem. W głowie planowałam już ucieczkę. Kiedyś zaśnie, a ja mam na tyle odwagi by rozbić mu okno w pokoju i tyle zręczności by uciec przed ścigającymi mnie strażnikami.
  Mężczyzna władował mnie do lektyki, a następnie sam wsiadł. Zasunął zasłonki, mrużąc oczy. Rozbierał mnie spojrzeniem. Podkuliłam kolana, spuszczając wzrok.
___________________________
Od Boddie: Jest nawet długi :D Na początku zupełnie nie wiedziałam jak opisać ten jej ból.. Ale potem poszło szybko :D Podoba się Wam? Bo mi tak :D    

DOBRA! SŁUCHAJCIE MNIE LUDZIE! CO SIĘ DZIEJE?! 40 OBSERWATORÓW I JEDEN KOMENTARZ NA TRZY POSTY? CHYBA COŚ TU NIE GRA! PAMIĘTAJCIE, ŻE PISZEMY TO TEŻ DLA WAS, A WASZE KOMENTARZE PODNOSZĄ NAS NA DUCHU. WIĘC...

CZYTASZ=KOMENTUJ!

środa, 6 lutego 2013

[ 19 cz.2]Chcę żebyś żyła. Przynajmniej na razie.

Ella...
   Oddychałam płytko patrząc gdzieś przed siebie. Caleb był na tyle hojny, że włączył mi światło, ale co z tego skoro siedziałam w pomieszczeni pomalowanym na czarno? Tylko sufit był bialy, żadnych ścian, niczego. Kompletna pustka. Nie chciałam go o nic prosić, bo wiedziałam że będzie czegoś chciał w zamian. Cieszyłam się, że każda chwila zbliża mnie do przyjścia chłopców, ale z drugiej strony nie chciałam by się zjawiali. Nie chciałam patrzeć jak walczą z tym... Brakowało mi słów by go opisać. Zamknęłam oczy przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. Minęło trochę czasu, zmieniliśmy się i staliśmy dojrzalsi. Potrafiliśmy walczyć o życie drugiego z nas. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Byłam taka nie dojrzała. Uciekałam z lekcji, by siedzieć na trawie w lesie, ale niczego nie żałowałam. Gdyby nie moje ucieczki nigdy bym tu nie trafiła. Nie spotkała bym ich. Przywołałam sobie twarz Jade. Ta na ozór drobna blondyneczka, była bardzo wytrwała. Umiała dopiec. Na początku była bardzo... egoistyczna. Chciała rozstawiać nas po kątach, ale w końcu teraz jesteśmy przyjaciółkami, albo właściwie byłyśmy. Nie wiem co mam myśleć. Seth. Jejku. Jak sobie pomyślę o tym chłopaku to uśmiech sam ciśnie się na usta. On po prostu był i zawsze będzie mój. Kochałam go i zawsze będę. Był mi na początku najbliższy i jest nadal bardzo. Zastąpił mi ojca, który był zajęty pracą. Zastąpił mi rodziców. Opiekował się mną. Teraz Will. On był niesamowity. Skryty, ale bardzo odpowiedzialny. Tak właściwie dopiero po naszym teście otworzył się na nas. Zaczął rozmawiać jak z przyjaciółmi. Był cudowny. Był jak mój starszy brat do którego mogłam pójść w każdej chwili i porozmawiać. Jak mogłam myśleć, że to on wtedy na sali... Byłam głupia. Skarciłam się w myślach. No i na koniec Ryder. Nasze kłótnie, nasze sprzeczki. Na początku wszystko układało się wspaniale, może to ja byłam zbyt zimna i oschła? Może gdybym go dopuściła do siebie nie stał by się tak arogancji i chamski? Najważniejsze było jednak co łączyło nas teraz. Chciałam go teraz móc przytulić i powiedzieć, że go kocham, ale nie mogłam. Mimo to wiedziałam, że jest ze mną duchem i zjawi się tu lada dzień. Może nie dziś, nie jutro, ale się zjawi.
   Moje rozmyślenia przerwał trzask ciężkich drzwi. To Caleb albo przyniósł mi jedzenie, albo zapragnął się zabawić. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Odskoczyłam w tył kiedy jego zimna skóra dotknęła moich dłoni. Nie odezwał się ani słowem. Siłą obrócił mnie tyłem do siebie i rozplątał dłonie. Potarłam nadgarstki wyczuwając krew. Zasyczałam z bólu i spojrzałam na Caleba. Co kombinował? Podkuliłam kolana pod szyję patrząc na niego z przestrachem.
   - Jedzenie.- powiedział przysuwając w moją stronę miskę. Nie miałam pojęcia co za paskudztwo mi dawał, ale jadłam. Wiedziałam, że jeśli tego nie wezmę do ust to szybciej tu zdechnę. Trzymałam się tratwy z napisem ,,Życie'' tak mocno jak tylko mogłam. Wiedziałam jednak, że w końcu ocean o nazwie ,,Śmierć''pochłonie mnie. Nie mogłam tego zrobić Victorii. Musiałam jej udowodnić, że zrobiła dobrze puszczając mnie tu. Wzięłam do ręki łyżkę mieszając nią rzadką ciecz. Nie wyglądało to apetycznie, ale nie takie rzeczy już jadłam. Zjadłam duszkiem pod ostrożnym okiem Caleba. Gdy skończyłam odsunęłam od siebie miskę i wytarłam usta w rękaw bluzy, którą miałam na sobie.
   -Czemu mnie karmisz?- spytałam przecierając twarz dłońmi. Tak dawno się nie myłam. Nie miałam pojęcia ile czasu minęło od kiedy tu jestem. Nie wiedziałam czy mamy noc czy dzień, czy jadłam właśnie śniadanie czy kolację. Nic nie wiedziałam.  Caleb raz dziennie wyprowadzał mnie jak psa do toalety i byłam zaskoczona że starczała mi ta jedna wizyta na 24 godziny.
   -Jeśli bym cię nie karmił zdechła byś z głodu, a nie o to mi chodzi. Chcę żebyś żyła. Przynajmniej na razie.- cicho prychnęłam. Mogłam się spodziewać, że miał w tym swój interes. Już chciałam mu powiedzieć, że i tak umrę, bo jestem chora, a bez mocy nie dam rady przeżyć kiedy on dotknął mojej dłoni. Chciałam ją wyrwać lecz uniemożliwił mi to. Zadrżałam z strachu przylegając ściślej do ściany. Po krótkiej chwili poczułam jak wypełnia mnie miłe ciepło. Oddech mi przyspieszył, a serce zaczęło szybciej bić jakby ktoś dostarczył mi dodatkową dawkę adrenaliny.  To jednak nie było to. Nie śmiałam krzyknąć kiedy jego dłoń zacisnęła się mocniej na mojej ranie.
   -Wiem, że jesteś chora. Mam nadzieję, że zjawią się szybko, bo nie chcę byś umarła zanim się pojawię tutaj.- powiedział puszczając moją dłoń i kierując się w stronę wyjścia.
    -Co to było?- spytałam patrząc już tylko na jego cień.
    -Twoja moc. Oddałem ci jej jedną tysięczną. Nadal nie możesz nic zrobić, ale dodała ci siły.- powiedział po czym wyszedł.
***
   Zwinęłam się w kulkę i wzięłam kilka głębokich wdechów. Nie czułam się już tak dobrze jak w momencie kiedy dostałam cząstkę mojej mocy. Teraz wyparowywała ze mnie i pozostawiała pustkę. Nie miałam siły nawet wstać i przejść się choć moje nogi zostały uwolnione wczoraj. Caleb musiał być pewny, że nie mam siły nawet wstać skoro rozwiązał mnie. Kiedy kaszel znów mnie dopadł usłyszałam na korytarzu głośne kroki, zapewne Caleba, który wędrował z jedzeniem. Ostatnio nie miałam siły jeść. Brunet nie nalegał bym wpychała w siebie to świństwo. Dawał mi kolejne cząstki mojej mocy, które już teraz w ogóle nie odczuwałam. Nie pomagało mi to, a wręcz przeciwnie sprawiało, ze słabłam jeszcze bardziej. Nie umiałam już nad nią panować.
   Nagle na korytarzu rozległ się huk. Okropny i tak głośny, że nawet słychać do było przez stalowe drzwi. Ani drgnęłam jednak. Dalej leżałam na w pół przytomna wpatrując się w ścianę na przeciwko mojej osoby. Drzwi otworzyły się, ale nawet na nie nie spojrzałam. Zamknęłam oczy czując jak ktoś mną szarpie na wszystkie strony i potrząsa. Krzyczał moje imię, ale tak cicho, że ledwo je słyszałam. To Ryder klękał przede mną szamocząc mnie na prawo i lewo. Głowa opadała mi jak u lalki. Poczułam jak chłopak bierze mnie na ręce. Poczułam się jak pierwszego dnia kiedy tu przybyliśmy. Kiedy niósł mnie nieprzytomną, a ja nie mogłam nawet mu podziękować.
   Kolejny strzał, a po chwili na mojej skórze poczułam miły podmuch wiatru. To Seth walczył. nie zdawał sobie nawet sprawy, że dzięki niemu czuję się o wiele lepiej niż przed sekundą. Ten wiatr mi pomógł.
   Ryder oddał mnie komuś. Nie widziałam kto to, nie miałam siły sprawdzić. Moje ciało unosiło się i opadało na umięśnione ramiona chłopaka. Nie znałam tego zapachu. Nie wiedziałam kto mnie niesie. Chłopak biegł co sprawiało, że wiatr nadal mnie ochładzał. Po chwili poczułam jak zostaję delikatnie położona na czymś miękkim.
   -Moja moc...- pomyślałam słaba, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Coś trzasnęło, za pewne jakieś drzwi. Znowu zamknęli mnie w jakimś pokoju, a może aucie? Tak, to było auto. Rozpoznałam to kiedy ruszyliśmy, a po chwili zatrzymaliśmy się. Ktoś wsiadł do środka i usłyszałam przytłumione słowa.
   -Jedź!- krzyk i kolejny huk. Otworzyłam powoli oczy korzystając z wszystkich sił, które mi pozostały. Zobaczyłam Rydera.  Trzymał moją głowę na swoich kolanach, a w prawej dłonie unosił jakiś przedmiot. Pocałował mnie w czoło. Na ten gest nieznacznie się uśmiechnęłam.
   -Zaraz będziesz taka jak wcześniej. Wytrzymaj...- wyszeptał mi do ucha brunet głaszcząc mnie po policzku.
____
Od Akwamaryn: Musze powiedzieć, że przez chwilę nie miałam weny, ale  po chwili znów wróciła i znów pisałam jak opętana. Mam nadzieję, że chodź trochę się wam podoba. Jeszcze was zaskoczę nie martwcie sie. Dostarczę wam emocji w związku z Ellą;)

sobota, 2 lutego 2013

[ 18 cz. 2] - Tutaj nawet, by umrzeć musisz mieć pozwolenie

Jade....
   Byliśmy niewolnikami. 
   Zostaliśmy złapani przez kupców niewolników. Jeździli oni po całej Afryce szukając dobrych "kąsków", a potem sprzedawali na targu niewolników. Było to nielegalne, dlatego zakleili nam taśmą usta - byśmy nie krzyczeli podczas wyjazdu do miasta. Simba zawsze chował się w jakichś skrzynkach, lub nawet za mną. Nigdy go jednak nie odkryli. Bałam się co będzie przy wysiadaniu. Wątpię by go nie zobaczyli, a ja nie chcę oglądać i jego śmierci. Zresztą, hej, to lew. A my jesteśmy w mieście. Jak on sobie tu poradzi, jak się za klimatyzuje?
   Ale nie to było najgorsze. 
   Will. 
   Jak ja do cholery miała znaleźć w, teraz już jedenaście dni, ten kwiat?! Jak ja w ogóle miałam trafić do Australii, przebywając tu, w dodatku jako niewolnik?! Byłam na siebie wściekła za to co się stało i jednocześnie zrozpaczona, że szansę na odnalezienie Barasa malały z każdą minutą. Drew nawet nie starał się mnie pocieszyć. Dobrze wiedział, że nawet jeśli uda nam się stąd uciec, wątpliwe jest byśmy mogli udać się do Australii. Zwłaszcza, że kupcy zabrali mu wszystkie pieniądze. 
  Nie lubiłam płakać, wręcz nienawidziłam. Ale w takich okolicznościach, miałam prawo przepłakać całą drogę. Czyli, uznajmy, że dzień, bo, gdy wyciągnęli nas z ciężarówki wschodziło słońce. 
  Kiedy poczułam, że samochód staje, nakazałam Simbie schować się w najbliższym wejściu pudle. Na mój znak miał wyjść. 
  Nie podniosłam się z ziemi, gdy otworzyli drzwi. Drew od razu zaczął się szamotać, lecz ja leżałam nieruchomo. Walka nic by tu nie dała, a mogła ich zdenerwować. Teraz należeliśmy do nich, oni decydowali czy będziemy żyć czy nie. To dziwne czuć, że całe twoje życie leży w rękach jakiegoś człowieka. A on może z nim zrobić co tylko chcę. Wyrzucić albo zostawić. Nie masz wolności, on ją ma. On za ciebie decyduje, ty jesteś zwykłą zabawką. Jeśli dobrze wykonaną, to i drogą. Lecz jeśli złą... Nikogo nie obchodzi czy umrzesz czy przeżyjesz. Jesteś tylko zabawką.
  Murzyn wszedł do ciężarówki, łapiąc mnie za węzły. Łańcuchy obdarły mnie do krwi, lecz nie zauważałam bólu. Było mi wręcz obojętne co ze mną zrobią. Myślałam cały czas o Willu i o tym czy jeszcze żyje. Ja i tak już umarłam. 
  Mężczyzna rzucił mnie, dosłownie rzucił, jak workiem, w stronę białego. Ten z łatwością złapał moje ciało, po czym postawił przed sobą. Zmrużyłam oczy, kiedy światło słoneczne oślepiło mnie. Tak długo leżałam w ciemności...
   - Oj, złotko, trzeba cię umyć. Na tobie można dużo zarobić, musisz wyglądać pięknie - odezwał się biały, łapiąc za taśmę, którą miałam zaklejone usta. Oderwał ją, a ja cicho zasyczałam z bólu. - Drave, idę z nią do łaźni, przypilnuj chłopaka! 
   Simba, przypomniałam sobie. Biały przełożył mnie przez ramię, cicho gwiżdżąc. Wtedy dałam sygnał Simbie, jednocześnie każąc mu, schować się szybko pod ciężarówką. Lewek zręcznie uczynił moje rozkazy. Wchodząc do łaźni, widziałam jeszcze jego ogonek pod samochodem. 
    Tymczasem mężczyzna wszedł ze mną do dużego pomieszczenia, pełnego ludzi. Najczęściej kobiet, ale zdarzali się chłopcy. Z przerażeniem odkryłam, że znajdują się tu również małe dzieci. Wszyscy byli ze sobą powiązani grubym sznurem. Ubrani zostali w, prawdę mówiąc, szmaty. Ale, o dziwo, sprawiali wrażenie czystych.  Mieli wynędzniałe ciała, a niektórym brakowało sił by podnieść głowę, kiedy wchodziliśmy. Parę kobiet spojrzało na mnie ze współczuciem, inne ze zdziwieniem. Byłam tu jedyną białą, idącą na sprzedaż. Najprawdopodobniej rzadko zdarzały się takie jak ja.
    Mężczyzna wszedł ze mną do kolejnego pokoju, tym razem wypełnionego prysznicami. Byliśmy sami. Facet, nie przestając gwizdać, postawił mnie pod jednym i po prostu zaczął rozbierać. Sprawiał wrażenie, jakby moja nagość nie robiła na nim wrażenia, a on sam zajmował się tym często. Zresztą, nie wątpiłam w to. Zdjął ze mnie bluzkę, spodnie i bieliznę. 
  - Masz ładne, kształtne ciało... - wymruczał do siebie, odrzucając ostatnią część mojej garderoby. - Sprzedasz się za dużą cenę. Wystarczyło by cię nieco obciąć włos... Gdzieś do ramion, lub podbródka. Sięgające do pasa są zdecydowanie za długie... 
   Wszystkim zabiegom poddawałam się z obojętnością. Na początku źle się czułam, stojąc przed nim naga, w dodatku dotykana przez niego.. Po pewnym czasie przestało mi to przeszkadzać. Nie robił tego z nachalnością, jednocześnie starając się zapewnić swoje potrzeby. Nie, on nawet nie tykał moich miejsc intymnych, wręcz ich unikał. Nie wiem czy cenił moją prywatność, czy po prostu nie dotykał ze względu na sprzedaż. 
    Nie wyrywałam się nawet, kiedy nożyczkami zaczął obcinać moje włosy. Na końcu sięgały mi do połowy szyi. Z zaciśniętymi wargami przyglądałam się obciętym kosmykom moich włosów, leżącym na ziemi. Nie zamierzałam jednak nad nimi rozpaczać. I tak umarłam, czy wygląd się w takim razie liczył? Czy wygląd w ogóle się liczył? 
   Zarumieniłam się za to, kiedy do łaźni wszedł czarny, ciągnąc - dosłownie - za sobą Drewa. Ten od razu spuścił zawstydzony wzrok. 
   Zostałam ubrany w swoje ciuchy, lecz skąpą szmatkę. Potem mężczyzna przywiązał mnie do innych niewolnic i zostawił. Wszystkie kobiety przyglądały mi się z ciekawością i współczuciem, nieśmiały jednak odezwać się ani słowem. Drewa związali na końcu pokoju. 
   Możecie wyobrazić sobie, że nawet gdy Simba, jakoś wlazł do pomieszczenia, mało która zwróciła na to uwagę? Były tak wycieńczone, że nie obchodziło ich nawet to, iż po pokoju wędruje młody lewek. Parę dzieci podniosła wzrok, ale na tym koniec. Simba, uszczęśliwiony, podbiegł do mnie, po czym bez zbędnych przywitań, ułożył się na moich kolanach, zasypiając. Niczym mały kocurek, pomyślałam z miłością przyglądając się śpiącemu zwierzęciu. 
   Kilka minut po przyjściu Simby, niewolnica siedząca obok mnie, szturchnęła lekko moje ramie, wskazując brodą na lwa. 
  - Jesteś paranormalna? - zapytała cicho. 
  Spojrzałam na nią zszokowana. Kobieta uśmiechnęła się.
  - Przyszedł do ciebie mały lewek, każdy kto również ma moc, szybko się domyśli. Bez obawy, tylko ja należę do paranormalnych. Jestem Neila. Jak tu trafiłaś? 
  Odwzajemniłam uśmiech, wzrok znów kierując na Simbę. Westchnęłam. 
  - To długa i ciężka historia. Nie chcę o niej opowiadać. Powiem jedynie, że właśnie kogoś zabiłam - wyszeptałam w odpowiedzi. Nie bałam się, że zacznę płakać. Nie miałam czym już płakać. 
  Neila kiwnęła głową w zrozumieniu. Przez chwilę panowała cisza. 
  - Nie jestem niewolnicą od dziś - Spojrzałam na nią, marszcząc brwi. - Tylko od czterech lat. Służyłam już kilku panom. Ostatni z nich zbankrutował, a mi udało się uciec. - zaśmiała się gorzko, zachrypniętym głosem. - Nie na długo. Po dwóch tygodniach, kiedy prawie umarłam z braku jedzenia, odnaleźli mnie Oni. Karmią mnie. Jestem im za to bardzo wdzięczna. 
  Spoglądnęłam na nią zszokowana. Dziękowała im?! Za to?! Do człowieka, który zabiera jej życie, wolność... Na tego człowieka mówi "Pan"?! To okropne! Jak może  być im za cokolwiek wdzięczna?! To chore... Wierzy, że oni jej pomagają. A tak naprawdę tylko szkodzą. Lecz ona, tak długi czas pozbawiona prawdziwej siebie, nie widzi tego. Nie odróżnia dobra od zła. To straszne, a takie prawdziwe. 
   Widząc moją minę, Neila smutno pokiwała głową. 
  - Gdyby nie oni, umarłabym. 
  Prychnęłam. 
  - Wolę umrzeć, niż żyć tak jak ty. Przepraszam, jeśli cię uraziłam. Po prostu nigdy nie chciałabym prowadzić takiego życia. To okrutne, być czyimś sługą - odpowiedziałam. 
  Neila wzruszyła ramionami. 
  - Tutaj nawet, by umrzeć musisz mieć pozwolenie - odparła niemal obojętnie.
  Zszokowała mnie ta obojętność. Nie potrafiłabym tak o tym mówić. Choć w sumie... Zachowywałam się w ten sposób podczas mycia i jazdy. Chyba jednak wcale się tak nie różniłyśmy. Kierowałam się myślą - "Nawet jeśli ucieknę, nie mam gdzie pójść, ani wyjść z kraju. Jestem tu uwięziona.". Ona pewnie też nie miała gdzie pójść. Od czterech lat była utrzymywana, swojego domu nie posiadała. Dla niej życie się skończyło, więc mówiła o nim obojętnie.
   Zapadła cisza, którą po kilku minutach przerwała Neila.
  - Jak tu trafiłaś? - powtórzyła pytanie kobieta. - Jesteś biała, więc na pewno nie pochodzisz z Afryki. Mówisz z angielskim akcentem. I na pewno jesteś z Anglii. Skoro cie znaleźli, musiałaś nie mieć przy sobie nic. Więc jak tu trafiłaś?
   Przez chwilę nie odpowiadałam, drapiąc Simbę za uszkiem. Kiedy Neila chciała znów powtórzyć pytanie, zaczęłam:
  - Mój chłopak umiera. Jest chory na bardzo rzadką chorobę, lekarstwo można sporządzić z równie rzadkiego kwiatu. Ma czternaście, a teraz już jedenaście dni. Jeśli do tej pory nie odnajdę rośliny on umrze. Dyrektorka Liceum dla Paranormalnych w Anglii wysłała tu swojego pracownika - Wskazałam brodą na śpiącego Drewa. -  A ja, że kocham Willa, zmusiłam ją wręcz by i mnie wysłała. Tak tu trafiłam. Umiem rozmawiać ze zwierzętami, dlatego tej lewek za mną chodzi.
  Neila pokiwała głową, uśmiechając się blado, po czym zaczęła swoją historię.
  - Mój mąż już nie żyje. Ale też szukałam dla niego jakiejś rośliny. Podpadliśmy potężnemu paranormalnemu. I to przez niego on zachorował. Jedyny lek to Barka... Nie, Barat... Baras! - Spojrzałam na nią z szokowaniem, rozdziawiając buzię. - Wiedziałam, że rośnie na Kamerun. Jednym z aktywny wulkanów...
   - Czekaj, czekaj - przerwałam jej.  Obróciłam się bardziej w jej stronę, jednocześnie spychając z kolan Simbę. Sznur mocniej wbił mi się w skórę, lecz nie zważałam na to. - Ja teraz poszukuje Barasa. Mój chłopak bardzo go potrzebuje. Umiera. Mówisz, że jest on na Kamerunie, tak? To daleko stąd?
   Neila spojrzała na mnie, podnosząc jedną brew.
   - Chyba nie sądzisz, że stąd uciekniesz?
  Pokręciłam głową, ponawiając pytanie. Kobieta westchnęła, po czym odparła:
   - Nie wiem nawet dokładnie gdzie jesteśmy... Zakładam od osiemdziesięciu do stu pięćdziesięciu kilometrów. Raczej daleko. - Spojrzała na mnie, przekrzywiając głowę. - Uważasz, że uda ci się stąd uciec?
  Zaczęłam gorączkowo myśleć. Jest nas tu koło dwudziestu. Słuchając rozmowy Drave z tym białym, wywnioskowałam, że jutro zaczną nas sprzedawać. Będziemy ustawienie w kolejce, przywiązani do siebie... Biorą po trójkę. Gdyby tak...
   Spojrzałam na Simbę, opierającego się o mój bok.
   Jest szansa. Sznur był bardzo gruby, ale mieliśmy całą noc. Jego ząbki na pewno choć w połowie mogły go rozgryźć. Jeślibym w drodze do targu znalazła coś ostrego mogłabym rozwiązać nie tylko siebie, ale i paru innych ludzi. Potem poprosiłabym Victorie by odnalazła tych ludzi i zniszczyła targ.
   Ale najpierw...
  - Simba... - szepnęłam cicho w jego języku. Lewek podniósł łebek. - Spróbuj przegryźć ten sznur. Uwolnij mnie, proszę. Spróbuj, tylko spróbuj. Wierzę w ciebie.
   Simba zmrużył oczka, lecz dzielnie zaczął gryźć węzeł. Dopingowałam go, ale po paru godzinach tylko nie zacznie się zmniejszył. Bałam się, że podczas wywożenie zauważą coś.Wtedy mogą zamienić sznur na łańcuch... Albo zastosować karę fizyczną. Lub to i to.
    Dziesięć dni, pomyślałam, patrząc na wschodzące słońce. Promyki padły na wyczerpanego Simbę, który - mimo znacznych braków sił - dzielnie starał się mnie uwolnić. Przez całą noc udało się mu rozgryźć jedną trzecią. Nie licząc na większe efekty, kazałam mu się schować w łaźni. Lewek posłuchał i szybko skierował się do następnego pokoju. Wlazł do niego, a jednocześnie rozległy się odgłosy otwieranego zamka. To Drave i jego pomocnik przyszli nas załadować do ciężarówki, jadącej na targ. Przytuliłam się do Neili, chowając dłonie w jej koszulce. Czy czymkolwiek to ubranie było.
  Ale Drave i jego przyjaciel mieli inne zajęcie niż sprawdzanie węzłów. To Drew wszczął kłótnie z czarnym. Prosiłam go spojrzeniem, by się zamknął, lecz nawet na mnie nie spojrzał. Bałam się, że może dostać karę za bezczelność wobec... Nie, nie mogę ich nazwać "Panowie". Wobec Nich.
  Zagryzłam wargi, kiedy uderzyli go w twarz. Drew tylko zaczął się bardziej szamotać. I znów dostał. Uspokoiło go to, tak by się przez chwilę zdawało. Bo potem opluł Drave. Z przerażeniem obserwowałam rozwój wydarzeń, kręcąc głową. Zaparłam się nogami, by nie iść dalej do wozu za pozostałymi. Musiałam wiedzieć co mu zrobią.
   Musiałam wiedzieć czy to przeżyje.
   Zachciało mi się płakać, widząc jak biały wyciąga bicz i podaje do Drave`owi. Potem zmusił Drew do klęknięcia, targając mu bluzkę. Chłopak nie szamotał się już. Klęczał, twardo patrząc przed siebie i czekając na pierwszy ton. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, lecz Neila od razu pociągnęła mnie ku sobie.
  - Niech chociaż jedno z was przeżyje - szepnęła do mnie.
  Jedno z was przeżyje.. Nie... Nie, jedno.. Błagam, on musi żyć...
  Do oczu napłynęły mi łzy, z ust wyrwał się krótki szloch. Poczułam zaniepokojony głos Simby, dochodzący z łaźni.
   Drew nie krzyknął, gdy Drave wymierzył pierwszy cios. Po jego plecach zaczęła płynąć struga krwi, lecz Drew nie reagował. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
    Po dziewięciu biczach Drew stęknął, oddychając płytko.
    Dziesiąte....
  - Nie! - krzyknęłam, rzucając się na chłopaka i przyjmując jedenasty cios. Trafiło mnie w ramię i przeszło na plecy. Zapiekło, poczułam jak po moim ciele płynie ciepły płyn. Zasyczałam z bólu, wtulając głowę we włosy Drewa. Któryś mną szarpnął, lecz nie poruszyłam się. Kolejny cios, stęknęłam z bólu. Drew nakazał mi odejść, lecz nie puściłam go.
   Po sześciu następnych biczach, straciłam przytomność.
___________________________
Od Boddie:  Długi :D I mam nadzieję, że ciekawy :)O ile na poprzedniego nie miałam weny, an tego miałam ogromną :D Dlatego taki długi :P.