czwartek, 27 czerwca 2013

[11 cz.3]. Przepowiednia głosi, że żaden nadzwyczajny człowiek nie przetrwa tego co go tu spotkało.

Ella...
       Padałam na ziemię szybko oddychając. Moje serce zaczynało się męczyć, a ja nie potrafiłam opanować jego bicia. Czułam ogromną pustkę, która na początku była wręcz nie wyczuwalna. Teraz powiększała się, ale nie miałam czasu by się tym przejmować. Musiałam walczyć, a właściwie uciekać. Do oczu napłynęły mi łzy kiedy Seth złapał mnie za nogi i jak marionetkę pociągnął w dół rzucając o drzewo. Wiedziałam, że nie był sobą, ale przecież gdzieś tam głęboko to był mój kochany Seth. Nie zdążyłam się podnieść, a chłopak usiadł an mnie okrakiem przytrzymując moje dłonie swoimi. W ustach trzymał nóż, który gdyby go wypuścił z pewnością wbił by się w moje kościste ciało. Na ustach bruneta zawitał łobuzerski uśmiech i poczułam jak chłopak daje mi w twarz. Wstał ciągnąc mnie za ręce i przygniatając do drzewa. W tym czasie zdążył przełożyć nóż do ręki. 
   Pioruny uderzały koło nas jak oszalałe, do tego jeszcze padał deszcz, a ja byłam cała mokra.
  -Zabawimy się.- powiedział chłopak rozcinając mi bluzkę. Zebrałam w sobie wszystkie siły bi się nie rozkleić kiedy stanęłam przed nim w samym staniku. Ten tylko cicho się zaśmiał i już chciał zdjąć mi spodenki, kiedy nagle padł na ziemię nieprzytomny. Otworzyłam szeroko oczy patrząc teraz nie na Setha, a na mężczyznę o ciemnej karnacji, czarnych włosach, które związane były w kucyka i ciemnych oczach, które teraz gniewnie mrużył przypatrując się mi. Ubrany był, właściwie w nic. Jedynie na biodrach miał przepasaną jakąś szmatę . Na szyi zawieszony naszyjnik z kłów jakiegoś zwierzęta, a na palcu pierścień, który zapewne nie należał do niego. Taki oto ,,ktoś'' stał przede mną, a przed chwilą zaatakował mojego przyjaciela, czy może raczej oprawcę.
   -Dziękuję. Jestem Ella.- powiedziałam wyciągając do niego dłoń. Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie po czym złapał za nią i za moją talię przekładając sobie przez ramię. Ani pisnęłam, w końcu ktoś nie uratował mnie po to by potem zabić. Nie był tak jak Seth opętany i mógł mi pomóc. Kiedy jednak zobaczyłam jak dwóch podobnych do niego zbiera mojego przyjaciela zaczęłam się szamotać i walić w plecy nieznajomego dzikusa.
   Po jakimś czasie jednak zrezygnowała. Po prostu leżałam mu na ramieniu wpatrując się w wszystko w koło. Nie miałam szans ucieczki, byłam zbyt słaba, a do tego czułam tę ogromną pustkę, na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. Teraz miałam an to mnóstwo czasu.
   W oczach nieznajomych byłam chyba jednak tą dobrą, bo w porównaniu do Setha nie miałam takiej ochrony, ani nie byłam przewiązana jakimiś linami. Setha nieśli wręcz jak na pożarcie. Jak zdobytą zwierzynę. Po kilkunastu minutach wędrówki ciemnym gąszczem zobaczyłam chaty z słomy i dzieci bawiące się w koło. Kilka kobiet, zresztą nagich, patrzyło na mnie z taką złością i wstrętem jakbym przed chwilą przespała się z ich mężami lub zabiła ich dziecko.
   Szliśmy dalej.
   Kolejne chaty, kolejne kobiety i kolejny mężczyźni. którzy unikali mojego spojrzenia. Wszyscy wyglądali wręcz identycznie. Czarne włosy, związane w kucyka lub rozpuszczone, ciemne oczy i prawie, ze brązowa karnacja.
   Mężczyzna ostrożnie położył mnie na ziemię w jednej z chat, a dwóch idących za mną wrzuciło go do niej bez zastanowienia. Biedny Seth, nie był nawet świadomy jak te, dla mnie miłe dziwaki, go traktują. Spał jak zabity.Rozejrzałam się w koło. Było na tyle jasno, że udało mi się dostrzec Kyle siedzącego i przywiązanego do grubej belki. Głęboko oddychał nawet na mnie nie patrząc. Ryder siedział po drugiej stronie tak samo jak Seth nieprzytomny. Już chciałam do niego podejść kiedy ktoś szarpnął mnie za dłoń i wyciągnął na zewnątrz. Wszyscy tubylcy stali w kręgu patrząc na mnie nieprzychylnie.Wyciągnęli mnie na środek i postawili przed drobną i garbatą staruszką. Kobieta przyjrzała mi się ostrożnie po czym na jej ustach zawitał uśmiech. Gestem dłoni nakazała nachylić się. Ostrożnie rozejrzałam się w koło. Ludzie patrzyli na mnie teraz jakby milej, dalej nie ufnie, ale już nie z nienawiścią, a po prostu strachem. Bali się mnie.  Staruszka wypowiedziała coś w swoim języku i zimną, wręcz lodowatą, dłonią dotknęła mojego czoła.  Znów powiedziała coś niezrozumiałego dla mnie i nagle wszyscy w koło padli na kolana.
   -Co się dzieje?- spytałam zaskoczona ich zachowaniem. Nawet ta staruszka teraz klękała przede mną modląc się. Ręce miała złożone, a usta poruszały się mimo, że nie dobiegały z nich żadne dźwięki.
   -Jesteś ich wybranką. Jesteś córą wodza tutejszej wioski. - odezwała się jakaś dziewczyna. Odwróciłam się w jej stronę i zobaczyłam niską blondynkę. Jako jedyna z tu zebranych była ubrana w więcej niż przepaskę an biodrach. Uśmiechała się przyjaźnie patrząc mi w oczy.- Wszystko ci opowiem. Jestem tu tłumaczem. Oni czekali wiele lat na to aż się zjawisz i oto jesteś.-  powiedziała podchodząc do mnie i wyciągając w moim kierunku dłoń. Jeszcze raz przyjrzałam się tym ludziom po czym chwyciłam za nią  i już chciałam iść kiedy ta sama kobieta, która wcześniej dotykała mojego czoła wstała i coś wykrzyczała. Spojrzałam pytająco na tłumaczkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie po czym tak samo jak wszyscy wkoło wzniosła dłonie do nieba mówiąc coś pod nosem.
   ***
    Usiadłam na ziemi po turecku tak samo jak Rebeca. Dziewczyna wyróżniała się tu z tłumu i można było szybko ją odnaleźć. Jedyna dziewczyna o porcelanowej skórze i wręcz białych włosach, teraz przyglądała mi się z delikatnym uśmiechem na twarzy.
    Ci ludzie na prawdę uważali mnie za córkę tutejszego wodza, ale przecież on mógł mnie zobaczyć i powiedzieć, że to nie ja. Czemu się jeszcze nie zjawił? 
   Oderwałam się od tych myśli przypominając sobie o moich przyjaciołach, a zarazem wrogach. Byłam ciekawa co ta wyspa jeszcze dla nas szykuje. 
   - Tak jak mówiłam. Jesteś córką ich wodza, a właściwie to oni tak myślą. Paranormalni od wieków nie przybywali na ten teren. Unikali go jak ognia, w twoim wypadku wody.- już otwierałam usta by zapytać skąd dziewczyna o tym wie, ale ona mi na to nie pozwoliła.- Ta wyspa jest zwana wyspą Umarłych. Przepowiednia głosi, że żaden nadzwyczajny człowiek nie przetrwał tego co go tu spotkało. Ty masz jednak większe szanse na przeżycie. Jesteś wielbiona w tym miejscu,a  ci ludzie oddadzą za ciebie życie. Zacznę może od początku. Wszystko zaczęło się w dniu kiedy na świat przyszła córka wodza Ubungi. Jedna z jego żon, bo tu można mieć wiele, urodziła ciebie. Dziewczynę o ciemnych włosach jak ziarna kakaowca, oczach niebieskich jak dwa oceany i skórze bladej jak porcelana. Jej matka umarła zaraz po porodzie, a nasz wódz został  dwa dni po jej narodzinach zgładzony przez, jak oni to mówią, blade twarze. Nasza szamanka, czyli kobieta która dziś cię poznała i namaściła, wysłała cię strumieniem rzeki w dalekie zakątki świata. Chciała żeby zaopiekował się tobą ktoś godny tego czynu. Wszyscy jednak chcieli twojego powrotu. Gdy nie ma wodza przytrafiają się okropne rzeczy i tak też było. Powodzie, wichury, susze...- zapadła nagle niezręczna cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wierzyłam w to, że mogłam być córką wodza Indiańskiego.
   -Ale ja od zawsze wychowywałam się w Los Angeles. Mam nawet zdjęcia z szpitala.- powiedziałam trochę przerażona faktem, ze to mogła by być prawda.
   -Zostałaś podłożona zaraz po tym gdy dziecko jakiegoś małżeństwa zmarło. Przykro mi.- nie chciałam tego słuchać. To nie mogła być zresztą prawda, a nawet jeśli była to przecież nie mogę tu teraz zostać. Nie na wyspie gdzie nie przeżył jeszcze żaden Paranormalny, choć ja już nim nie jestem.
    -Wypuśćcie moich przyjaciół.- powiedziałam, ale napotkałam tylko smutne spojrzenie dziewczyny.  Blondynka spuściła wzrok po czym podniosła go i skierowała w stronę wyjścia. Powoli wstałam i wyszłam na zewnątrz, a moim oczom ukazał się ogromny stos. Przywiązani do niego byli trzej chłopcy. Seth, Kyle i Ryder. Cała trójka była w pełni świadoma. Szamotali się i kręcili wrzeszcząc na ludzi, którzy i tak ich nie rozumieli. Przerażona przebiłam się przez grupę ludzi i wbiegłam na podest gdzie byli moi przyjaciele.
    -Nie możecie ich zabić. Oni są ze mną. Wypuśćcie ich.- powiedziałam patrząc po ciemnych twarzach. Ludzie zaczęli coś szeptać gdy Rebeca przetłumaczyła moje słowa. Jeden z mężczyzn coś krzyknął na co wszyscy mu przytaknęli.
    -Mówią, że są zagrożeniem. Jeden chciał cię zabić, a pozostała dwójka ma moce które mogą zabić nas i nasze dzieci. Nie mogą żyć.- do oczu napłynęły mi łzy. Zaczęłam głęboko oddychać patrząc na te wymęczone twarze. Ci ludzie nie byli źli, ale nie wiedzieli co robią, nie wiedzieli, że musimy wrócić, odnaleźć nasze Anioły i Demony i żyć tak jak wcześniej. Musimy znaleźć kamień, który uratuje moich przyjaciół.
   -Oni nie są zagrożeniem! Są moimi przyjaciółmi!- powiedziałam znosząc się szlochem i łapiąc za dłoń Rydera. Chłopak wyglądał najlepiej z całej trójki. Uśmiechnął się do mnie lekko i ścisnął dłoń.
   -Kim ty dla nich jesteś?- spytał cicho starając się jakoś wydostać z więzów.
   -Córką ich zmarłego wodza, ale nie mogę nic zrobić.- powiedziałam patrząc chłopakowi w oczy.
   -Rozkaż im. Muszą cię wysłuchać.- powiedział słabym głosem Kyle. Nie wiedziałam, że on też przeszedł na moją stronę. Nadal widziałam w jego oczach tą nienawiść, ale martwił się o swoją dupę.
    -Nie macie praw ich więzić! Rozkazuję wam ich puścić wolno i mnie też! Musimy iść dalej! Nie możemy tu zostać!- krzyknęłam patrząc na blondynkę w ostatnim rzędzie. Dziewczyna przetłumaczyła, a tłum nagle wybuchł. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć jak opętani w niezrozumiałym dla mnie języku. Szybko rozwiązałam chłopców licząc na to że Kyle i Seth nie rzucą mi się do gardła. Zeskoczyliśmy z podestu biegnąc w stronę lasu. Nagle poczułam mocne szarpnięcie i jak ktoś zakrywa mi usta dłonią. Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam. Rozpoznałam, że to mężczyzna po głosie. Zaciągnął mnie do jednej z chat i brutalnie wrzucił do środka. Już nabrałam powietrza by wrzasnąć kiedy usłyszałam głośne krzyki na zewnątrz i zobaczyłam ogień. Ktoś puszczał wioskę z dymem. Poczułam na swojej szyi silny uścisk, a po chwili coś ostrego i metalowego. Otworzyłam usta by nabrać powietrza, ale nie mogłam nawet przełknąć śliny, bo zaraz bym się pokaleczyła. Przed oczami zobaczyłam dobrze zbudowanego mężczyznę po trzydziestce. Tak jak wszyscy tu był Indianinem i wyglądał jak oni. Teraz patrzył na mnie tymi czarnymi oczyma i gdyby mógł zabił by mnie spojrzeniem. Powiedział coś w swoim języku, czego oczywiście nie zrozumiałam, ale udało mi się wyłapać nazwę tej wyspy i imię Ubunga.  Zadarłam wysoko głowę kiedy przejechał mi po szyi ostrzem noża. Krzyknęłam z bólu i usłyszałam jak ktoś wchodzi do środka. Zamknęłam oczy,a  spod moich powiek zaczęły cieknąć łzy. Otworzyłam szeroko oczy gdy Indianin wbił mi nóż w sam środek brzucha. Ból był tak silny, że krzyknęłam i poczułam jak cała w środku płonę, mimo że nie mam ognia. Widziałam jeszcze jak tubylec upada na ziemię martwy, a mnie podnosi Ryder i wynosi z szałasu. Nabierałam powietrze w płuca tępo wgapiając się w chłopaka. Brakowało mi tlenu, a ból tylko narastał z każdym wdechem i wydechem. Cały czas zastanawiałam się czemu ten człowiek chciał mnie zabić. Pusta, którą wyczuwałam ostatnio teraz tylko jeszcze bardziej urosła podsycając mój wewnętrzny ogień. Czegoś mi brakowało, czegoś albo raczej kogoś. Wiedziałam, że chodzi tu o Willa. Był częścią mnie, moim Aniołem, który dzień i noc przy mnie czuwał. Umierał beze mnie, a ja bez niego. Musiałam być silna, musiałam wytrzymać dla niego. jeśli ja umrę i on, jeśli on zginie i ja. Byliśmy swoją częścią i nic nie mogło nas rozdzielić, ale jednak ktoś to zrobił. Sprzeciwił się naturze i zdecydował, że mam zginąć. Nie wyczuwałam teraz też swojego Demona. Nic nie czułam. Powinna rosnąć we mnie nienawiść i złość, ale nagle wszystko mnie opuściło. Nie czułam ani dobrych, ani złych emocji.
_____
Od Akwamaryn: Mogła bym pisać dalej, bo nagle dostałam natchnienia na opisy i akcję, ale muszę przerwać, bo wyjdzie za długi. I tak już jest strasznie długi, a nie chcę was zanudzić. Nie wiem jak wam, ale mi wyjątkowo się podoba. Mimo, że początek mi nie szedł rozkręciłam się i potem było już tylko lepiej.

środa, 19 czerwca 2013

[ 10 cz. 3 ] - Nie przeżyjecie długo. Macie kilka dni, nim wasz organizm zacznie sam siebie zabijać.

Jade...
    Krzyknęłam z bólu, opadając na kolana. Złapałam się za brzuch, ciężko oddychając. Z trudem przełknęłam ślinę, słysząc wrzask Willa. Jęknęłam, znów czując jak coś rzuca mną po ziemi. Upadłam na nią, w drgawkach. Czułam, jakby coś chwyciło mnie w talii, rzucając po trawie. Co chwila krzyczałam z bólu, nie mogąc nawet otworzyć oczu. Ból z brzucha, przeszedł na głowę. Jęknęłam, kiedy coś podniosło mnie w powietrze, a następnie brutalnie uderzyło mną o skały.  Następnie coś bardzo ciężkiego i bardzo dużego docisnęło mnie do głazu. Chwile tak przytrzymywało, aż wreszcie puściło. Spadłam na coś lub na kogoś, z trudem łapiąc oddech. Skrzydła gwałtownie skurczyły się, na co zareagowałam wrzaskiem. Rozległ się jakiś huk i gdy lekko uchyliłam powieki, wokół mnie latały czarne i białe piórka.
    Przetoczyłam się na trawę, kuląc i łapiąc za brzuch. Poczułam jak coś podchodzi mi do gardła, lecz udało mi się nie zwymiotować. Za to Will, leżąc obok mnie, nie miał tyle szczęścia.
   Skończyło się. Ból zmalał, czaszka przestała mi pękać, już mną nie rzucało. Niewidzialna dłoń zniknęła z mojej talii, mogłam normalnie oddychać. Temperatura znów się unormowała, wszystko było tak jak przedtem.
    Gdyby tylko nie ta okropna tęsknota, potrzeba za czymś... Chciało mi się płakać, bić, krzyczeć... Tak bardzo czegoś potrzebowałam, tak bardzo... Czułam się pusta. Zupełnie pusta. Bez życia. Jakby odebrano mi wszystkie emocje... Jak wtedy kiedy wstąpił we mnie Demon. Tak samo. Tylko teraz została tęsknota, chora tęsknota. I  rozpacz, ogromna rozpacz.
   Przejechałam paznokciami po nadgarstku, a z niego niemal natychmiast poleciała krew. Wzięłam głęboki oddech i przyssałam się do ręki. Zaraz jednak wyplułam swoja krew, wycierając nadgarstek w trawę. Nie, to nie to. Ale coś... Coś mi zabrano. Zabrano, moją własność, moją rzecz....
   W oczach miałam łzy. Coś straciłam, coś bardzo ważnego. Tak strasznie go potrzebowałam, tak okropnie... Potrzebowałam go, dlaczego nigdzie go nie było?! Tak jak zawsze, każdego ranka i wieczoru. Zawsze robił co chciałam, tak jak chciałam i kiedy chciałam. Nigdy mnie nie zostawił, a ja jego. Byłam przy nim, dbałam o niego... Na swój chory sposób, ale dbałam.
   On był mój.
   Ryder.
   Nie ma go. Nie ma. Nie ma Rydera, nie ma.
   Tęsknotę zastąpiła panika, strach. Nie wiedziałam gdzie jest, nie miałam z nim kontaktu. Nie ma go, pomyślałam po raz kolejny. Zabrano mi go, zabrano mi Rydera... Nie, matko, nie...
   Dotknęłam brzucha. Mój kontakt...  Urwano mi z nim kontakt, połączenia duchowe! Zabrano mi to, co czyniło mnie jego Anty - Stróżem. Zabrano mi jego... Ktoś mi to ukradł. Nie byłam sobą bez niego. Ryder mnie dopełniał, potrzebowałam go. Zostałam dla niego stworzona, teraz byłam nikim. Gdzie on do cholery jest?!
   Spojrzałam na Willa. Ciężko sapał, obejmując brzuch ramionami. Popatrzył na mnie tym nieszczęśliwym wzrokiem, a ja rozpłakałam się jak dziecko.
   Nie ma go, nie ma!
   Nagle jakaś siła postawiła mnie i szatyna na nogi, tak, że aż się zachwiałam. Wbiłam paznokcie w materiał sukni, rozglądając się tępo wokół. Moje myśli wciąż latały wokół Rydera. Nie ma go, ktoś tak po prostu nas od siebie odciął. Umierałam bez niego, zostałam mu stworzona. Dla niego.
   Staliśmy na jakiejś wielkiej arenie, a przed nami widniały trybuny. Trzy główne miejsca, uściełane na czerwono wznosiły się ponad to. Pod nimi można było zauważyć wyjście, kratę, pilnowaną przez dwóch strażników. Dochodziły z niego krzyki ludzi, zarazem smutne i wesołe. Zarazem pełne bólu i szczęścia. Dopełniały mnie i osłabiały. Nie wiedziałam jak się zachować, zbyt wiele sprzecznych uczuć. Zabijało mnie to, nie potrafiłam się zdecydować czy jestem głodna czy nie. Czy jestem silna czy słaba. Skrzydła cały czas kurczyły i rozciągały się, przyprawiając mnie o ból. Byłam zagubiona, nie wiedziałam co zrobić. Obraz mi się zamazywał, nogi uginały.
   Dopiero wzniesienie w powietrze i związanie łańcuchami oraz mocny cios w policzek mnie rozbudziły. Will stał obok mnie, a raczej leciał, z wściekłością przypatrując się ludziom siedzącym przed nami. W jego umyśle wyczułam nienawiść... A przecież on nie mógł nienawidzić. Sam się zabijał. Wiedziałam, że to uczucie sprawiało mu ból, ale nie pokazywał go po sobie. Twardo patrzył przed siebie i tylko małe drgania szczęki, świadczące o tym, że zaciska zęby, pokazywały jak bardzo jest mu ciężko.
   Zgięłam się, czując w sercu ukłucie. Z trudem odwróciłam wzrok od chłopaka i skierowałam go na trzy główne miejsca na trybunach.
    Po prawej stronie widowni znajdowały się osoby ubrane jedynie na biało. Nikt nie posiadał nawet czarnych czy brązowych włosów - jedynie jasne. Prawie, że białe. Uśmiechali się do nas ze współczuciem i troską. Znaczy... Do Willa. Mnie mierzyły pogardliwym spojrzeniem. Niektóre miały coś na szyi, jakieś znaki, które ciągle drapali.
     Po drugiej stronie znajdowały się dosłownie ich przeciwieństwa. Ludzie zostali ubrani wyłącznie na czarno. Zdarzały się blond włosy, lecz wtedy były oznaczone płomieniami. Tak jak moje. Przyglądali mi się z zainteresowaniem i niepewnością, Na Willa albo w ogóle nie patrzyli, albo ze złośliwością. Niektóre spojrzenia sprawiały wrażenia, że gdyby mogły to by go zabiły. Czasami ludzie również mieli na szyi jakieś znaki.
   Wisieliśmy kilkadziesiąt metrów nad ziemią - gdy popatrzyłam w dół, zebrało mi się na wymioty. Natychmiast podniosłam głowę, biorąc głęboko oddychając. Zerknęłam na szatyna. Stał wyprostowany, ze ściągniętą twarzą. Miał zaciśnięte zęby, płytko oddychał. Nie spoglądnął na mnie ani razu - wbił wzrok w jakiś przedmiot i tak znosił to wszystko. Jego skrzydła, unieruchomione łańcuchami, nawet nie próbowały się uwolnić, podczas gdy ja moimi cały czas szamotałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że tak tylko pogarszam ich stan - pióra odpadały powoli na ziemię, a każde sprawiało mi ból. Uspokoiłam się, zamykając oczy.
   Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy wszystkie szepty i śmiechy zamilkły. Po arenie rozległ się odgłos czyiś kroków, a po chwili pojawiły się trzy postacie.
   Pierwsza ubrana była jedynie na biało. Nawet włosy posiadała tego odcieniu. Przełknęłam ślinę, czując potworny strach. Za to Will całkowicie się rozluźnił. Chcąc nie chcąc zaczęłam drżeć z przerażenia, niepewnie obserwując ruchy owej postaci.
  Podskoczyłabym, gdybym mogła, kiedy nagle ze świstem otworzyła skrzydła. Ogromne, wielkie, piękne... Gwałtownie zabrałam powietrza. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, nawet sobie nie wyobrażałam. Sięgały niemal do końca trybun - tak przynajmniej mi się wydawało. Błyszczały tak mocno, że na początku oślepiły mnie - dopiero po chwili mrugania powiekami, zdołałam przyzwyczaić się trochę do poblasku.
   Will wręcz się nawet uśmiechnął, patrząc z miłością na ową osobę.Wydawałoby się, że nie dostrzega nic innego, tylko ją. Że jest mu najbliższa, najukochańsza...
   Tak jak ja kiedyś, pomyślałam mimowolnie.
   Widownia ubrana nią biało wstała, prostując skrzydła. Znów poczułam strach, który natychmiast znikł, gdy weszła druga osoba. Ubrana na czarno - nawet włosy. Przerażenie zastąpiła ulga, a wręcz radość. Chciałam przed nią paść, przytulić ją. Poczułam... Tak, poczułam miłość. Co przecież było mi zabronione.
   Cóż, najwyraźniej tę osobę mogłam ubóstwiać cała sobą.
   Demon stanął obok Anioła, pokazując skrzydła.  Czarne, ogromne...Piękne. O takich marzyłam. Te moje, nawet w czasie największej mocy, nie były tak duże. Ba, w połowie tak duże! One po prostu.. One.. Wspaniałe. Cudowne. Błyszczały na czarno, lecz nie oślepiały mnie. Dodawały tylko otuchy.
   Osoby z lewej strony trybun wstały i również rozprostowały skrzydła.
  Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się.
  Na końcu, za Demonem i Aniołem wszedł.. Człowiek. Tak, człowiek. Z prawej strony - ubrana na biało kobieta, a z lewej... Mężczyzna, cały na czarno. Zafascynowana przyglądałam się owej istocie. Z jednej strony bałam się jej, a z drugiej kochałam. Władały mną sprzeczne uczucia. Chciałam do niej podejść i jednocześnie uciec. Nie wiedziałam co zrobić, czułam się zagubiona.
  "Kobieta" uśmiechała się ciepło, spoglądając na nas łagodnie.  Jej białe włosy sięgały do ziemi i jeszcze ciągnęły się po niej. Cerę posiadała bladą, bardzo bladą. A przy tym sprawiająca wrażenie delikatnej jak porcelana. Bo może naprawdę nią była? Tutaj wszystko jest możliwe. Ubrana została, tak jak ja w suknię. Ale o ile moja kończyła się w połowie ud, tak jej właściwie końca nie miała. Ramiona posiadała odsłonięte, a na szyi... O, tak. Na szyj widniał łańcuszek ze złota, srebra i... Czy ja tam widzę brylant wielkości pięści?
   "Mężczyzna" był jej całkowitym przeciwieństwem. Z grymasem pogardy i wściekłości mierzył nas spojrzeniem. Wyglądał, jakby najchętniej nas chciał torturować. Nienawidził i mnie i jego, oj tak, bardzo nienawidził. I gardził,  jakbyśmy nie byli godni jego uwagi, a co tu mówić o rozmowie z nim. A raczej jego monologu. Ubrany został jak szlachcic. Taki z szesnastego wieku. Tylko dwie siekiery - małą i duża - niszczył ten ubiór. I... No tak. Siekiery były z brylantów, złota i sreber. Pełen luksus. Bo nie ma to jak zadźgać kogoś narzędziem tak drogim, że brakłoby zer do napisania jego ceny. O ile w ogóle ta siekiera jet godna zabicia kogoś, oczywiście, pomyślałam ze złością. I jednocześnie podziwem.
    Głos miało zniekształcony. Taki i kobiecy i męski. Nie było przyjemne dla ucha i jednocześnie chciałam go słuchać cały czas.
  - Willu Jamesie Wesley i Jade Bellatrix Caroline Stewart. Znaleźliście się tu byśmy mogli zobaczyć wasze zdolności i ocenić umiejętności. Pragnęlibyśmy sprawdzić czy zasłużyliście na tytuł Anioła i Demona - Tu dłuższą chwile patrzył na Willa. Ten jednak nie zawstydził się, tylko dzielnie znosił jego spojrzenie.  - Przejdziecie dwie próby. Każda trudniejsza od drugiej. A gracie o bardzo dużą stawkę.
  Tu pojawił się obraz walczących. Ella i Seth. Ryder i Kyle. W jakiejś dżungli. Coś nie tak było z Kylem i Sethem - oczy im pociemniały, na twarzy mieli wypisaną nienawiść. Atakowali swoich przyjaciół... I nawet o tym nie wiedzieli. Ktoś ich opętał. Ella znacznie przegrywała, chyba była na skraju śmierci. Ryder dawał sobie radę i to nawet bardzo dobrze. Spojrzałam z ukosa na Willa - wyczułam w nim ból, duży ból. Nie mógł oderwać wzroku od leżącej brunetki. Leciutko uśmiechnęłam się, w myślach chwaląc Setha za zadawane cierpienie.
  Wzięłam głęboki oddech, spuszczając wzrok i próbując panować nad uczuciami.
  - O ich życie. Od was zależy czy przeżyją następne cztery dni czy umrą. Ale musicie zdać wszystkie próby. Jeśli któreś z was przegra... Nie będzie już ratunku do pozostałej czwórki. Musicie zdać się na siebie. Wasza siłą, zręczność i odwaga są tu najważniejsze. Walczycie nie o swoje, a kogoś życie. I to swoich podopiecznych. A z dala od nich... Nie przeżyjecie długo. Macie kilka dni, nim wasz organizm zacznie sam siebie zabijać.
  Podnieśliśmy oboje wzrok. Przerażona spojrzałam na kobieto - mężczyznę. Wcale nie walczymy o swoje życie, pomyślałam z przekąsem. Ale jak oni umrą, to my też. Nie mam wyboru.
  Znów poczułam okropną tęsknotę za Ryderem. Coś zabolało mnie w brzuchu, najprawdopodobniej oderwany koniec nici, pragnącej się znów z nim połączyć. On był mój. I jest. Nie dam go sobie odebrać, nie dopóki to ja nad nim panuje.
   Kobieto - mężczyzna utkwiło we mnie czarno - niebieskie ślepia.
  - Jade zaczyna - wycedziło.
  Nagle łańcuchy znikły, a ja zaczęłam spadać. Will krzyknął moje imię, a widownia - ta czarna - zaśmiała się. Próbowałam machać skrzydłami, lecz straciłam nad nimi kontrolę. Nie chciały zacząć się ruszać, jedynie otoczyły mnie, dając ciepło. Nagle poczułam, jakbym wpadała do wody, lecz nie zostałam mokra. Co prawda, nie potrafiłam oddychać, lecz pozostałam sucha. Niespodziewanie coś szarpnęło mnie w okolicy brzucha i znalazłam się w Nowym Yorku. Zamrugałam zdezorientowana.
   Skrzydła odsłonił mi widok, a ja wręcz pisnęłam z radości. Miałam ochotę do niego podbiec, lecz powstrzymywałam się. Jestem Demonem, nawet by mnie nie zobaczył. W dodatku to nie jest już moja rodzina. Nie kocham go.
   Ale nie potrafiłam powstrzymać się od radości i fali... Czegoś w moim sercu. Nie umiałam tego nazwać, ale było miłe i ciepłe. Jednocześnie przyjemne i bolesne.
  Przede mną stał mój młodszy braciszek, Drake.
____________________________
Od Boddie:   I kolejny długi :D Mam nadzieję, że ciekawy :) I przyjemnie się go czytało :D Ja miałam na niego ogromną wenę i pisałabym dalej, ale bałam się, że nie przetrwacie xd :D Podoba się ? :>

niedziela, 16 czerwca 2013

[9 cz.3]- Teraz pożałujesz... Umrzesz tak jak Jade.

 Ella...
    Wylądowałam na czymś twardym i cała się poobijałam. Nie leżałam jednak długo, bo zaraz spadłam na ziemię. Wylądowałam an Ryderze co chyba było najgorszą z możliwych opcji. Bezczelnie mnie zrzucił, ale pominęłam ten fakt i po prostu wstałam rozglądając się w koło. Stałam na środku wielkiej areny. W koło było coś przypominającego trybuny, na nich siedzieli ludzie w prześcieradłach. Głośno krzyczeli wymachując pięściami w naszą stronę. Spojrzałam w prawo. Tam stał Seth. Spojrzałam w lewo. Kyle. Nie słyszałam jednak głosów Willa czy Jade, która jeszcze przed sekundą nawijała jak połamana i raniła mojego Stróża. Sama zdążyłam zauważyć, że chłopak słabnie, a bez jego pomocy przecież zaraz bym zginęła lub kogoś rozszarpała, nawet nie mając mocy. 
   O czym ja tak właściwie myślałam? Powinnam się raczej zastanawiać jakim cudem z taksówki nagle znaleźliśmy się w starożytnym Rzymie na środku okrągłej areny, gdzie wszyscy ludzie domagali się naszej śmierci.  
   Nagle moich uszu dobiegł przeraźliwy ryk. Odwróciłam się wystraszona i zobaczyłam... Nie uwierzycie, ale zobaczyłam ogromnego lwa. Był nienaturalnie wielki. Dwa razy większy ode mnie, jak mamut z Epoki Lodowcowej, albo i gorzej. Dziwne porównanie, ale tylko to przyszło mi wtedy do głowy. Pisnęłam cicho ze strachu odskakując w tył i wpadając na coś. Poczułam na swoich plecach czyjś oddech, ale mogłam dać sobie rękę uciąć, że nie był to oddech człowieka. Ostrożnie obróciłam się i zobaczyłam kolejnego lwa.  Nagle rozległ się czyjś głos co od razu skojarzyło się mi z naszą próbą i tym podstawionym przestępcą.  Jednak tym razem ten ktoś się nam ujawnił. Był to niski i dość gruby mężczyzna w białym prześcieradle do kolana. To wszystko wydawało się być takie bajeczne jednak to co powiedział zwaliło mnie z nóg.
   -Witajcie. Znajdujcie się na wyspie z której nie ma  ucieczki. Wypuszczę was, ale najpierw zabawimy się. Przeżyć może tylko jedno z was, a dopiero wtedy zabawa dobiegnie końca.- powiedział głaszcząc jednego z lwów po głowie. Ten zamruczał jak mały kot i położył się na ziemi wlepiając we mnie swoje czarne ślepia.
   -Czy ja dobrze słyszę? Mamy siebie  nawzajem pozabijać?! Co to za chora wyspa!- wrzasnął Kyle i odskoczył w tył kiedy jeden z lwów podszedł do niego głośno rycząc.
   -Obrażasz jego terytorium, a to nie ładnie. Miłej zabawy.- powiedział po czym znikł. Nagle oczy moich towarzyszy zabłysły, a oczy im pociemniały. Nie byli sobą. Lwy głośno zaryczały,a jeden rzucił się na mnie. Ledwo udało mi się uniknąć ataku, odskakując w bok. Byłam najsłabsza i nie miałam szans by jakoś przetrwać na tej wyspie. Do tego wszystkiego chłopcy jeszcze próbowali się pozabijać. Miałam tylko nadzieję, że Ryder, Seth i Kyle zabiją zwierzęta zanim te mnie zjedzą na obiad. Nie udało mi się jednak długo ustać na nogach, bo ktoś mnie ściął od tyłu przewracając przy tym na ziemię. Cicho zasyczałam gdy poczułam jak po moim ramieniu cieknie stróżka krwi. Zaskoczona spojrzałam na Setha. Stał nade mną z nożem. Już się chciał zamachnąć kiedy przewróciłam się na brzuch unikając ciosu.  Zacisnęłam zęby kiedy ból zaczął narastać. Brunet wytworzył podmuch wiatru, który uniósł piach,a ten z kolei wbił się w ranę zadając okropne cierpienie.  Rozległ się kolejny głośny ryk i Seth padł na ziemię pod ciężarem lwa. Przerażona odskoczyłam w tył i poczułam jak ktoś przykłada mi do gardła nóż. Skąd oni wszyscy je mieli? Czemu tylko ja byłam bez broni? Oddech przyspieszył mi kiedy usłyszałam głos Rydera.
   - Teraz pożałujesz... Umrzesz tak jak Jade.- do oczu napłynęły mi łzy. Gdybym tylko mu powiedziała, że ona jest jego Demonem, ale nie mogłam.  Już otwierałam usta by mu odpowiedzieć, ze nie pozwolił mi na to.- Jak mogłaś to zrobić... Myślałem... Ella ja cię kochałem.- powiedział, a mi brakowało już powietrza. Złapałam za dłoń chłopaka, którą miał zaciśniętą na rękojeści i powoli odsunęłam, obracając się przy tym w stronę chłopaka. Ciemne oczy przypatrywały mi się w oczekiwaniu na kolejny ruch. Tak mi go brakowało, ale musiałam go unikać jeśli chciałam żeby Will jakoś przetrwał.
   -Ryder. - zaczęłam kładąc swoje dłonie na szyję chłopaka. Przeniosłam je niżej na barki po czym przesunąłem na klatkę piersiową. Serce chłopaka waliło jak oszalałe, zresztą moje wcale nie mniej. Dalej patrzył na mnie bez słowa, co nie powiem, trochę mnie krępowało. Spuściłam wzrok zapominając całkiem o panującym w koło zamieszaniu. Nawet nie wiem co działo się za moimi plecami. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam Ryderowi głęboko w oczy. Spoważniał, ale nie teraz, tylko przez ten cały czas. Już na początku był twardy i opanowany, ale ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej go zmieniły. Wiedziałam, że strata Jade bardzo go bolała, mnie zresztą też, ale teraz nie było to ważne. Było ważne by przeżyć. - Ja cię nadal kocham.- powiedziałam łapiąc za koszulkę chłopaka i całując go w usta. Przez chwilę chyba nie wiedział co się dzieje, bo stał nie ruszając się. Dopiero po chwili odwzajemnił pocałunek, a ja usłyszałam ciche westchnienie jego Stróża. Pomogłam mu, choć nie to miałam na celu.  Tak wspaniale było czuć znowu smak jego usta, móc go przytulić. Ledwo zdążyliśmy się od siebie oderwać, a Seth uderzył we mnie powietrzem tak silnym, że uderzyłam o ścianę areny.  Zasyczałam z bólu odchylając głowę do tyłu kiedy piach zaczął wpadać mi do oczu. Zobaczyłam przerażonego Rydera i to jak zadaje mojemu przyjacielowi ból. Już chciałam go powstrzymać gdy w moim kierunku skoczyła lwica zachodząc mi drogę. Chciała by sami to rozwiązali. Kyle stał po drugiej stronie tak samo jak ja przyparty do ściany przez lwa. Po policzku spływała mu stróżka krwi i obejmował się rękoma w pasie. Ledwo chodził. Chyba zaatakował go jeden z zwierzaków. Seth nie był wcale w lepszym stanie. Z jego pleców krew płynęła wręcz potokami, a do tego jeszcze  teraz wił się w konwulsjach na ziemi. Ryder trzymał się najlepiej.  Miał jedynie kilka zadrapań. Teraz atakował Seth bez najmniejszych oporów. Nie wytrzymałam widoku chłopaka, który prawie że umierał i krzyknęłam. Brunet spojrzał na mnie zaskoczony, a ja wrzasnęłam.
   -Zostaw go! Nie możemy się zabijać! Jesteśmy przyjaciółmi!- powiedziałam z łzami w oczach, ale nikt mnie nie słuchał.  Ryder dalej atakował Setha, które z kolei nawet się nie bronił.  Poczułam jak przepełnia mnie ciepło, jak dłonie zaczynają mnie piec i nagle wybuchłam. Tak jak kiedyś, gdy jeszcze miałam moc. Posłałam kulę ognia w kierunku Rydera, który zaskoczony skoczył w tył. Zatrzymałam ogień tuż przed twarzą chłopaka po czym sprawiłam, że stała się niebieska. Rany na skórze Rydera znikły, a kiedy chciałam uleczyć resztę ogień nagle się rozpłynął zostawiając po sobie jedynie kłęby dymu. Padłam na ziemię osłabiona i nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami.  Wszystko rozmazało się, a ja nagle znalazłam się w środku dżungli.
    W koło znajdowały się tylko drzewa porośnięte mchem czy bluszczem, zwisało z nich coś podobnego do lian, a  niebo było ledwo widoczne pod koronami drzew.  Przede mną stał Seth. Oczy miał ciemne i puste, wpatrywał się nimi we mnie z nienawiścią. Byłam dla niego wrogiem. Chciałam wytworzyć ogień, ale tym razem się nie udało. Był to chyba chwilowy napływ sił. Teraz nie miałam ich w ogóle, ale wiedziałam że Seth nie odpuści. Uderzył we mnie powietrzem po czy sprowadził piorun, który uderzył po mojej prawej stronie. Przerażona cicho pisnęłam i wspięłam sie na drzewo które było najbliżej.
   -Złaź!- wrzasnął  sprowadzając na mnie kolejne pioruny. Złapałam się jednej z lian patrząc na chłopaka, który usilnie starał się mnie zrzucić. Przypomniała mi się nagle pewna zabawa,  w którą bawiłam się z Sethem gdy byliśmy mali. Skakaliśmy po płocie, a tak właściwie to ja skakałam a on mnie łapał gdy spadałam. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i nagle gałąź pode mną ułamała się. Przeleciałam tuż nad głową chłopaka i wpadając prosto na drugie drzewo. Wpadłam na nie z taką siłą, że poczułam ból w ramieniu, które wcześniej zostało ranne.
   -Pierw mnie złap.- powiedziałam łapiąc się kolejnej liany i uderzając w kolejne drzewo.  Powoli ręce zaczynałam mieć czerwone i zaczynały szczypać, ale nie poddawałam się. Dzielnie walczyłam. Dopiero gdy chłopak złapał mnie w pasie i rzucił moim ciałem o twardą ziemię zrozumiałam, że i tak bym przegrała. Byłam najsłabsza, a teraz nie było przy mnie ani lwa ani Rydera by pomóc.
____
Od Akwamaryn: Nawet mi się podoba, a wena na niego mi dopisywała.  Wy oceńcie czy długość jest odpowiednia i akcja również. Mam nadzieję, ze choć na część pytań wam odpowiedziałam.