poniedziałek, 28 stycznia 2013

[17 cz. 2]Będziesz przyczyną śmierci Rydera, jego zagładą...

Ella...
    Szliśmy w ciszy przed siebie. co jakiś czas kaszlałam lub kichałam, co oczywiście wszyscy odbierali jako znak, że umieram. Denerwowało mnie to, ale cieszyłam się że zwracają na to uwagę. Mogłam przecież w każdej chwili zemdleć, a gdyby oni szli wtedy dalej została bym na środku ulicy.  Wędrowałam obok Rydera, który co chwilę wali urządzeniem w wszystko co tylko napotkał. Był bardzo przejęty i zdenerwowany. Caleb mógł być każdym nawet mną, a my musieliśmy wierzyć temu ustrojstwu, które prowadziło nas na koniec świata. Niebo przejaśniło się i teraz słońce pięknie świeciło. Niestety nie potrafiłam się z tego cieszyć. Nadal miałam przed oczami śpiącego Willa. Martwiłam się o niego jak o brata. Był dla mnie jak brat.
   -Szlag! Tu nie ma drogi na prawo!- wrzasnął Ryder przewracając śmietnik który stał po jego prawej stronie. Właśnie w tym miejscu była ściana, a na mapce pokazywało, że powinna być tu droga.
  - Może jest jakaś ukryta.- zażartował Seth podchodząc i dotykając cegiełek.  Kyle spiorunował go wściekły spojrzeniem, a chłopak od razu zamilkł. Zastanawiałam się czemu chłopcy byli tacy zdenerwowani. Wiem, ważyło się moje życie, ale nie wiemy czy nawet jeśli znajdziemy  Caleba jak odzyskamy moc. Jeśli to jest możliwe tylko poprzez pocałunek? Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, nie chcę go dotykać i chyba wolę już umrzeć. Gdzieś kątem oka dostrzegłam drabinkę przymocowaną do ściany. Prowadziła na dach. Może to była ta droga? A jeśli nawet nie to warto było spróbować. Szturchnęłam Rydera. Chłopak spojrzał w górę i szeroko się uśmiechnął.
    -Idziemy do góry.- powiedział podsadzając mnie tak bym mogła stanąć na pierwszym szczeblu drabinki, który znajdował się metr wyżej. Zaczęłam się wspinać całkiem zapominając o lęku wysokości, który prześladował mnie na każdym kroku. Dopiero kiedy w połowie spojrzałam w dół by zobaczyć gdzie są chłopcy przypomniałam sobie czemu tak się boję.Jak byłam mała kuzyn zepchnął mnie z drzewa. Spadłam i złamałam nogę i to w wakacje. Całe dwa miesiące w gipsie.  Szybko zaczęłam wchodzić do góry nie patrząc w dół. Na szczęście obyło się bez potknięć i byłam na miejscu już po chwili. Dach był płaski i niczym nie wyłożony. Można było po nim spokojnie stąpać bez obaw, że spadniesz. Mimo to trzymałam się środka.
   - Patrzcie!- krzyknął Seth który maszerował po mojej prawej. Krzyknęłam przerażona kiedy rzucił się w dół. Chłopak jednak szybko wzbił się w górę unoszony podmuchami wiatru. Latał jak ptak i głośno się przy tym śmiał. Westchnęłam cicho kiedy Ryder złapał mnie za rękę. Był uroczy, a ja zauroczona w nim. Dawno nie czułam się tak dobrze mimo nadchodzącego końca.
   -Uspokój się! Zaraz zlecisz!- krzyknął Kyle, a Seth tylko się roześmiał. Wskoczył na dach robiąc przy tym piruet i stanął w rozkroku udając kowboja. Humor mu dopisywał mimo tej całej sytuacji.
  -Panuję nad powietrzem.- powiedział szeroko się uśmiechając i idąc dalej.  Nagle coś na mnie spadło Uderzyłam całym ciałem o ziemię sycząc z bólu kiedy coś wbiło mi się miedzy łopatki. To coś, albo raczej ktoś było bardzo silne i ciężkie. Udało mi się jednak podnieść wzrok by zobaczyć miny chłopców. Seth patrzył na mojego oprawcę z niedowierzaniem, Kyle wyglądał jakby właśnie zobaczył ducha. Choć w jego przypadku to rutyna, a Ryder... Zaciskał dłonie w pięści i robił się cały czerwony. Nie udało mi się spojrzeć w górę bo coś ciężkiego uderzyło w moją głowę.  Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Po raz kolejny tego dnia.

   Ryder... 
    Byliśmy zbyt słabi. Caleb tworzył blokadę kiedy tylko starałem się go zaatakować, Kyle właściwie nie miał jakiejś przydatnej mocy. Nie mógł walczyć, bo jak? A Seth... Atakował go jak tylko mógł. Patrzyłem to na Caleba to na nieprzytomne ciało Elli i z każdą chwilą wzrastała we mnie wściekłość. W końcu nie wytrzymałem wściekły rzuciłem się na niego z pięściami obalając i podduszając. Szybko jednak mnie osłabił poparzeniami. Miał moc Elli i kontrolował ją doskonale. Szatyn rzucił kulą ognia w Setha, który próbował go jakoś obalić podmuchami wiatru.  Seth jednak tylko zleciał z dachu w dół. Wiedziałem, że nie mogę podejść i sprawdzić co się z nim dzieje, bo Caleb wykorzystał by najmniejszą chwilę nieuwagi i zrzucił mnie w dół. Kyle właśnie przekładał sobie Elle przez ramię kiedy nasz przeciwnik nagle sprawił się chłopak padł na kolana nieprzytomny. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Siłą umysłu uniósł jego ciało i wystawił nad przepaść. Patrzył na mnie trzymając wyciągniętą rękę w stronę chłopaka, który zwisał w powietrzy prawie dwanaście metrów w dół. Patrzył na mnie z uśmiechem. 
  - Patrz i ucz się.- powiedział pchając Kyla na mnie i podbiegając do Elli. Chłopak nie należał do lekkich i trudno było mi go z siebie zdjąć. Udało mi się to dopiero po kilku minutach kiedy Caleb i Ella byli już na innym dachu. Szatyn zasalutował mi po czym powiedział:
   - Teraz moja kolej się zabawić.- wiedziałem, że robię się czerwony. Nie miałem pojęcia co robię, ale musiałem go dogonić. Skoczyłem. Skoczyłem tak daleko jak mogłem chcąc złapać się rynny na sąsiednim budynku i spadłbym, ale na szczęście Seth mnie złapał. Wykorzystując swoją moc pchnął mnie na dach i sam wskoczył. Kyle stał już wpatrując się w uciekającego zbiega. Wściekły kopnąłem w komin po czym usiadłem na nim chowając twarz w dłoniach.
   -Zabiję go! Niech z jej łowy spadnie choć włos! Poderżnę mu gardło!- wrzasnąłem wściekły wstając i chodząc w kółko. ,,Nigdy nie stracę nadzieję. Znajdę ich i uratuję Elle, a tego dupka zarżnę.''- pomyślałem patrząc w miejsce gdzie przed chwilą stała jeszcze Ella trzymając mnie za rękę.
    
Ella...
    Powoli otworzyłam oczy czując jak coś wbija mi się między łopatki. Zamrugałam kilka razy nic nie widząc. Albo oślepłam, albo było tu tak ciemno. Rozejrzałam się w koło, próbując przy tym poruszyć rękoma. Nie mogłam. Miałam je czymś zawiązane za plecami. Czymś ostrym i wrzynającym się. Dotknęłam tego palcami. Gruby sznur i to bardzo gruby, zaplątany na supeł tak bym nie mogła się rozwiązać, a rozcięcie go było nie możliwe. Chyba, ze chciałam to robić cały dzień bez ustanku. Zaczęłam się szarpać, co tylko pogorszyło sprawę, bo poczułam ból w nogach. Je też miałam związane. Spróbowałam usiąść co skończyło się niepowodzeniem.  Zebrałam w sobie wszystkie siły, ale stać mnie było jedynie na szorstki kaszel. Z drugiego końca pomieszczenia rozległ się czyjś śmiech, na którego dźwięk aż podskoczyłam, a właściwie spróbowałam to zrobić.
   -Nie szarp się. To nic nie da, a tylko pogorszy sprawę.- odezwał się głos Caleba na którego dźwięk zapragnęłam zwymiotować. Nie okażę mu słabość.Powiedziałam sobie w myślach i wzięłam głęboki wdech. Co było kiepskim pomysłem. Znów zakaszlałam tym razem wyplułam z siebie krew. No pięknie... Usłyszałam czyjeś ciężkie kroki i wolny oddech. Nachylił się nade mną, tak blisko że udało mi się zobaczyć jego ciemne oczy. Czarne jak węgiel w których znów pojawiły się te ogniki, które widziałam pierwszego dnia. Nie mogłam uwierzyć, że je tak kochałam. Na wspomnienie naszej randki aż zapragnęłam dać mu w twarz. Od początku chodziło mu tylko o moc, a ja dałam się omotać.
  -Wypuść mnie...- powiedziałam zaciskając zęby. Mężczyzna nachylił się niżej dotykając dłonią mojego policzka. Obróciłam szybko głowę, a jego oddech nagle przyspieszył. Zdenerwowałam go.
   -Nie. Poczekam aż twoi przyjaciele się zjawią. Zabiję pierw ich, a potem ciebie. Byś widziała do czego doprowadziłaś. Byś widziała jak konają z bólu. Będziesz przyczyną śmierci Rydera, jego zagładą...- wysyczał cicho się śmiejąc. Wściekła splunęłam mu prosto w twarz. Jego oddech jeszcze bardziej przyspieszył. 
   -To my ciebie zabijemy. Odbierzemy ci moją i wszystkich innych moc. Zniszczymy cię.!- ostatnie zdanie wrzasnęłam szarpiąc się. Caleb chciał już wychodzić kiedy cofnął się i przykucnął przede mną. Po chwili poczułam na policzku pieczenie. Wymierzył mi cios i to niezły. Bolało jak cholera, ale zacisnęłam zęby i nie dałam tego po sobie poznać.
  -Wrócę niedługo i sprawdzimy czy jesteś gotowa, czy nadal cienka w łóżku.- powiedział szeroko się uśmiechając.- A za karę nie zjesz dziś kolacji słonko.- powiedział po czym wyszedł trzaskając drzwiami. Po drodze nadepnął mi na nogę, która od razu zaczęła mnie boleć. Złamał ją sukinsyn. Jednak dopiero gdy opuścił pomieszczenie zawyłam z bólu. Wrzasnęłam tak głośno jak mogłam wijąc się z związanymi kończynami.

____
Od Akwamaryn:  Jest długi! Mam nadzieję, że interesujący też. Mam nagły napływ weny i chyba najchętniej bym pisała dalej, ale byłby za długi. Zaraz zacznę kolejny. Na szczęście moje rozdziały nie są teraz powiązane treściowo z Boddie, więc mogę pisać i pisać;)

czwartek, 24 stycznia 2013

[ 16. cz.2] - Nie płacz. Ja zawsze będę przy tobie, a ze mną Nala

Jade...
 Ze złością kopnęłam kolejny kamień, chcąc wyładować na czymś moją złość. Simba, chodząc za mną krok w krok, skulił się, jakby to on przyjął cios. Z jego myśli - nie mogłam z nim porozmawiać, bo był za mały do takich rzeczy, lecz orientowałam się w jego uczuciach - wiedziałam, że mnie kocha. Traktuje jak siostrę, matkę, choć nie wiem czym sobie na ten zaszczyt zasłużyłam. Mimo swoich jedenastu miesięcy rozumiał jak poświęciłam się, kiedy skoczyłam na nich, zasłaniając przed strzałem. Może to przyczyniło się do jego zaufania. 
 Kiedy straciłam przytomność, lwy powstrzymały swój instynkt i, choć krew na pewno je kusiła, zamiast mnie pożreć, zaczęły na swój sposób leczyć. Wiadomo, że zwierzęta się wylizują. Więc tym sposobem mnie ratowały. Drew nie dopuściły i dopiero, gdy się obudziłam, musiałam je przekonywać by pozwoliły mu opatrzyć ranę.
  I choć by całkowicie wyzdrowieć potrzebowałam lekarza, dużo mi pomogły. Nie wiem jak to możliwe, lecz tak jest. 
  Gdy tylko uznałam, że czas ruszać, lwy poszły za nami. Coś tam sobie po drodze upolowały, lecz nie opuszczały nas na krok. Cóż, a raczej mnie - bo Drew do nikogo nie dopuszczały. Kiedy postawił krok w moją stronę, warczały ostrzegająco. Mianowały się na moich "ochroniarzy", co jednocześnie pochlebiało i czasami denerwowało mnie. By łatwiej było mi ich rozpoznawać, nadałam im imiona - Simba, Kovu, Kiara i Zira. A matkę nazwałam Nala. Imiona zapożyczyłam z Króla Lwa - ulubionej bajki mojego młodszego brata. 
 Drew odwrócił się w moją stronę z rezygnacją wypisaną na twarzy.
  - Nie ma go tu! - zawołał do mnie, rozglądając się wokoło.
  Zagryzłam wargę, by powstrzymać łzy. Musimy go znaleźć. Ten kwiat przesądza o wszystkim. Bez niego Will umrze, a z tym nigdy się nie pogodzę. Nie teraz, kiedy mam szansę go uratować. Kiedy biorę udział w misji, która ma na celu odnalezienie Barasa. Mam szansę go uratować, teraz zależy jak to zrobię. 
  Simba oparł przednie łapki o moją nogę, mrucząc. Był za mały, żeby ze mną rozmawiać - w jego głowie widziałam tylko szaro-biały obraz tego na co patrzy. I wspomnienia. 
   Uśmiechnęłam się do niego, biorąc lewka na ręce. Odwróciłam się tyłem do Drew, by nie widział moich łez. 
   - W takim razie wracamy się. Nie ma po co tu sterczeć - odpowiedziałam, sięgając po Kiarę. Same nie zejdą z góry - trudność z tym miała Nala, co tu mówić o takich maleństwach. 
   Obeszliśmy niemal całą górę, zajrzeliśmy wszędzie.. A tego cholernego kwiatka nadal nie ma! Jeszcze tylko dwanaście dni... Z czego dwa albo trzy poświęcimy na podróż do Australii. A jeszcze lot! Boże, musimy to znaleźć... 
  Zeskoczyłam na niższe piętro skalne, a tuż obok mnie Nala, trzymając w zębach Zirę. Następnie delikatnie zsunęłam się na odłamek głazu, po czym szybko, nim zdążył się złapać, na kamień, który posiadał jeszcze moją zaschniętą krew. Po chwili obok mnie opadł Drew z Kovu w ręce, a następnie Nala, oddzielając nas od siebie. Położyłam na ziemię Simbę i Kiarę, rozglądając się. Niedaleko była droga, która na pewno zaprowadziłaby nas do jakiegoś miasta. Ale co z lwami? Muszę przyznać, że zżyłam się z nimi.
  Wcisnęłam ręce w kieszenie obdartych kieszeni, nie patrząc na Drewa. Nie wiem czemu, ale to na niego byłam okropnie zła. Wściekła. Jakby to on decydował gdzie i kiedy znajdziemy Baras. Wiem, że moja złość na niego była bezpodstawna, ale... 
  Nagle poczułam jak wibruje we mnie moc, gotowa do ataku. Nie wiedziała kogo ma atakować, nie widziała nigdzie wroga, lecz przygotowywała się do ataku. Drżała, kształtowała się... Poczułam ochotę, wyładowania na czymś swoją złość. I chyba nawet wiedziałam na czym... 
   Zamknęłam oczy, tworząc z mocy ogromną dłoń, po czym skierowałam ją w najdalsze zakamarki umysłu. Płynęła między moimi  najgorszymi wspomnieniami, wpadkami o których bardzo chciałam zapomnieć, których nie dopuszczałam do świadomości.  Między moimi najgorszymi koszmarami, obawami... Prosto do bariery na końcu korytarza wspomnień....
   Dłoń zacisnęła się w pięść, zbierając siły. Kiedy wreszcie była gotowa, uderzyła. Zacisnęłam zęby, by nie krzyknąć z bólu. Paznokcie wbiłam we wnętrze dłoni. Powstało pęknięcie. I jeszcze jedno uderzenie. Większe pęknięcie, szczelina... Jęknęłam, gdy pięść zadała ostateczny cios. 
  Złapałam się dłonią za głowę. Usłyszałam zaniepokojony głos Drewa i warczenie Nali oraz Simby. Pokręciłam głową, uśmiechając się delikatnie. Bariera pękła na dwa kawałki, które od razu zaczęły się reperować. Złość znów pojawiła się we mnie. Nie stracę tego znów. Nie pozwolę, pomyślałam walecznie. 
  Poczułam miłe łaskotanie z tyłu głowy, kiedy zniszczona, ledwo żywa część duszy zaczęła wychodzić zza muru. Rozglądała się chwilę po umyśle, po czym wróciła na swoje stare, prawidłowe miejsce. Wzięłam głęboki oddech, rozcierając skronie. Znów oślepiło mnie światło i poczułam "motylki w Głowie". Byłam pewna, że jak otworzę oczu zobaczę po raz kolejny te wszystkie piękne barwy, zacznę lepiej słyszeć... Lecz najpierw musiałam coś zrobić. 
  Nie pozwalając rozwiać się utworzonej z mocy pięści, przywołałam do siebie całą swoją moc. Wszystkie złe wspomnienia... A zwłaszcza zdradę Willa i teraźniejszość. Kiedy nie możemy odnaleźć kwiatka. Przypomniałam sobie o największych smutkach i bólu...
  Moc znów zadrżała, formując się w nawet większą pięść. Silniejszą, gotową zabić wszystko i wszystkich. Zniszczyć każdą rzecz, którą wskaże. Nikt nie miał z nią szans, ani władzy. Tak jak ja nigdy nie byłam tak zła, zraniona i oszukana, tak moc wzrastała, rosłą w siłę.
  Wreszcie, wystarczająco gotowa, zamierzyła się na kawałki bariery, która starała się pozbierać. Próbowała się ze sobą łączyć, pragnąc znów oddzielać mnie od pozostałości duszy i pierwotnej mocy. Nie tym razem, pomyślałam wściekła, po czym uderzyłam. Krzyknęłam z bólu, padając na ziemię. Poczułam na twarzy znajome lizanie Simby, lecz nie zareagowałam. Musiałam z tym skończyć.
  Znów uderzyłam i znów krzyknęłam z  bólu. Nie sądziłam, że to będzie aż tak bolesne. Caleb nic mi o tym nie mówił. Cóż, być może dlatego, że nie zdawał sobie sprawy, iż można w tej sposób zniszczyć blokadę.
   Bariera rozsypała się na drobne kawałeczki, a te jeden po drugim zaczęły wyparowywać. Roznosiły się po moim mózgu, zadającym mi ogromny ból. Wznosił się ku górze, coraz wyżej... Upadłam na ziemię, w konwulsjach, kiedy dotarły do oczu. Skądś musiały wyjść...
   Otwarłam szeroko powieki, a spod nich buchnął pył prosto na Simbę. Ten zakaszlał, osuwając się po moim brzuchu na ziemię. Jęknęłam, kiedy ból zelżał. Pomrugałam powiekami, chcąc pozbyć się resztki pyłu i jednocześnie wyostrzyć wzrok. Dopiero kiedy ujrzałam nad sobą pyszczek Nali i Simby, odważyłam się uśmiechnąć. Po chwili jednak zaśmiałam się, łapiąc Simbę i przytulając go mocno do siebie. Nie puszczając lewka, zaczęłam się kręcić, podskakując jednocześnie.
   Znów widziałam te wszystkie piękne kolory, barwy... Słyszałam wszystko o wiele mocniej. Wyraźniej. A kiedy skakałam czy kręciłam się, obrazy były ruchome! Nic mnie już nie ograniczało! Żadna bariera nie mogła po raz kolejny zamknąć "mnie". Zabiłam blokadę! Byłam wolna, byłam sobą, byłam...
   Krzyk Drewa przerwał moje myśli. Chłopak rzucił się na mnie, strącając z nóg. Jęknęłam, czując pod sobą ciężar chłopaka. Simba zapiszczał z braku powietrza, a ja nie mogłam go uwolnić. Nala ryknęła i tylko cudem udało mi się powiedzieć jej by zachowała spokój.
    Obok nas przejechała niewielka ciężarówka. Gdyby nie Drew, rozjechałaby mnie i Simbę. Samochód z piskiem zahamował, robiąc obrót. Przywołałam Nale i pozostałe lwiątka do siebie, a te - choć po chwili - usłuchały. Stanęły po mojej prawej, a Drew zszedł ze mnie. Simba nabrał łapczywie powietrza, a w jego myślach odczytałam gniew.
   Z samochodu wyszła dwójka ludzi. oboje byli niesamowicie umięśnieni. Jeden posiadał długie włosy, do połowy pleców, puszczone luźno. Ubrany został w rozpiętą, czerwono-czarną bluzkę w kratę oraz jeansy. Drugi to całkowite przeciwieństwo pierwszego. Łysy, miał na sobie jedynie dresowe spodnie, związane nad kolanami. I, jak pierwszy był biały, tak drugi czarny. Biały sprawiał wrażenie miłego, zaś czarny...
   Wstałam, uśmiechając się.
  - Oni pomogą nam dojechać do miasta - szepnęłam do Drewa.
   Nie przestałam się uśmiechać, kiedy murzyn wyjął strzelbę. Podniosłam ręce do góry, a Nala warknęła.
  On chce nas zabić - powiedziała z przestrachem lwica.
  Pokręciłam głową.
  - Nie pozwolę was skrzywdzić - uspokoiłam ją. - Ale... Już będziemy musiały się rozstać.
  Wyczułam smutek w głowie lwicy, lecz nie odpowiedziała. Potarła jedynie moją nogę pyskiem. Niesamowite, jak bardzo mogła się ze mną zżyć. A ja z nią.
    Simbe trudno przyjdzie się pożegnać... - zaczęła Nala, lecz nie zdążyła dokończyć.
  Faceci podeszli do nas, niepewnie spoglądając na lwy.
  Uśmiechnęłam się szerzej, robiąc krok w przód.
  - One są łagodne, nic panom nie zrobią. Proszę się nie bać - odezwałam się. Mężczyźni popatrzyli po sobie, a ja ciągnęłam. - Zmierzają może panowie do jakiegoś większego miasta? Bo widzą panowie, nie mamy czym dotrzeć do miasta, a bardzo potrzebujemy. Więc chciałam zapytać czy moglibyśmy się z państwem wybrać...
  Mężczyźni wymienili spojrzenia, po czym czarny powiedział coś w niezrozumiałym dla mnie języku do białego, wskazując przy tym na mnie i Nalę. Ten z długimi włosami kiwnął głową, po czym gestem nakazał nam podejść do siebie. Spełniliśmy razem z Drewem rozkaz, a wtedy zdarzyło się coś niespodziewanego.
  Czarny złapał mnie za ramię, siłą podprowadzając do wozu. Wyjął z ciężarówki jakieś łańcuchy i zaczął związywać mi nimi ręce. Krzyknęłam, szamotając się. Tak samo Drew. Nala od razu zareagowała i z rykiem rzuciła się na czarnego. Kiara i Zira schowały się za kamień. Kovu dopiero po wystrzale.
  Wrzasnęłam, wyrywając się mężczyźnie i klękającym przy martwym ciele lwicy. Z moich ust wyrwał się szloch, z oczy zaczęły kapać łzy. Opadłam na jej ciało, gdyż nie mogłam jej objąć - ręce wciąż miałam związane za sobą. Pokręciłam głową, wtulając się w sierść samicy.
   Umarła. Za mnie. Boże, umarła... Nala... Oddała za mnie życie. Znałyśmy się jedynie jakieś dwa dni,a  ona gotowa była za mnie oddać życie. Zżyła się ze mną. A to tylko dwa dni. Poświęciła się i straciła życie dla mnie. A z nią jej młode, nie potrafiące same funkcjonować i żywić się. Być może było gdzieś tu jej stado. Stado... Boże, odeszła dla mnie ze stada. Nala. Moja Nala. Wiedziała, ze facet jest niebezpieczny, ma w ręku groźną broń.. Nie zawahała się skoczyć.
  Na nogi podniósł mnie czarny. Nie odrywałam wzroku od ciała Nali, szamocąc się i próbując wyrwać. Łzy zamazywały mi widok, nic już nie widziałam. W głowie miałam jedną myśl: " Nala nie żyje".
  Uderzyłam o coś, chyba o ścianę, a tuż koło mnie najprawdopodobniej Drew. Ja jednak wciąż kręciłam głową, patrząc się w miejsce, gdzie leżała Nala. Płakałam coraz bardziej, jakby nie umarł lew, a ktoś bardzo mi bliski. Nala zresztą była mi bliska.
   Po chwili drzwi ciężarówki zamknęły się.
  Zaszlochałam, gdy nagle poczułam coś miękkiego na moim policzku. I śliskiego. Coś co czułam już kilka razy.
  Pochyliłam się i schowałam twarz w futerku Simby. ten otarł się o mnie, liżąc teraz mój kar jakby chciał powiedzieć " Nie płacz. Ja zawsze będę przy tobie, a ze mną Nala".
___________________________________
Od Boddie;  Dobra. Uznajcie mnie za zbyt uczuciową, albo, ze wyolbrzymiam wszystko... Ale opłynęło mi  parę łez przy opisywaniu śmierci Nali :c. Wiem, wiem, ona nawet nie istnieje... W dodatku trwała tylko 2 rozdziały... Ale mimo wszystko. Może rzeczywiście jestem zbyt uczuciowa? Czytając to pewnie się śmiejecie ze mnie, ale ;c. Podobało się Wam? Pisałam ten rozdział dwa dni, bo za 1 i 2 podejściem nie miałam weny.. Dopiero za 3 podejściem, drugiego dnia dostałam :>

niedziela, 20 stycznia 2013

[15 cz.2]Każde przeziębienie czy najmniejsze ukąszenie komara może sprawić, że umrze.

Ella...
    Wypiłam ostatni łyk wody z butelki, a resztę podałam Sethowi. Chłopak był jednak w lepszym stanie ode mnie. Wachlował się zimnym powietrzem. Ryder półgodziny temu poszedł do jakiegoś sklepu po kolejną butelkę z wodą. Byliśmy tu tak krótko, a już nie wytrzymywaliśmy. Słońce prażyło mimo, że powoli zachodziło za horyzontem. Zastanawiałam się cały czas co się dzieje z Willem i Jade. Brakowało mi ich. Bałam się o każdego z nich choć wiedziałam, że Jade może mi nie wybaczyć. Nie było to jednak ważne. Liczyło się by Will przeżył i by się pogodzili. Spojrzałam w niebo. Powoli słońce zasłaniały chmury coraz to ciemniejsze. 
   -Myślisz, że damy radę?- spytałam podkulając kolana. Brunet już otwierał usta by odpowiedzieć kiedy nagle lunęło. Po prostu urwanie chmury. Szybko wstałam szukając jakiegoś schronienia. Żadnego daszku, żadnego baru. Pusty plac. Nagle ktoś złapał mnie za rękę ciągnąć gdzieś do tyłu. Zatrzymał się dopiero kiedy przestało na mnie padać. Obejrzałam się i zobaczyłam bruneta o czekoladowych oczach i z sześciopakiem na brzuchu. Stał w samych spodniach, bez koszulki i posyłał mi piękny uśmiech. Jego usta były równe i pełne, włosy w doskonałym nieładzie, a ciało miał wspaniałe. Z trudem oderwałam od niego wzrok i utkwiłam go w swoich przemoczonych butach. Spojrzałam na schodki gdzie siedział Seth. Patrzył na mnie trochę jeszcze zszokowany tym co się wydarzyło i posyłał pytające spojrzenia. Zaprzeczyłam ruchem głowy i spojrzałam na bruneta przede mną.
   -Zmokłaś jak kura.- powiedział zakładając mi na ramiona jakąś kurtkę. No tak, tak byłam pochłonięta jego ciałem, że nie zobaczyłam jej przepasanej w biodrach.- Włochy to zdradzieckie państwo. Piękna pogoda, a tu nagle pada.- powiedział. Rozejrzałam się w koło. Staliśmy pod jakimś dachem kilkadziesiąt metrów od miejsca gdzie byłam jakieś pięć minut temu. Nadal padało, ale już mniej.- Jestem Kyle.- powiedział patrząc w niebo.
   -Ella...- powiedziałam nadal oszołomiona. Nagle coś załaskotało mnie w nosi. Kichnęłam i poczułam jak zaczyna boleć mnie gardło. jakby wszystko w środku odrywało się małymi kawałeczkami.
   - Chyba się rozchorowałaś.- powiedział spoglądając na mnie z fascynacją. Przerażona jego słowami rozejrzałam się za Ryderem. Nie mogłam być chora. Nie mogłam.- Spokojnie. To przecież tylko przeziębienie. Od tego się nie umiera.- Kyle nawet nie wiedział jak się myli. Mój organizm został osłabiony i teraz nawet uderzenie małym kamyczkiem w nogę mogło połamać mi kości. Chudłam w oczach i nie dało się tego uniknąć. Nagle zobaczyłam biegnącego w naszym kierunku Rydera. Kyle uśmiechnął się do mnie pocieszająco po czym zrobił krok w bok ustępując miejsca mojemu partnerowi. Jak to fajnie brzmiało. Uśmiechnęłam się pod nosem po raz kolejny kichając. Ryder przyległ do mnie całym ciałem tak byśmy mieścili się pod tym wąskim daszkiem podał koc. Owinął mnie nim po samą szyję po czym posłał groźne spojrzenie Kylowi.
   -Jest dobrze. Nie martw się o mnie.- powiedziałam kaszląc. Ryder posłał mi karcące spojrzenie po czym odkleił się ode mnie stając w deszczu.
  -Ryder.- przedstawił się krótko wyciągając dłoń w kierunku bruneta. Byłam z niego tak dumna jak z dziecka, które postawiło pierwsze kroki.
   -Kyle. Nie wyglądacie na tutejszych.- powiedział chłopak ściskając jego dłoń. Uśmiechnął się do mnie i puścił oczko. Był taki... Oj Ella bez przesady! Skarciłam się w myślach znów kaszląc.
   -Przyjechaliśmy na poszukiwania kogoś...- powiedział oschle Ryder i nagle przestało padać. Nawet nie wiedziałam kiedy dokładnie. Znikł tak szybko jak się pojawił. Kyle mógł nam się przydać. Znał tę okolicę, a my sami szukalibyśmy Caleba wieczność gubiąc się w tych uliczkach. niby wszystko było na mapce, ale bardzo trudno było dostać się do tych miejsc. Ryder najwidoczniej też o tym pomyślał, ale nie mogliśmy mu przecież powiedzieć kim jesteśmy. Jak mieliśmy to zrobić?
   -Jesteście z szkoły dla Paranormalnych prawda?- Kyle wyrwał mnie z rozmyśleń nad planem. Otworzyłam zaskoczona buzię po czym szybko ją zamknęłam. Znowu zakaszlałam, ale tym razem o wiele głośniej. Tak, że rozbolał mnie brzuch. Nagle koło nas pojawił się Seth. Jakby zrozumiał z tak daleka co mówi nowy chłopak.- Nie martwcie się. Jestem jednym z was. W przyszłym roku dołączę do szkoły. - powiedział uśmiechając się szeroko. Ale mieliśmy szczęście. Nawet tu, we Włoszech mogliśmy spotkać takich dziwaków jak my.
   -Co za ulga... Pomożesz nam?- spytałam i od razu po tych słowach zostałam skarcona przez Rydera spojrzeniem, które gdyby mogło zabiło by mnie.
    -Skąd mamy mieć pewność, że nie kłamiesz? Że nie jesteś tym którego szukamy?- spytał oschle. Złapałam się jego ramienia kiedy nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Osunęłam się po ścianie na ziemię co nie wywołało większego zainteresowania. Oczy miałam szeroko otworzone, ale nic nie widziałam. Ciemność. Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz.
   -Tego nigdy nie będziecie wiedzieć, ale jeśli ona ma przeżyć musicie mi zaufać.- powiedział Kyle, a ja poczułam jak ktoś mnie podnosi. Po perfumach wywnioskowałam, że jest to Ryder. Bez ruchu leżałam w jego ramionach. Nie mogłam nawet drgnąć. Straciłam czucie w całym ciele, powoli przestawałam słyszeć. Łapał mnie kompletny paraliż.
    -Ella!- usłyszałam czyjś wrzask. Wydawał się być jednak tak daleki, ze ledwo go usłyszałam. To Ryder krzyczał. Mimo, że był tak blisko mnie ledwo go słyszałam.- Nie śpij! Ella...- po jego słowach mogłam wnioskować, że zamknęłam oczy. Nie straciłam jednak świadomości. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale byłam pewna, że jestem bezpieczna, że nic mi nie grozi. A właściwie nic prócz śmierci z przeziębienia. Moje płuca krwawiły od środka, a przynajmniej tak się wydawało. Nie mogłam oddychać i czułam jak powoli brakuje mi tchu. Mimo, że nie mogłam się ruszać wciąż kaszlałam. Udało mi się usłyszeć jeszcze tylko jedno słowo:
   -Krew...- było tak ciche i słabe, że ledwo je wyłapałam z szumu jaki mu towarzyszył.
***
     -Czyli widzisz duchy, Anioły i tym podobne rzeczy tak?- usłyszałam czyjś nadal stłumiony głos. Spróbowałam otworzyć oczy by zobaczyć mówcę, ale nie udało mi się to. Nie miałam wystarczającej ilości sił i nadal nie odzyskałam czucia w ciele.
    -Raczej osoby. To nie są rzeczy. Jeden duch wam towarzyszy cały czas.- rozpoznałam głos Kyla. Teraz już bardziej wyraźny. Mogłam się domyślić, że Seth i Ryder patrzą teraz na siebie znacząco.- To duch Victorii.- chciałam się uśmiechnąć na wspomnienie tej wspaniałej kobiety, ale nadal nie mogłam. Jednak nagle poczułam na swoim policzku czyjś zimny dotyk. Ręka była lodowata jak woda z zamarzniętego jeziora. 
    -Przecież ona żyje.- odezwał się Seth. Rozchyliłam delikatnie usta gdy mogłam już nimi ruszać. Po niedługiej chwili czułam już wszystko i słyszałam dokładnie każde słowo. Nie chciałam jednak przerywać rozmowy więc nie otworzyłam oczu i oddychałam nadal płytko. 
   -Umie wytworzyć swojego ducha. Pilnuje was na każdym kroku. Co jej jest?- spytał Kyle. Za pewne chodziło o mnie.
   -Umiera...- wysyczał Ryder głaszcząc moją głowę.- Straciła moc przez Caleba, jednego z uczniów. Jeśli szybko go nie znajdziemy, a ona nie odzyska mocy... Każde przeziębienie czy najmniejsze ukąszenie komara może sprawić, że umrze. Straciła całą odporność.- powiedział na jednym wydechu. Nie wytrzymałam. Coś strasznie drapało mnie w gardle. Odkaszlnęłam otwierając przy tym oczy. Spojrzałam na swoje dłonie. Były całe od krwi. Plułam nią. Nie tylko ja od niej była, a wszyscy. Chyba chcieli jakoś mi pomóc, ale tylko zniszczyli swoje ciuchy.
   -Wszystko dobrze.- powiedziałam unosząc dłonie do góry i pokazując je każdemu po kolei. Wyglądali na przerażonych. Byłam ciekawa co takiego się wydarzyło gdy spałam.
   -Ella zdecydowaliśmy, że Kyle idzie dalej z nami. pomoże nam, a ty... Jak tylko znajdziemy jakiś możliwy sposób wracasz do szkoły.

_____
Od Akwamaryn: Jest dość długi i myślę, że nawet interesujący. Nie wiem czy mogę nazwać go rozdziałem akcji, ale nudno na pewno nie jest.;)

środa, 16 stycznia 2013

[ 14 cz.2] - Nie jestem smaczna.

Jade...
  Drew spojrzał na mnie z wściekłością, jednocześnie pomagając stanąć na nogi. Dalej źle odbierałam teleportacje i prędzej czy później musiałam odczuć jej skutki. Raz wymiotowałam kilka godzin. Teraz kręciło mi się w głowie i bolał brzuch, jak podczas bardzo bolesnej miesiączki.
  Mimo to uśmiechałam się, a wręcz śmiałam. Niewiarygodne, że naprawdę mi się udało! Szansę, że wbiegnę do pokoju w odpowiednim czasie wydawały się nikłe. Zupełnie zapomniałam, że podczas teleportacji wytwarza się światło. 
  Niesamowite... Jednak tu jestem! W dodatku z Drewem! A więc to jego wybrała Victoria. Choć w sumie można było się domyślić - umie świetnie walczyć i na pewno poradzi sobie w każdych warunkach. Mogłam na to wpaść. 
  Wyprostowałam się już nie korzystając z pomocy Drewa i rozejrzałam się. W odległości jednego, może dwóch kilometrów wznosiła się góra Kilimandżaro. Największa w Afryce. Na jej szczycie leżał śnieg. Śnieg! Tutaj. Niesamowite. Przynajmniej na pewno nie będziemy musieli wspinać się na najwyższy punkt góry. Baras nie będzie rósł w lodowatych miejscach.
  - Co ty tu robisz? - usłyszałam ostry głos Drewa. 
  Wzruszyłam ramionami, odwracając się do niego. 
  - Ratuje mojego chłopaka przed śmiercią - odparłam, pogodnym głosem. 
  - Chcesz dla niego umrzeć?! - warknął mężczyzna. 
  Spojrzałam na niego chłodno. 
  - Dlaczego od razu zakładasz, że umrę? 
  Drew podniósł do góry brwi. 
  - Bo to nie jest bezpieczne! Najprawdopodobniej w Australii lub tu, ale może też zupełnie gdzie indziej! Teraz nie będzie tak, że podejdziesz do kogoś i powiesz " Od Victorii X". Żywność albo upolujesz albo zdobędziesz pieniądze na nią. A ja nie zamierzam cię utrzymywać - powiedział ze złością.
  Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego zdenerwowanego. Kipiał gniewem. Rozumiem, że mógł się o mnie martwić, ale bez przesady. Już tu jestem. Nie zmieni tego. Choćby wrzeszczał na mnie te dwa tygodnie - odnajdę z nim te kwiat. Razem albo nikt. 
  Wzruszyłam ramionami. 
  - Świetnie - odparłam, jak najbardziej obojętnym tonem. 
  - Świetnie - wysyczał Drew, ruszając. 
  - Świetnie! - rzuciłam jeszcze za nim. 
***
   Pod koniec dnia staliśmy już pod górą. Nie wiem, która była godzina - strzelam, że siódma. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a mi - co dziwne - zaczynało być chłodno. W jakiejś książce czytałam, że dni w Afryce są gorące, a noc nieraz chłodne. Jednak temperatura nie spada poniżej 5, więc nie mogło być tak źle.
  Szłam w odległości kilkudziesięciu metrów od Drewa. Ciągle gniewał się, że wkręciłam się do misji. Nie mógł zrozumieć, że kierowała mną miłość. I że jestem uparta i musi być zawsze jak chcę. Niby to wada, ale jak dla mnie wielka zaleta. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, jeśli nie liczyć ciągłe "świetnie". Nie wiedziałam czy do końca podróży minie mu to. 
  Doszłam do Drewa, który zatrzymał się pod górą. 
  - Tu spędzimy noc - zarządził, patrząc na górę. 
  - Świetnie - mruknęłam, siadając i opierając się o skałę. 
  Mężczyzna spojrzał na mnie ze złością, lecz po chwili przysiadł obok mnie. 
   - Świetnie - odpowiedział. 
***
  Nie mogłam spać. Wszędzie słyszałam zwierzęta. Ich głosy, rozmowy... To było denerwujące. Możecie sobie tylko wyobrażać ile ich tam siedziało. Więcej niż w dzień, choć to pewnie oczywiste - większość poluje nocą. Nie dawały mi zasnąć i kiedy Drew smacznie chrapał, ja męczyłam się, starając ignorować uwagi gadów, ssaków i tym podobnych. Dosłownie jak w ulu. Ani na sekundę nie zapadała cisza. Nie wiem jak miałam wytrzymać resztę dni. 
  Przewróciłam się na drugi bok, zaciskając powieki. Nuciłam sobie w głowie kołysankę, którą śpiewała mi mama jak byłam mała. Nawet to nie pomagało. 
  Patrzcie, jakie smakowite kąski...- Usłyszałam. 
  Tym razem nie zignorowałam tego jak wcześniejsze. Zamarłam w bezruchu, nasłuchując. 
  Dziś będzie uczta...Takimi można pożywiać się tydzień...
  Zagryzłam wargę ze strachu. Boże, tylko nie to! Wszystko, tylko nie to...  Błagam...
  To nie były węże, szczury i inne ssaki czy gady, jak na początku. O nie, to coś znacznie gorszego... I to coś miało na nas apetyt. Bałam się poruszyć, oddychać, cokolwiek. Wiedziałam, że jest blisko, obserwuje nas z odległości paru metrów. Gotowa do skoku, wybiera tylko odpowiedni moment... Czymś musi jakoś pożywić małe lwiątka, a przy tym nauczyć polować. Oj tak, małe czaiły się za nią, pilnie ucząc się od matki - lwicy. 
   To ludzie, moje małe. Mają sierść jedynie na głowie i potrafią być bardzo niebezpieczni. Czasem atakują czymś co robi duży huk. Ale kiedy śpią... 
  Lwica postąpiła krok. 
  Wzięłam głęboki oddech. Należy zbudzić Drewa. Musi wiedzieć jak umiera. Choć w sumie lepiej, by od razu go zjadła. Nie będzie czuł bólu. 
  Co ja gadam, żadne z nas nie umrze, skarciłam się. Ale Drewa trzeba obudzić. Znajdzie sposób, odgoni ją. Tylko spokojnie. 
  Otworzyłam delikatnie oczy. Drew leżał niedaleko mnie, na wyciągnięcie ręki. Tyle, że za chwilę mogę nie mieć tej ręki. Dobra. Skoro zmusiłam się do wzięcia udziału w misji, muszę wykazać się odwagą. Nie mogę teraz, w pierwszym dniu, pozwolić by jakieś zwierzę zepsuło nam.. Co ja mówię, zabiło nas.
  Starając się opanować drżenie ręki, uderzyłam Drewa tak, że przetoczył się na drugi bok.
  Mamo, poruszyło się! 
  Drew zaklął, podnosząc się i patrząc na mnie gniewnie.
  Jego wypowiedź przerwał ryk lwicy.  Mężczyzna zamarł w przerażeniu, słuchając głosu zwierzęcia. Trzask gałęzi świadczył, że lew podchodzi do nas. Kolejny ryk i gdyby nie mój szybki refleks, właśnie awansowałabym na posadę " żywicielka". 
  Przetoczyłam się za inny kamień, w tym samym momencie, kiedy lew skoczył ku mnie. Uderzyła w głaz, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Drew odskoczył w bok, łapiąc się skały i podciągając na niej. Była ona na tyle wysoko, że lwica nie wskoczyłaby tam. Brunet wyciągnął do mnie dłoń, lecz za późno. Kiedy spróbowałam ją złapać, drapieżnik zwalił mnie z nóg, pochylając nad moją szyją. Czułam na sobie jej oddech, pazury wbijały mi się w ciało tak mocno, że zaczęła lać się krewa.
  Lwica zaryczała, a ja usłyszałam jak dobiegają młode. Już za chwilę miałam być ich posiłkiem. Przekąską na parę dni. Nie uratuje ani siebie ani Willa...
  Zwierzę wyszczerzyło kły, pochylając się nade mną...
  - Nie! Błagam, nie! Zostaw mnie! - zaryczałam. - Złaź! 
  Drapieżnik zamarł z pyskiem przy mojej szyi. Poczułam jak łzy lecą mi po policzkach. Znów spróbowałam odepchnąć od siebie lwicę. 
   - Zejdź, zostaw mnie! Nie zabijaj mnie, proszę! - mówiłam dalej, szlochając jednocześnie. 
  Zwierzę przez kilka chwil nie ruszało się, nasłuchując. Może gdzieś, za jakimś innym głazem czaił się inny lew, gotowy stoczyć z nią walkę, komu należy się mięso? Jednak po chwili lwica podniosła pysk, patrząc mi.. Prosto w oczy. Przestałam szlochać i próbować zepchnąć z siebie ogromnego kota. Już nie tyle ze strachu, o ile ze zdziwienia. Bo ona patrzyła na mnie... Z takim zrozumieniem. 
  Czemu? - zapytała.
  Wytrzeszczyłam oczy. Ona... Mnie rozumie? I w dodatku ze mną rozmawia, zamiast po prostu zjeść? To przecież... Właściwie nie, to jest całkiem możliwe. A skoro już mi się udało coś powiedzieć po lwiemu... To może to wykorzystam? 
  - Ponieważ mam misje, którą muszę wypełnić. A po za tym... Nie jestem smaczna - odpowiedziałam. 
  Modliłam się bym to również powiedziała w jej języku. Nie wiedziałam jak to się stało. To, że z ludzkiego przeszłam na zwierzęcy. A wiecie co było najdziwniejsze? By powiedzieć to co powiedziałam w połowie użyłam gestów. Nie wiem skąd je znałam i wiedziałam, jak nimi się posługiwać, ale dobrze mi szło. 
  Ale ja jestem głodna, a ty pięknie pachniesz - usłyszałam. 
  Cóż za komplement, pomyślałam. Mimo, że jeszcze nie było pewne, iż mnie nie zjedzą, ja czułam się o wiele bardziej odprężona niż na początku. Przestałam płakać, a pewność siebie wróciła. A przecież gadałam z lwem, który opowiadał mi jak pięknie pachnie moja krew!
  - Mogę ci załatwić jedzenie. O wiele lepsze. Umiem świetnie polować i chętnie pomogę przeżyć tobie i twoim małym. Nie jestem zła, nie chcę cię skrzywdzić. O ile ty nie skrzywdzisz mnie. - odparłam. 
  Przez chwilę lwica namyślała się. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Zagryzłam wargę, licząc na pozytywny skutek. Zawsze mogła mi skoczyć do gardła, ot tak. Bo "pięknie pachnę", a ona jest głodna. 
   Odetchnęłam z ulgą, kiedy lwica zeszła ze mnie, pozwalając mi siąść. Mogłam skakać ze szczęścia - żyłam!
  - Dzięki - uśmiechnęłam się do niej, rozcierając pierś. Była bardzo ciężka i przez ten czas trudno mi się oddychało. I wciąż miałam ślad po jej pazurach. 
  Lwica oddała uśmiech ( to dziwne, że o tym wiedziałam ), nawołując dzieci. Małych było cztery - dwie samice i dwóch samców. Ze strachem podeszły do mnie, niepewnie na mnie spoglądając. Chowały się za matką, lecz i tak zauważyłam wystające żebra. Nie jadły długi, bardzo długi  czas. Zrobiło mi się ich żal, chciałam im jak najwięcej pomóż. Okropne było patrzenie na ich małe, wychudzone ciałka. Aż dziwiłam się lwicy, że mnie oszczędziła. 
  Popatrzyłam na Drewa w tym samym czasie, kiedy on wystrzelił. Prosto w samice. Z przerażeniem rzuciłam się na "rodzinkę" zakrywając ją swoim ciałem. Lwica zaryczała groźnie, a ja jęknęłam, kiedy nabój trafił mnie w ramię. Opadłam na matkę. 
  Ostatnie co pamiętam to lwicę zlizującą moją krewa z ramienia.
________________________
Od Boddie:  Podoba mi się :D Mam nadzieję, że Wam też :) jest długi :> Nie wiem czy można powiedzieć, że jest tu akcja... Ale mam nadzieje, że i tak się wam podoba :)

sobota, 12 stycznia 2013

[13 cz. 2]- Uda się.

Ella...
     Siedziałam na łóżku przyglądając się swoim bladym dłoniom. Zawsze były brązowe, nawet zimą, ale teraz kiedy nie miałam mocy po prostu wybladły. Jednak nie to było najgorsze, a to że byłam teraz podatna na choroby. Nawet najmniejsze przeziębienie mogło mnie zabić. Mój organizm przestał się bronić, a ja mogłam tylko czekać aż jakimś cudem znajdziemy Caleba co było wręcz niemożliwe. Wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę wyjścia kiedy do środka wszedł Ryder. Zaszedł mi drogę i zamknął za sobą drzwi. Byliśmy sami. A właściwie prawie sami. Will leżał nieprzytomny na łóżku obok. Martwiłam się o niego i bałam że z tego nie wyjdzie.
   -Ella... Przepraszam.- powiedział brunet, a ja zaniemówiłam. Jeszcze nigdy nie słyszałam żeby z jego ust padło to słowo. - Na prawdę. Nie wiem jak mogłem tak łatwo dać się omamić... Nie wiem... Przepraszam za wszystko. Za to jaki byłem pusty, za to że nie dałem ci się wytłumaczyć, za to że cię skrzywdziłem... Tak bardzo cię skrzywdziłem...- mówił jak nakręcony, a na moich ustach z każdym jego słowem pojawiał się coraz to większy uśmiech. Na reszcie to powiedział. Zwyciężył z sobą samym. Dalej coś mówił, ale już go nie słuchałam. Z uśmiechem na ustach zarzuciłam mu ręce na szyję i mocno przytuliłam. Tak dawno nie miałam go w ramionach, już zapomniałam jakie to przyjemne kiedy silne dłonie Rydera dotykają moich pleców, kiedy mogę go dotknąć i poczuć jego ciepło, którego tak mi brakowało. Wiedziałam, że to nie jest już koniec naszych kłopotów. Będzie ich wiele, ale przejdziemy przez nie razem.
   -Czekałam na ciebie.- powiedziałam cicho kiedy zbliżył swoje usta do moich. To uczucie kiedy czułam jego oddech na swojej skórze było tak niesamowite, że zabrakło mi tchu.
   -Kocham cię Ello...- wyszeptał cicho i nagle nasze usta zetknęły się. Nie stałam już na ziemi, ja się nad nią unosiłam. Smak jego ust był tak niesamowity, tak idealny... Ta chwila była idealna.  Nie mogłam i nie chciałam się od niego oderwać przerwał nam dopiero Seth który odkaszlnął zwracając naszą uwagę. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam jak szeroko się do mnie uśmiecha. Zaraz jednak spoważniał. Schował dłonie do kieszeni bluzy i spuścił wzrok. Puściłam Rydera i stanęłam twardo na ziemi.
   -Jade pojechała na poszukiwania tego leku dla Willa. Ma na to zaledwie dwa tygodnie i to nie całe, ale my też nie będziemy się nudzić.- powiedział patrząc znacząco na Rydera by dokończył za niego. Zwróciłam wzrok w jego kierunku.
   -Jadę z Sethem na poszukiwanie Caleba. Trudno było namówić Victorie, ale stwierdziła, że skoro daliśmy sobie radę na próbie i tu damy.- powiedział patrząc gdzieś w bok. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Byli zbyt zdenerwowani.
   -Czekaj... A ja?!- krzyknęłam trochę za głośno. Teraz to do mnie dotarło. Chcieli mnie zostawić samą.
   -Ella nie masz mocy. Nie możesz jechać.- powiedział Ryder patrząc mi głęboko w oczy. Przez moment myślałam, że znowu chce się przechwalać jaki to on jest świetny, ale zrozumiałam że po prostu się martwi. Miał rację. Teraz byłam zbyt słaba, ale nie chciałam zostać sama. Bałam się. Nigdy wcześniej nie bałam się takich błahostek. To brak tej mocy tak działał.
    -Muszę... Nie możecie decydować za mnie. Chcę jechać.- powiedziałam ostro zaciskając dłonie w pięści. Seth i Ryder spojrzeli po sobie po czym równo przytaknęli.
   -Dobrze, ale nie będziesz stroiła fochów i zdasz się na nas.- powiedział patrząc na mnie uważnie. Niechętnie zgodziłam się po czym podeszłam do łóżka Willa. Miałam nadzieję, że Jade da radę. Miałam też nadzieję, że znajdziemy Caleba i, że Jade uwierzy mi i Willowi. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe i stwierdziłam, że jeśli po prostu mi nie uwierzy to usunę się z jej życia. Zniknę gdzieś. Chciała bym żeby nasza przyjaźń przetrwała, ale zdawałam sobie sprawę, że to nie będzie takie proste. Ona wieży tylko sobie, a my nie mamy dowodów by udowodnić, że to nie był jej chłopak.
   - Uda się.- powiedziałam cicho dotykając dłoni chłopaka po czym wyszłam na zewnątrz.
***
    Spakowałam do plecaka butelkę z piciem i zapięłam go.  Kiedy tylko wszystkie rzeczy znikły w mojej torbie podróżnej na łóżku zostało tylko jakieś zdjęcie. Wzięłam je do ręki i opadłam na łóżko zamykając oczy. To było okropne. Nie chciałam tego pamiętać, chciałam żyć od nowa, ale nie potrafiłam zapomnieć. Usłyszałam jak drzwi otwierają się i szybko wytarłam policzki z łez. Ryder przykucnął przede mną i położył swoje dłonie na moich kolanach lekko je pocierając. Zabrał mi zdjęcie i zgniótł wyrzucając je gdzieś za siebie.
   - Zabiję go...- wysyczał przez zęby przytulając mnie. Odchrząknęłam i zacisnęłam zęby odsuwając chłopaka od siebie.
   -Jedźmy. Chcę odzyskać mój ogień. -powiedziałam posyłając mu blady uśmiech i wstając. Wyszliśmy na korytarz gdzie czekał już na nas Seth z plecakiem na plecach. Szliśmy pustym korytarzem w kompletnej ciszy. Zastanawiałam się czy chłopcy nie robili tego przypadkiem bez wiedzy nauczycieli, ale kiedy zobaczyłam na korytarzu czekającą na nas Victorię wiedziałam, że jest świadoma iż posyła nas w paszczę lwa.  Przystanęłam z tyłu chowając ręce głębiej do kieszeni bluzy.
   -Ello.- usłyszałam surowy głos Victorii i wyszłam zza pleców Rydera. - Uważaj na siebie. Moim zdaniem powinnaś zostać tu, ale wiem że tak samo jak Jade nie posłuchasz mnie prawd?- przytaknęłam dopiero po chwili rozumiejąc jej słowa.
   -Jade nie miała prawa jechać?! Ale jak to?- spytałam zdenerwowana. Całą trójka wzruszyła tylko ramionami. No pięknie. Czyli jednak Victoria nadal uważa ją za słabą, a ona naraża siebie dla... Dla Willa. Cóż. Miłość jest ślepa i ja zapewne zrobiła bym to samo na jej miejscu gdyby to Ryder umierał.- Nie ważne... Jak mamy go znaleźć?- dokończyłam zaplatając dłonie na piersi.
   -Każdy z uczniów tej szkoły ma wczepiony nadajnik.- automatycznie dotknęłam swojego karku. Nic nie wyczułam jednak na nim.- Nie wiecie o nim, bo to by było zbyt łatwe. Znajduje się pod skórą i nie czujecie go, ale dzięki niemu możemy wiedzieć gdzie jesteście i co robicie. Caleb jest aktualnie...- blondynka spojrzała na wyświetlacz jakiegoś małego urządzenia i uśmiechnęła się pod nosem.- ...w Europie, a dokładniej Włoszech. Trzymaj.- powiedziała dając zabawkę Sethowi.- Podążajcie za czerwoną kropeczką. Wierzę w was.- powiedziała podając chłopcom dłoń, a mnie ściskając.
   - O wszystkim wiem... Przykro mi Ello...- wyszeptała mi do ucha gładząc moje plecy. Puściła mnie po chwili i posłała blady uśmiech po czym nagle zostaliśmy przeniesieni na jakiś wielki plac. Słońce prażyło nie miłosiernie dlatego już po chwili byłam w samej koszulkach, a chłopcy do połowy nadzy.
_____
Od Akwamaryn: Hm... Może zostawię ten rozdział bez dopisku? Jest po prostu jak flaki z olejem, bo taki trochę słodziutki, ale musiałam ich w końcu złączyć w parę. Mimo tego, że jest mętny podoba mi się.

wtorek, 8 stycznia 2013

[ 12 cz. 2] - Kocham go i chcę mu pomóc. Nie będę tu bezsilnie siedziała, czekając aż ktoś go uratuje albo nie.

Jade...
  Opierałam się o framugę okna, patrząc na śpiącego Willa i na łóżku obok, Elle. 
  Szatyn został podłączony do kroplówki. Było z nim coraz gorzej. Pluł krwią, nawet, gdy spał. Zazwyczaj ciemna cera, teraz przybrała kolor papieru. Ciężko oddychał i od czasu do czasu kaszlał albo dostawał drgawek. A zaraz po tym kaszlu wypływała z jego ust fontanna krwi. Przybiegała wtedy pielęgniarka i pomagała mu wszystko z siebie wypluć. Lekarze uśpili go, by nie czuł bólu. Łatwiej było mu przejść wtedy przez to wszystko. Nie miał kontroli nad ciałem, był wobec siebie bezsilny. Poruszenie palcem sprawiało mu trudność. Coś blokowało jego nerwy. Tylko co? Nikt tego nie wiedział, na rentgenie nic nie było. A on umierał. I nikt nie potrafił mu pomóc. Teraz trwało zebranie na jego temat. Od razu po nim mieli do mnie przyjść. 
  Spojrzałam na Elle. Straciła dużo sił i niemal całą moc, ale żyła. Wystarczyło, że przez tydzień będzie tu leżała i piła te wszystkie paskudztwa, a wyzdrowieje. Caleb zabrał jej prawie całą moc i wątpiłam by teraz mogła wykrzesać z siebie ogień. Musieli ja dopiero odebrać Calebowi. A do tego - znaleźć chłopaka. 
  Widząc nadbiegającego Setha i mnie, podpalił park. Tylko jakimś cudem uniknęliśmy śmierci. Wydostał nas profesor Moor i trójka innych nauczycieli. Niestety, Caleba już nie było. Bez niego Ella już nigdy mogła nie odzyskać ognia. 
  Choć w sumie, to wcale nie tak źle, pomyślałam, uśmiechając się lekko. Zasłużyła na to. Chyba nawet pogratuluje Calebowi jak go zobaczę. 
  O ile zdrowiem Willa martwiłam się, tak Ellą w ogóle. Nadal jej nienawidziłam za wyrządzoną krzywdę i nie przyjmowałam do świadomości tłumaczeń Rydera i Setha. Tak szybko dali się im zmanipulować. Niewiarygodne, jak po tym wszystkim miała czelność z nimi rozmawiać. I kłamać. Widać na tych zdjęciach ją i Willa. I nie można temu zaprzeczyć. 
  Moje rozmyślania przerwały chichoty z korytarza. Oderwałam wzrok od śpiącej Elli i spojrzałam przez szybę na hol. Jakaś grupka nastolatków wystawiała do mnie języki, albo pokazywała złamane serca. Zacisnęłam dłonie w pięści. I to wszystko przez Ellę! Nagle jeden z niższych chłopaków, w okularach trzymających się jedynie za pomocą taśmy, podszedł do szyby, a następnie przykleił zdjęcie Willa i Elli. Nagich i... I wiadomo co robiących. 
  Zmrużyłam oczy, szybko podchodząc do drzwi i otwierając je. Już uciekali. Ten sam chłopak, chwycił jedną z dziewczyn w pasie, przyciągając do siebie i udawał, że... Chyba każdy się domyśla co udawał. 
  Pokazałam mu środkowego palca, odklejając od szyby zdjęcie i mnąc je. Odwróciłam się, chcąc ponownie wejść do pokoju i wręcz poskoczyłam ze strachu. 
  Za mną stał Drew [ profesor Moor ], Victoria X i Oliver. Bezszelestnie podeszli do mnie i na pewno wszystko widzieli. Zarumieniłam się ze wstydu, spuszczając wzrok. Co za upokorzenie! - pomyślałam. Poczułam jak dyrektorka kładzie mi na ramieniu dłoń, bez słowa, popychając w stronę pokoju. Posłusznie weszłam, a za mną pozostała trójka. 
  - Już wiemy na jaką chorobę zapadł Will - zaczęła Victoria. Uradowana, podniosłam wzrok, a na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech. - Niestety, choroba ta jest bardzo rzadka. A lekarstwo jeszcze bardziej. 
 Zagryzłam wargę, pełna obaw. Ale istnieje, spróbowałam się pocieszyć, po czym dodałam hardo: I zrobię wszystko by je zdobyć. 
  - Choroba nazywa się Borokeluza. Polega ona na tym, że nagle, z niewiadomych przyczyn żywioł zaczyna atakować sam siebie, a organizm sam siebie. Takie dwie walki w jednym ciele. Nikt nie wie czemu dochodzi do takich bitw. Najprawdopodobniej coś w jego umyśle się poprzestawiało i nastawiło negatywnie samych siebie. Borokeluza nosi prostszą nazwę - Wojna Domowa. Will jest w trybie zaawansowanym. Zostało mu góra dwa tygodnie - Victoria przerwała, patrząc na mnie uważnie. Skubałam wargi, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Oddychałam płytko, próbując się nie rozpłakać. - Organizm przestał produkować krew, a to co zostało Willowi on wypluwa. Umarłby znacznie szybciej tym sposobem, lecz podtrzymuje go moc. To działa i na organy wewnętrzne i na mózg. Organy za kilka dni mogą powoli zacząć przestać funkcjonować. 
  - Dobrze, ale jaki jest na to lek? - przerwałam jej, zniecierpliwiona. Nie potrzebowałam szczegółów w jaki sposób i dlaczego Will umierał. Wolałam od razu dowiedzieć się jak zdobyć lek i co nim jest. 
  Victoria spojrzała na mnie przeciągle, po czym rzekła: 
  - Leczniczy kwiat o nazwie  Baras. Z niego sporządza się...
  - Gdzie rośnie? - znów jej przerwałam. Wiedziałam, że tego nie lubi i mogę się jej narazić, ale teraz najważniejszy dla mnie był Will. Miał dwa tygodnie. A ja dwa tygodnie na odnalezienie kwiatu. 
  Dyrektorka zmrużyła oczy, lecz odpowiedziała: 
  - W wysokich miejscach. Lubi ciepło, ale nie pogardzi zimnem. Nie będzie jednak rósł tam, gdzie jest lodowato. Najprawdopodobniej w Australii lub Afryce. Jest bardzo trudny do znalezienie, a to wymaga tez dużo poświęcenia. 
  Kiwnęłam głową, patrząc na szatyna. 
  - Odnajdę go - powiedziałam. 
  Victoria pokręciła głową, mówiąc: 
  - To zbyt niebezpieczne, Jade.. 
  - Odnajdę go - powtórzyłam dobitnie, spoglądać jej w oczy. - Kocham go i chcę mu pomóc. Nie będę tu bezsilnie siedziała, czekając aż ktoś go uratuje albo nie. 
  Victoria przez chwilę nie odpowiadała, po czym podeszła do okna, patrząc na park. Widać stąd było jezioro, nieduże, nad którym kąpała się ta sama grupka, która przedtem dogryzała mi w holu. Blondynka zmarszczyła brwi, wzrok miała nieobecny. Widziałam to wszystko w odbiciu w szybie. Rozmyślała. Zastanawiała się czy podołam, czy to nie jest zbyt niebezpieczne. Nie ufała mi. Bała się o mnie, co było całkowicie zrozumiałe. Jednak po próbie, spodziewałam się, że bardziej będzie we mnie wierzyła. 
  Wreszcie odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę spoglądała na mnie, po czym westchnęła. 
  - Jesteś pewna, że dasz radę? To będzie naprawdę ciężka wędrówka - zaczęła. 
  Pokręciłam głową. 
  - Jestem wystarczająco silna - odpowiedziałam. - Wiem, że dam rady i pani na pewno też to wie. A ja zrobię wszystko by uratować Willa. Zdaje sobie sprawę, ze to niebezpieczne, lecz to on jest ważniejszy. 
  Dyrektorka uśmiechnęła się lekko, podchodząc do mnie. 
  - Jesteś zakochana. Miłość dodaje skrzydeł i odwagi. Ale nie siły. Jeśli ktoś nie umie przebiegnąć dziesięciu kilometrów,  również nie da rady mimo miłości. 
  - Chyba, że ten ktoś jest na tyle dobry by to zrobić - odparłam, uparcie walcząc o swoje. 
  Victoria pokręciła głową, wzdychając. 
  - Nie mogę ci na to pozwolić. Jesteś zbyt młoda. Zbyt niewinna. Zbyt słaba. 
  Zacisnęłam dłonie w pięści i wybuchłam: 
  - Nie prawda! To pani tak sądzi, ale ja wiem, że dam rady! Czuje to! - wrzasnęłam. 
  Kobieta spojrzała na mnie ostro, gestem nakazując mi zamilknąć. Zdenerwowałam ją. A to źle. 
  - Nie pojedziesz i koniec - ucięła.
  Następnie wyszła, a za nią Drew i Oliver, rzucający mi pocieszające spojrzenie. 
  Wściekła usiadłam przy Willowi, patrząc na jego twarz. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł...
***
   Przyłożyłam ucho do drzwi gabinetu dyrektorki. Z tego co mi wiadomo, właśnie dziś miała wysłać kogoś na poszukiwanie Barasu.  Teraz omawiali szczegóły planu. Tak mi przynajmniej powiedziano, by sama nic nie słyszałam.
   Jeśli tak - miałam szansę się załapać, podczas teleportacji. Jeśli nie - wbiegnę tam na marne. I w dodatku Victoria zamknie mnie w pokoju. Nie będę mogła pomóc znaleźć kwiatu. A przecież musiałam! Od tego zależało życie Willa. Albo mi się uda albo nie. Zaryzykować musiałam.
  Niestety, nie wiedziałam, kiedy go prze teleportuje. Nic nie słyszałam. Musiałam liczyć na szczęście. Czyli moje szanse były na minusie. Wspaniale. 
  W tym moim cudownym planie zapomniałam o jednym - podczas teleportacji powstaje niebieskie światło. Dość silne by przecisnąć się w szparę w drzwiach. I tym samym dać mi znać, że już czas.
  Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy odliczałam w myślach za ile mam wskoczyć do pokoju, a tu nagle oślepiło mnie światło. Dopiero po chwili skojarzyłam fakty i na oślep wbiegłam do gabinetu, machając dłońmi. Palcem dotknęłam czyjejś skóry i nawet podrapałam paznokciem. W tym samym momencie rozległ się wściekły głos Victorii, a ja poczułam jak zaczyna mną rzucać. Zgięłam się w pół, czując ogromny ból w brzuchu. Nie był jednak na tyle silny, by przyćmić moją radość.
  Udało się! Tak! Udało mi się! Trafiłam!
  Krzyczałam cały czas w myślach ze szczęścia, jednocześnie zaciskając powieki z bólu.
  Nie minęło parę sekund a opierałam się o Drewa na środku jakiejś pustyni. Przed nami wznosiła się góra Kilimandżaro. Najwyższa w Afryce. Jeśli miał gdzieś rosnąć kwiat, to tylko tu.
___________________________
Od Boddie:  Napisałam go :D udało się mi :D Wiem, że opis tego jak się teleportuje jest beznadziejny, ale nie miałam sił ani go poprawiać ani tym bardziej pisać. I w ogóle mi się nie podoba. To chyba mój najgorszy. 

piątek, 4 stycznia 2013

[11 cz.2 ]Jestem sama na tym popieprzonym świecie i wszyscy mają mnie w dupie! To chciałeś usłyszeć?!

Ella...
    Trzymałam ręce nad ciałem Willa, który był temu przeciwny. Zresztą ja też. Nie chciałam go widzieć na oczy, nie chciałam go nigdy więcej dotykać. Do było zbyt traumatyczne przeżycie. Odciągnęłam swoje dłonie i pokręciłam przecząco głową. Chłopak zakaszlał w tym smaym momencie co się od niego odwróciłam.
   -Nie mogę.- powiedziałam cicho.- Moje moce ostatnio bardzo słabły. Nie daję sobie rady. Przepraszam.- powiedziałam do Victorii i zaczęłam kierować się w kierunku wyjścia kiedy w drzwiach stanęła Jade. Posłała mi nienawistne spojrzenie. Nie miałam siły ani ochoty zrobić to samo. Po prostu przeszłam obok niej w ciszy opuszczając salę. Will umierał, ale działo się coś dziwnego. Może to tylko zwykła paranoja, ale ja czułam inne perfumy niż dziś rano od niego. Może po prostu się wykąpał i psiknął czymś inny? Ale Jade zawsze mówiła, że ma tylko jeden perfum, bo nie chce zagracać łazienki. To było zastanawiające, ale nie tylko to. Jego głos dziś rano był zachrypnięty jak u starego palacza, a przed chwilą ani trochę. Pobiegłam w stronę pokoju i od razu otworzyłam drzwi. Wyjmując z kosza kosza kopertę ze zdjęciami usiadłam na łóżku. Nerwowo zaczęłam przeglądać je w poszukiwaniu jakiegoś zbliżenia an twarz chłopaka. Było jedno. Widać było czarne jak dwa węgle oczy. Will miał... Zastanowiłam się chwile. Brązowe lub piwne. Nie byłam pewna, ale w każdym razie nie czarne jak u kruka. Oparłam się o ścianę uderzając w nią głową. Siedziałam w  ciszy dość długo zastanawiając się czy aby na pewno nie pomyliłam jakichś faktów. Wszystko się zgadzało. To nie był Will. Na pewno. Wstałam energicznie i ruszyłam w kierunku szpitala gdzie już nikogo nie było. Nawet Willa wypuścili, albo przenieśli. W mgnieniu oka znalazłam się pod drzwiami chłopców. Zapukałam po czym sama sobie otworzyłam. Ryder siedział na łóżku i miał w uszach słuchawki, jednak kiedy weszłam zdjął je i wstał. Will leżał na łóżku u góry, a Caleba nie było.  
   -Czego tu szukasz?- wysyczał Ryder pchając mnie na ścianę. Spojrzałam n Willa. Patrzył na mnie z bóle, ale też troską. Tylko on jeszcze wiedział, że razem nie spaliśmy.
   -Nie martw sie. Nie przyszłam do ciebie, a do Willa.- powiedziałam parząc go w dłonie, które automatycznie odebrał.
   -Kochasiu. Przyszła do ciebie twoja dziwka. Wyjdziesz z nią czy mam się usunąć na tę godzinkę?- spytał patrząc na Willa z uśmiechem na twarzy. Zacisnęłam zęby by nie dać mu w twarz. Jak śmiał mnie tak nazywać. Czemu nie mógł mnie wysłuchać?
   -Spieprzaj.- wysyczał szatyn schodząc z łóżka i wypychając go za drzwi. Przez chwilę zastanowiłam się czy aby się nie mylę. Jeśli się mylę to zaraz może się na mnie rzucić i może zostać powtórzona akcja z dziś rana.- Co to za zdjęcia?- spytał ostrożnie widząc jak cofam się kiedy tylko coś powie. 
    -Te...- powiedziałam cicho rzucając mu je na ziemię. Chłopak spojrzał na mnie wystraszony po czym kaszląc schylił się i zaczął je przeglądać.
   -Ale...- nim zdążył dokończyć przerwałam mu.
   -Wiem, ze to nie ty, a przynajmniej mam  taką nadzieję. Ja tego nie chciałam... Wyrywałam się... Byłeś silniejszy... Will...- powiedziałam spuszczając głowę i ukrywając łzy po włosami.
    -To nie byłem ja. Kto ci to zrobił? Kto to jest?- spytał chłopak z wściekłością robiąc krok w moim kierunku. Tym razem jednak nie cofnęłam się. Czułam się bezpieczna.
    -Nie wiem. Ale to nie są twoje oczy.- powiedziałam cicho osuwając się po ścianie i siadając na ziemi.- Pokaż je Jade.- powiedziałam czując jego dłoń na swoim kolanie. 
    -Nie uwierzy. Pomyśli, że to foto montaż.- powiedział zrezygnowany i usiadł na łóżku.- Boże...- szeptał sam do siebie oglądając kolejne zdjęcia. Wiem, że były okropne i sama siebie odrażałam. - On cię... On cię zgwałcił prawda?- spytał wystraszony chłopak. To słowo przyprawiało mnie o dreszcze, a ja znowu zaczęłam płakać gdy tylko je usłyszałam.
    -Muszę iść...- powiedziałam cicho wychodząc nawet nie spoglądając w kierunku chłopaka. Wiedziałam, że już cała szkoła wie o tym  co się wydarzyło, a dziś po południu w gazecie szkolnej pojawiło się jedno z zdjęć. Teraz byłam nie tylko pośmiewiskiem, ale też byłam znienawidzona przez całą szkołę za coś czego nigdy nie chciałam zrobić. Nikogo jednak nie obchodziło to co ja mam do powiedzenia. Wyszłam ze szkoły zrywając po drodze zdjęcia rozwieszone po całej szkole. Ktoś miał niezły ubaw obwieszając ten budynek kopiami zdjęć ze mną i sztucznym Willem w roli głównej.  Usiadłam na ławeczce pocierając dłońmi o swoje uda. Gdyby to było możliwe powiesiła bym się lub pocięła, ale nie mogłam popełnić samobójstwa. Paranormalni nie mogli tego zrobić. Mogli zginać tylko z rąk innej osoby lub umrzeć w czasie choroby.
    -Ella. Wszystko dobrze?- usłyszałam głos Caleba. Jak zawsze ciepły i czuły. Dziwiłam się, że po tym wszystkim co się stało on nadal był po mojej stronie.
   -Nie! Nic nie jest dobrze do cholery! Jestem sama na tym popieprzonym świecie i wszyscy mają mnie w dupie! To chciałeś usłyszeć?!- wrzasnęłam wstając i chodząc w kółko. Chłopak podszedł do mnie i z bladym uśmiechem na twarzy dotknął mojego policzka.
   -Nie wiem. Chciałem cię tylko zobaczyć.- powiedział zbliżając swoją twarz do mojej. Tym razem postanowiłam się mu poddać, ale kiedy spojrzałam w jego oczy... Zobaczyłam czarne jak dwa węgle tęczówki, w których co jakiś czas pojawiały się iskry. To był on... Było jednak za późno. Jego usta zetknęły się z moimi, a ja poczułam jak tracę siłę, jak tracę moc. Upadłam na ziemię słaba i zobaczyłam jak się nade mną pochyla. Nie mogłam się ruszyć jedyne na co było mnie stać to ostatni krzyk, który z siebie wydobyłam. Zaraz po nim zakrył mi usta dłonią, a moim  ciałem rzucił o drzewo.  Pisnęłam z bólu i zobaczyłam jak ktoś biegnie w moją stronę.To Will i Ryder. Najwidoczniej szatynowi udało się do przekonać jaka jest prawda bo wyglądał na zmartwionego. Caleb jednak teraz trzymał mnie w powietrzu za szyję nadal wysysając ze mnie ostatnie resztki sił.
   -Zostaw ją...- wysyczał Ryder, ale szatyn tylko zaśmiał się i postawił blokadę w swoim umyśle. Potrafił to zrobić doskonale, a Ryder nie mógł nic zdziałać. Will uderzał strumieniami wody w moim kierunku, ale powoli zaczynał słabnąć. Tak samo jak ja. Ostatnie co zobaczyłam przed utratą przytomności to Jade, która wraz z Sethem zmierzała w moim kierunku i poczułam dłonie Rydera na swoich policzkach, które były całe mokre od łez.
____
Od Akwamaryn: Podoba mi się. Nie wiem jak wam. Trochę się dzieje. Jest średniej długości,a le myślę, że tym razem wam to nie będzie przeszkadzać. Ja po prostu nie umiem pisać długich rozdziałów.