środa, 19 czerwca 2013

[ 10 cz. 3 ] - Nie przeżyjecie długo. Macie kilka dni, nim wasz organizm zacznie sam siebie zabijać.

Jade...
    Krzyknęłam z bólu, opadając na kolana. Złapałam się za brzuch, ciężko oddychając. Z trudem przełknęłam ślinę, słysząc wrzask Willa. Jęknęłam, znów czując jak coś rzuca mną po ziemi. Upadłam na nią, w drgawkach. Czułam, jakby coś chwyciło mnie w talii, rzucając po trawie. Co chwila krzyczałam z bólu, nie mogąc nawet otworzyć oczu. Ból z brzucha, przeszedł na głowę. Jęknęłam, kiedy coś podniosło mnie w powietrze, a następnie brutalnie uderzyło mną o skały.  Następnie coś bardzo ciężkiego i bardzo dużego docisnęło mnie do głazu. Chwile tak przytrzymywało, aż wreszcie puściło. Spadłam na coś lub na kogoś, z trudem łapiąc oddech. Skrzydła gwałtownie skurczyły się, na co zareagowałam wrzaskiem. Rozległ się jakiś huk i gdy lekko uchyliłam powieki, wokół mnie latały czarne i białe piórka.
    Przetoczyłam się na trawę, kuląc i łapiąc za brzuch. Poczułam jak coś podchodzi mi do gardła, lecz udało mi się nie zwymiotować. Za to Will, leżąc obok mnie, nie miał tyle szczęścia.
   Skończyło się. Ból zmalał, czaszka przestała mi pękać, już mną nie rzucało. Niewidzialna dłoń zniknęła z mojej talii, mogłam normalnie oddychać. Temperatura znów się unormowała, wszystko było tak jak przedtem.
    Gdyby tylko nie ta okropna tęsknota, potrzeba za czymś... Chciało mi się płakać, bić, krzyczeć... Tak bardzo czegoś potrzebowałam, tak bardzo... Czułam się pusta. Zupełnie pusta. Bez życia. Jakby odebrano mi wszystkie emocje... Jak wtedy kiedy wstąpił we mnie Demon. Tak samo. Tylko teraz została tęsknota, chora tęsknota. I  rozpacz, ogromna rozpacz.
   Przejechałam paznokciami po nadgarstku, a z niego niemal natychmiast poleciała krew. Wzięłam głęboki oddech i przyssałam się do ręki. Zaraz jednak wyplułam swoja krew, wycierając nadgarstek w trawę. Nie, to nie to. Ale coś... Coś mi zabrano. Zabrano, moją własność, moją rzecz....
   W oczach miałam łzy. Coś straciłam, coś bardzo ważnego. Tak strasznie go potrzebowałam, tak okropnie... Potrzebowałam go, dlaczego nigdzie go nie było?! Tak jak zawsze, każdego ranka i wieczoru. Zawsze robił co chciałam, tak jak chciałam i kiedy chciałam. Nigdy mnie nie zostawił, a ja jego. Byłam przy nim, dbałam o niego... Na swój chory sposób, ale dbałam.
   On był mój.
   Ryder.
   Nie ma go. Nie ma. Nie ma Rydera, nie ma.
   Tęsknotę zastąpiła panika, strach. Nie wiedziałam gdzie jest, nie miałam z nim kontaktu. Nie ma go, pomyślałam po raz kolejny. Zabrano mi go, zabrano mi Rydera... Nie, matko, nie...
   Dotknęłam brzucha. Mój kontakt...  Urwano mi z nim kontakt, połączenia duchowe! Zabrano mi to, co czyniło mnie jego Anty - Stróżem. Zabrano mi jego... Ktoś mi to ukradł. Nie byłam sobą bez niego. Ryder mnie dopełniał, potrzebowałam go. Zostałam dla niego stworzona, teraz byłam nikim. Gdzie on do cholery jest?!
   Spojrzałam na Willa. Ciężko sapał, obejmując brzuch ramionami. Popatrzył na mnie tym nieszczęśliwym wzrokiem, a ja rozpłakałam się jak dziecko.
   Nie ma go, nie ma!
   Nagle jakaś siła postawiła mnie i szatyna na nogi, tak, że aż się zachwiałam. Wbiłam paznokcie w materiał sukni, rozglądając się tępo wokół. Moje myśli wciąż latały wokół Rydera. Nie ma go, ktoś tak po prostu nas od siebie odciął. Umierałam bez niego, zostałam mu stworzona. Dla niego.
   Staliśmy na jakiejś wielkiej arenie, a przed nami widniały trybuny. Trzy główne miejsca, uściełane na czerwono wznosiły się ponad to. Pod nimi można było zauważyć wyjście, kratę, pilnowaną przez dwóch strażników. Dochodziły z niego krzyki ludzi, zarazem smutne i wesołe. Zarazem pełne bólu i szczęścia. Dopełniały mnie i osłabiały. Nie wiedziałam jak się zachować, zbyt wiele sprzecznych uczuć. Zabijało mnie to, nie potrafiłam się zdecydować czy jestem głodna czy nie. Czy jestem silna czy słaba. Skrzydła cały czas kurczyły i rozciągały się, przyprawiając mnie o ból. Byłam zagubiona, nie wiedziałam co zrobić. Obraz mi się zamazywał, nogi uginały.
   Dopiero wzniesienie w powietrze i związanie łańcuchami oraz mocny cios w policzek mnie rozbudziły. Will stał obok mnie, a raczej leciał, z wściekłością przypatrując się ludziom siedzącym przed nami. W jego umyśle wyczułam nienawiść... A przecież on nie mógł nienawidzić. Sam się zabijał. Wiedziałam, że to uczucie sprawiało mu ból, ale nie pokazywał go po sobie. Twardo patrzył przed siebie i tylko małe drgania szczęki, świadczące o tym, że zaciska zęby, pokazywały jak bardzo jest mu ciężko.
   Zgięłam się, czując w sercu ukłucie. Z trudem odwróciłam wzrok od chłopaka i skierowałam go na trzy główne miejsca na trybunach.
    Po prawej stronie widowni znajdowały się osoby ubrane jedynie na biało. Nikt nie posiadał nawet czarnych czy brązowych włosów - jedynie jasne. Prawie, że białe. Uśmiechali się do nas ze współczuciem i troską. Znaczy... Do Willa. Mnie mierzyły pogardliwym spojrzeniem. Niektóre miały coś na szyi, jakieś znaki, które ciągle drapali.
     Po drugiej stronie znajdowały się dosłownie ich przeciwieństwa. Ludzie zostali ubrani wyłącznie na czarno. Zdarzały się blond włosy, lecz wtedy były oznaczone płomieniami. Tak jak moje. Przyglądali mi się z zainteresowaniem i niepewnością, Na Willa albo w ogóle nie patrzyli, albo ze złośliwością. Niektóre spojrzenia sprawiały wrażenia, że gdyby mogły to by go zabiły. Czasami ludzie również mieli na szyi jakieś znaki.
   Wisieliśmy kilkadziesiąt metrów nad ziemią - gdy popatrzyłam w dół, zebrało mi się na wymioty. Natychmiast podniosłam głowę, biorąc głęboko oddychając. Zerknęłam na szatyna. Stał wyprostowany, ze ściągniętą twarzą. Miał zaciśnięte zęby, płytko oddychał. Nie spoglądnął na mnie ani razu - wbił wzrok w jakiś przedmiot i tak znosił to wszystko. Jego skrzydła, unieruchomione łańcuchami, nawet nie próbowały się uwolnić, podczas gdy ja moimi cały czas szamotałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że tak tylko pogarszam ich stan - pióra odpadały powoli na ziemię, a każde sprawiało mi ból. Uspokoiłam się, zamykając oczy.
   Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy wszystkie szepty i śmiechy zamilkły. Po arenie rozległ się odgłos czyiś kroków, a po chwili pojawiły się trzy postacie.
   Pierwsza ubrana była jedynie na biało. Nawet włosy posiadała tego odcieniu. Przełknęłam ślinę, czując potworny strach. Za to Will całkowicie się rozluźnił. Chcąc nie chcąc zaczęłam drżeć z przerażenia, niepewnie obserwując ruchy owej postaci.
  Podskoczyłabym, gdybym mogła, kiedy nagle ze świstem otworzyła skrzydła. Ogromne, wielkie, piękne... Gwałtownie zabrałam powietrza. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, nawet sobie nie wyobrażałam. Sięgały niemal do końca trybun - tak przynajmniej mi się wydawało. Błyszczały tak mocno, że na początku oślepiły mnie - dopiero po chwili mrugania powiekami, zdołałam przyzwyczaić się trochę do poblasku.
   Will wręcz się nawet uśmiechnął, patrząc z miłością na ową osobę.Wydawałoby się, że nie dostrzega nic innego, tylko ją. Że jest mu najbliższa, najukochańsza...
   Tak jak ja kiedyś, pomyślałam mimowolnie.
   Widownia ubrana nią biało wstała, prostując skrzydła. Znów poczułam strach, który natychmiast znikł, gdy weszła druga osoba. Ubrana na czarno - nawet włosy. Przerażenie zastąpiła ulga, a wręcz radość. Chciałam przed nią paść, przytulić ją. Poczułam... Tak, poczułam miłość. Co przecież było mi zabronione.
   Cóż, najwyraźniej tę osobę mogłam ubóstwiać cała sobą.
   Demon stanął obok Anioła, pokazując skrzydła.  Czarne, ogromne...Piękne. O takich marzyłam. Te moje, nawet w czasie największej mocy, nie były tak duże. Ba, w połowie tak duże! One po prostu.. One.. Wspaniałe. Cudowne. Błyszczały na czarno, lecz nie oślepiały mnie. Dodawały tylko otuchy.
   Osoby z lewej strony trybun wstały i również rozprostowały skrzydła.
  Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się.
  Na końcu, za Demonem i Aniołem wszedł.. Człowiek. Tak, człowiek. Z prawej strony - ubrana na biało kobieta, a z lewej... Mężczyzna, cały na czarno. Zafascynowana przyglądałam się owej istocie. Z jednej strony bałam się jej, a z drugiej kochałam. Władały mną sprzeczne uczucia. Chciałam do niej podejść i jednocześnie uciec. Nie wiedziałam co zrobić, czułam się zagubiona.
  "Kobieta" uśmiechała się ciepło, spoglądając na nas łagodnie.  Jej białe włosy sięgały do ziemi i jeszcze ciągnęły się po niej. Cerę posiadała bladą, bardzo bladą. A przy tym sprawiająca wrażenie delikatnej jak porcelana. Bo może naprawdę nią była? Tutaj wszystko jest możliwe. Ubrana została, tak jak ja w suknię. Ale o ile moja kończyła się w połowie ud, tak jej właściwie końca nie miała. Ramiona posiadała odsłonięte, a na szyi... O, tak. Na szyj widniał łańcuszek ze złota, srebra i... Czy ja tam widzę brylant wielkości pięści?
   "Mężczyzna" był jej całkowitym przeciwieństwem. Z grymasem pogardy i wściekłości mierzył nas spojrzeniem. Wyglądał, jakby najchętniej nas chciał torturować. Nienawidził i mnie i jego, oj tak, bardzo nienawidził. I gardził,  jakbyśmy nie byli godni jego uwagi, a co tu mówić o rozmowie z nim. A raczej jego monologu. Ubrany został jak szlachcic. Taki z szesnastego wieku. Tylko dwie siekiery - małą i duża - niszczył ten ubiór. I... No tak. Siekiery były z brylantów, złota i sreber. Pełen luksus. Bo nie ma to jak zadźgać kogoś narzędziem tak drogim, że brakłoby zer do napisania jego ceny. O ile w ogóle ta siekiera jet godna zabicia kogoś, oczywiście, pomyślałam ze złością. I jednocześnie podziwem.
    Głos miało zniekształcony. Taki i kobiecy i męski. Nie było przyjemne dla ucha i jednocześnie chciałam go słuchać cały czas.
  - Willu Jamesie Wesley i Jade Bellatrix Caroline Stewart. Znaleźliście się tu byśmy mogli zobaczyć wasze zdolności i ocenić umiejętności. Pragnęlibyśmy sprawdzić czy zasłużyliście na tytuł Anioła i Demona - Tu dłuższą chwile patrzył na Willa. Ten jednak nie zawstydził się, tylko dzielnie znosił jego spojrzenie.  - Przejdziecie dwie próby. Każda trudniejsza od drugiej. A gracie o bardzo dużą stawkę.
  Tu pojawił się obraz walczących. Ella i Seth. Ryder i Kyle. W jakiejś dżungli. Coś nie tak było z Kylem i Sethem - oczy im pociemniały, na twarzy mieli wypisaną nienawiść. Atakowali swoich przyjaciół... I nawet o tym nie wiedzieli. Ktoś ich opętał. Ella znacznie przegrywała, chyba była na skraju śmierci. Ryder dawał sobie radę i to nawet bardzo dobrze. Spojrzałam z ukosa na Willa - wyczułam w nim ból, duży ból. Nie mógł oderwać wzroku od leżącej brunetki. Leciutko uśmiechnęłam się, w myślach chwaląc Setha za zadawane cierpienie.
  Wzięłam głęboki oddech, spuszczając wzrok i próbując panować nad uczuciami.
  - O ich życie. Od was zależy czy przeżyją następne cztery dni czy umrą. Ale musicie zdać wszystkie próby. Jeśli któreś z was przegra... Nie będzie już ratunku do pozostałej czwórki. Musicie zdać się na siebie. Wasza siłą, zręczność i odwaga są tu najważniejsze. Walczycie nie o swoje, a kogoś życie. I to swoich podopiecznych. A z dala od nich... Nie przeżyjecie długo. Macie kilka dni, nim wasz organizm zacznie sam siebie zabijać.
  Podnieśliśmy oboje wzrok. Przerażona spojrzałam na kobieto - mężczyznę. Wcale nie walczymy o swoje życie, pomyślałam z przekąsem. Ale jak oni umrą, to my też. Nie mam wyboru.
  Znów poczułam okropną tęsknotę za Ryderem. Coś zabolało mnie w brzuchu, najprawdopodobniej oderwany koniec nici, pragnącej się znów z nim połączyć. On był mój. I jest. Nie dam go sobie odebrać, nie dopóki to ja nad nim panuje.
   Kobieto - mężczyzna utkwiło we mnie czarno - niebieskie ślepia.
  - Jade zaczyna - wycedziło.
  Nagle łańcuchy znikły, a ja zaczęłam spadać. Will krzyknął moje imię, a widownia - ta czarna - zaśmiała się. Próbowałam machać skrzydłami, lecz straciłam nad nimi kontrolę. Nie chciały zacząć się ruszać, jedynie otoczyły mnie, dając ciepło. Nagle poczułam, jakbym wpadała do wody, lecz nie zostałam mokra. Co prawda, nie potrafiłam oddychać, lecz pozostałam sucha. Niespodziewanie coś szarpnęło mnie w okolicy brzucha i znalazłam się w Nowym Yorku. Zamrugałam zdezorientowana.
   Skrzydła odsłonił mi widok, a ja wręcz pisnęłam z radości. Miałam ochotę do niego podbiec, lecz powstrzymywałam się. Jestem Demonem, nawet by mnie nie zobaczył. W dodatku to nie jest już moja rodzina. Nie kocham go.
   Ale nie potrafiłam powstrzymać się od radości i fali... Czegoś w moim sercu. Nie umiałam tego nazwać, ale było miłe i ciepłe. Jednocześnie przyjemne i bolesne.
  Przede mną stał mój młodszy braciszek, Drake.
____________________________
Od Boddie:   I kolejny długi :D Mam nadzieję, że ciekawy :) I przyjemnie się go czytało :D Ja miałam na niego ogromną wenę i pisałabym dalej, ale bałam się, że nie przetrwacie xd :D Podoba się ? :>

2 komentarze:

  1. Bardzo *.* jestem ciekawa co z Ellą i pozostałymi, czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ŁO BOSZE. to jest genialne *.* czekam na kolejny z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń