sobota, 6 lipca 2013

[13 cz.3] Jesteś potworem! Jesteś mordercą! Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy...

Ella... 
     Ból przeszył mnie można powiedzieć, że na wylot. To było tak okropne uczucie jakbym ktoś starał się mnie zabić. Nie mogłam oddychać i czułam jak po moim czole spływa pot. Otworzyłam oczy, ale szybko je zamknęłam widząc nad swoją twarzą czyjąś pomarszczoną twarz.  Usłyszałam jakieś niezrozumiałe słowa i poczułam na swoim czole czyjąś lodowatą dłoń. Wzdrygnęłam się mimowolnie, odskakując przy tym w tył. Nagle moje cierpienie zostało ukojone, a w moje ciało jakby od nowa wstąpiła siła i chęć do życia. Ostrożnie otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś szałasie, na zewnątrz panowała kompletna cisza, tak samo jak zresztą w środku. Leżała na ziemi, a w koło mnie siedzieli jacyś ludzie. Wszyscy mieli zamknięte oczy, a gdy zauważyli, że na nich powoli wstali i wyszli na zewnątrz, zostawiając mnie samą z tutejszą szamanką, Ryderem, Sethem i Kylem. Ci dwaj ostatni rozmawiali o czymś, patrząc przy tym na mnie z nienawiścią. Bolało mnie to, ale wiedziałam, że nie są w tym momencie sobą. Nie wiem czemu, ale czułam się okropnie , wiedząc, że Kyle kiedyś był moim przyjacielem, moją częścią, że posiadałam odrobinę jego ducha, a teraz myśli jak by mnie tu zabić i co zrobić, żebym zeszła im z drogi. Czułam się jednak bezpieczna wiedząc, że obok stoi Ryder patrząc na mnie z przestrachem. Nie bał się mnie, tylko o mnie. Jego uczucia wróciły, ale wiedziałam, że w każdej chwili może znów chcieć mnie zamordować gołymi rękami.
   -Co się dzieje?- spytałam cicho. Brunet zagryzł dolną wargę bawiąc się dłońmi. Coś ukrywał. Był taki dziecinny i nie dojrzały, jak to faceci. Wstałam i już chciałam wyjść na zewnątrz, kiedy ten zaszedł mi drogę. Posłałam mu spojrzenie nakazujące mu zejść mi z drogi, ale ten tylko wysunął podbródek, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
   -Nie możesz wyjść- powiedział Ryder nakazując gestem dłoni wyjść pozostałej dwójce i szamance. Ta ostatnia zrobiła to patrząc na chłopaka trochę wystraszona.
   -Mogę wszystko.- powiedziałam stanowczo, robiąc krok w prawo. Chłopak szybko zaszedł mi drogę, złapał mnie za nadgarstki po czym siłą nakazał się cofnąć. Cicho pisnęłam z bólu, ale kiedy usłyszałam na zewnątrz czyjś wrzask, a po chwili jak chyba cała wioska krzyczy po prostu jakby nigdy nic, wyrwałam mu się. Kiedy wyszłam na zewnątrz, oślepił mnie blask księżyca. Gwizdy migotały na niebie, a powietrze było delikatnie wilgotne i przyjemnie się oddychało.
    Mój wzrok przykuł podest, na którym niedawno stali moi towarzysze. Teraz na nim stało trzech mężczyzn. Jeden klęczał przodem do wszystkich, a dwóch pozostałych trzymało go za ręce po bokach, prawie, że rozrywając. Nagle gdzieś zza niego wyszło dwoje dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Mniej więcej w wieku siedmiu lat. Zostali postawieni po drugiej stronie ,,sceny'', a mężczyznę obrócono przodem do nich
   Tłum ani na chwilę nie umilkł. Wszyscy krzyczeli i nawet nie znając języka, można było stwierdzić, że wyklinają i wyzywają dorosłego faceta.
   Kolejny krzyk. tym razem wydobywający się z ust mężczyzny. Na podeście pojawiła się kolejna osoba, a mianowicie dobrze umięśniony facet w mniej więcej wieku trzydziestu lat.  Bez wahania wymierzył klęczącemu cios w plecy, czymś co było podobne do bata. Stałam nie mogąc wydusić z siebie słowa.
   Dzieci zaczęły płakać, po chwili jednak przestały. Wszyscy umilkli i ktoś przemówił. Byłam to ja. Nie wiedziałam co przeze mnie przemawia. Po prostu poruszałam ustami mówiąc w ich języku.
   - Zostawcie go! Czemu chcecie go zabić?!- wrzasnęłam, nie robiąc nawet jednego kroku w przód.
   -Zasłużył pani. Chciał cię zabić.- odezwała się staruszka, która przed momentem uratowała mi życie. Seth i Kyle patrzyli na mnie jak na wariatkę, a Ryder przyglądał się wszystkiemu z lekko rozchylonymi wargami. Nim zdążyłam coś powiedzieć zagłuszył mnie tłum, który znów zaczął gniewnie wrzeszczeć, że chcą śmierci tego człowieka, który tak na prawdę... Nie wiem czemu to zrobił. Nie dali się mu wypowiedzieć. Mężczyzna, który wcześniej wymierzał baty teraz podszedł do dzieci i stanął za nimi. Zza pleców wyjął dwa sztylety, które bez skrępowania przyłożył do gardeł i chłopca i dziewczynki. Przerażona krzyknęłam, czego i tak nie usłyszeli. Ruszyłam biegiem w ich kierunku rozumiejąc co chce zrobić, ale Ryder sprawnie mnie złapał , przygniatając do siebie. Szamotałam się, krzyczałam tak głośno jak umiałam, ale panująca w koło wrzawa nie ustępowała i narastała.
   Ci ludzie nie mieli serca, chcieli zabić bezbronne dzieci, za coś co zrobił ich ojciec. Nie wątpiłam, że zabiją całą jego rodzinę na jego oczach, byli do tego zdolni. Liczyło się tylko dobro córki wodza, a ten kto na nie targnął musiał zapłacić najwyższą karę.
    Wrzasnęłam kiedy noże mocniej się wbiły, a krew z ich szyi zaczęła się lać strumieniami.
   Po moich policzkach popłynęły łzy złości, ale i bólu. Czułam się jakby to ktoś mnie właśnie mordował na oczach ojca. Ryder, który nadal mnie trzymał ani drgnął, nawet nie poluźnił uścisku. Nadal trzymał mnie w objęciach, pozbawiając ruchu.  Rozległ się opóźniony krzyk dzieci, a z ich oczu, tak jak z moich popłynęły łzy. Smutek ogarnął mnie od środka. Ci ludzie byli potworami, byli kimś kogo nigdy nie powinnam poznać.
   Upadłam na kolana w momencie gdy martwe ciała dzieci uderzyły o drewniany podest. Głośno płakałam, nie zważając na to, że wszyscy zamilkli. Po chwili nastąpiły wiwaty i okrzyki radości, a mnie przepełniło wrażenie, że oni nie liczą się z nikim prócz siebie. Wiedziałam, że zabili też ojca i zapewne żonę niedługo też zabiją. Zamknęłam oczy, pozwalając wypłynąć łzom. Przeszłam tak dużo, już tyle przeszłam, ale nigdy nie widziałam tak podłego zachowania,  takich ludzie, jeśli mogłam ich tak nazwać. To nie byli tak na prawdę ludzie. To były Paranormalne istoty, który stały nam na przeszkodzie. Wstałam na chwiejnych nogach, dalej zamykając oczy. Otworzyłam je dopiero kiedy Ryder przytulił mnie. Odepchnęłam  go momentalnie, brzydząc się nim. Był dla mnie nikim, był dla mnie taki sam jak oni, potworem i nic nie wartym sukinsynem.
   -Masz ich krew na rękach! Jesteś winny ich śmierci! Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich! Jesteście ludem, który widzi tylko czubki swoich nosów! Zabiliście dzieci, które niczemu nie zawiniły, a ty...- powiedziałam przenosząc wzrok z powrotem na bruneta.- Pomogłeś im! Jesteś potworem! Jesteś mordercą! Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy...- wychrypiałam i ruszyłam biegiem w stronę ściany lasu. Nie zwracałam uwagi na to, że nikt nawet się nie odezwał, ze nikt za mną nie pobiegł. Było mi to na rękę. Chciałam być sama.
   Zatrzymałam się dopiero kiedy znalazłam się w samym środku, tak mi się przynajmniej wydawało. Usiadłam na ziemi i podkuliłam pod brodę kolana głośno szlochając.
   -Czemu do cholery jesteś taki?! Czemu jesteś takim sukinsynem! Wszyscy są winni ich śmierci... Nawet ja. Gdybym miała moc... Pomogła bym im, uratowała, a tak... Zabiłeś ich! Boże! Zabiłeś te dzieci!- wrzeszczałam tak głośno jak potrafiłam. Oparłam się o pień drzewa, a kiedy zaczął padać deszcz, zaczęłam śpiewać kołysankę, którą śpiewała mi mama, kiedy jeszcze spędzała ze mną czas.  Łzy po moich policzkach nie przestawały spływać, a moje serce z każdą sekundą wypełniała coraz to większa gorycz. Cały czas miałam przed oczami spojrzenia tych dzieci, ich krzyki i upadające ciała. Cały czas nie dopuszczałam do siebie świadomości, że jestem morderczynią. Zabiłam Jade, a teraz jeszcze dwójkę tych dzieci. Czemu nie było ze mną Willa? Potrzebowałam go i jego ciepła, jego ucha które wysłucha mnie mimo, że tego nie chce.  Wstałam powoli i wspięłam się na drzewo, potem jeszcze wyżej i jeszcze wyżej, aż znalazłam się dziesięć metrów nad ziemią. Gałęzie były tu zdecydowanie za słabe, ale nie obchodziło mnie to. Po prostu usiadłam na jednej z nich, wzięłam go ręki listek i zaczęłam go obrywać jak kwiatek, dalej nucąc pod nosem melodię piosenki. Nie wiem kiedy zmorzył mnie sen.
   Śniłam.
   Śniłam o tym, że jestem potworem, że piekę się w piekle i jestem najgorszą z najgorszych. Śniły mi się te dzieci. Miały na imię Aszta i Sziroku. Znałam ich już całą historię. Pochodzili z ubogiej rodziny, zawsze trzymali się razem, ona została jako pięciolatka zgwałcona, a on starał się jej pomóc i został dotkliwie pobity. Ich matka i ojciec nie byli razem z miłości, a przymusu. On ja bił, a ona się temu poddawała. Jednak ten mężczyzna dzieci kochał jak nikogo. Tylko je miał, żonę zabił w czasie jednej z kłótni.  Nie miały udanego dzieciństwa, ale wydaje mi się, że wszystko jest lepsze od śmierci, przez obcą dziewczynę, która już nigdy nie zazna spokoju.

_____

Od Akwamaryn: Powiem wam, że mi się szczerze podoba. Nie miałam na niego weny na początku i pisałam pod małym przymusem, ale jak już się rozkręciłam to nie mogłam po prostu skończyć. Lubię pisać sceny śmierci, a w tym opowiadaniu dzieje się to już drugi raz, jednak ten podoba mi się o wiele bardziej. Może uznacie mnie za wariatkę, ale na prawdę szkoda mi było zabijać te dzieci. Po prostu się wczułam;)

WAŻNE!!
MAM NIE MAŁY PROBLEM... COŚ POMYLIŁYŚMY W KOLEJNOŚCI NUMEROWANIA ROZDZIAŁÓW I OD TEGO MOMENTU NIE JESTEM NICZEGO PEWNA... W TYM MOMENCIE NASZE ROZDZIAŁY NIE SĄ Z SOBĄ POWIĄZANE I TRUDNO ROZRÓŻNIĆ KTÓRY JEST, KTÓRY. CHCIAŁAM TO OGARNĄĆ, ALE NIE WIEM JAK WYSZŁO I CZY JEST OKEY. WYBACZCIE WSZELKIE PROBLEMY...

1 komentarz:

  1. uwielbiam ten rozdział *.* a do tej pory wszystkie rozdziały wam się zgrały więc jest okej ;) czekam na nn :D

    OdpowiedzUsuń