niedziela, 21 lipca 2013

[ 14 cz. 3 ] - Wszyscy przegraliście swoje życie.

Will...
  Widząc całujących się Jade i Caleba, aż zadygotałem z wściekłości. Gdzieś z tyłu mojego umysłu zamigotała myśl, że to fikcja, lecz od razu zasłoniła ją zazdrość i złość. Całują się. I to bardzo namiętnie. Jade jest moja, moja, nie jego. Tylko moja. Była, jest i będzie. Nieważne czym się stała - należy do mnie. Nieważne, że nie czuje tego samego co na początku. Kiedy Ella odnajdzie ten kamień i wskrzesi Jade, tej wrócą ludzkie uczucia i będzie jak dawniej - ja i ona. I żaden Caleb tego nie zniszczy, nikt tego nie zniszczy. Ona nie jest zła, tylko utwierdzona w przekonaniu, że skoro została Demonem, nie ma prawa do pozytywnych uczuć. I się ich wyzbywa. Odsuwa je od siebie, wyrzuca na koniec umysłu. Sądzi, że nie ma w niej miłości, dobra, uczciwości... Są. Tylko dobrze skryte. 
   Demon potrafi kochać, tak samo jak Anioł nienawidzić. 
   Wręcz zadygotałem ze złości, słysząc to... To coś. Każące mi wybrać zakończenie tej jej zdrady. Wszystkie złe, wszystkie równie raniące. A więc pierwsze próby są związane z psychiką, pomyślałem. Dobrze. 
   Musiałem wybrać między swoim bólem a jej. Wykazać czy ufam Jade, nawet jeśli stała się moim wrogiem. Bo to, że ją kocham było oczywiste. Nie mogłem przestać. A Jade nie mogła przestać nienawidzić. Rozumiałem to, lecz ten fakt wciąż bardzo bolał. Nawet jeśli jakimś cudem mnie pokocha - nigdy nie ze chce po raz kolejny być ze mną, targana sprzecznymi emocjami. Zresztą to by doprowadziło do jej śmierci - wcześniej czy później musiała by umrzeć. Potrafiła kochać, aczkolwiek było jej to zakazane.
  Podniosłem głowę, patrząc prosto w oczy "Jade". Przez chwilę stałem tak, wspominając dawne czasy, kiedy ona miała w sobie jeszcze cząstkę człowieczeństwa, a ja ją.
  - Wybieram - zacząłem najgłośniej jak potrafiłem. - Rozwiązanie trzecie. Dalszą zdradę Jade.
  Przez moment panowała zupełna cisza i zacząłem się bać, że źle zdecydowałem. Że nie uratowałem i Elli i Rydera.
  Zacisnąłem z bólu zęby, czując jak coś "chwyta" mnie w pasie i pociąga do tyłu. Już po kilku sekundach łańcuchy oplotły moje skrzydła, nie pozwalając mi walczyć. Znów znajdowałem się na arenie pełnej Aniołów i Demonów. Dobra i zła. Miłości i nienawiści. Tyle sprzecznych emocji... Wykańczało mnie to. Zarazem czułem się napełniony i głodny.  Męczyło mnie to, nie wiedziałem jak się zachować. W którą stronę popatrzeć, jak poruszyć palcami...
  - Dobrze, Willu - usłyszałem głos Kobieto - mężczyzny. - Wybrałeś swój ból zamiast jej. Zamiast bólu Demona. Dobrze. Próba zaliczona!
   Prawa strony trybun, na której zasiadały Anioły zaczęła wiwatować i klaskać. W tłumie usłyszałem swoje imię, a następnie wszystko umilkło, wpatrując się w to coś.
  - Jade, twoja kolej - wychrypiał Kobieto - mężczyzna.
Jade...
   To było zbyt oczywiste zadanie. Każdy wiedział co wybierze. Jest Aniołem - już nie tyle z miłości, co z samego siebie musiał właśnie tak skończyć to opowiadanie. Tak samo zachowałby się wobec Elli czy nawet jakiejś rudej dziewczyny, której imienia by nie poznał. Co prawda mógłby dać mi "nauczkę" wybierając np. opcje pierwszą, czyli mój gwałt, ale wtedy wykazałby się głupotą. Nie zadałby mi bólu czy nie wściekłabym się na niego - jego odpowiedź była mi obojętna. ON był mi obojętny. Cóż, przynajmniej nie robił z siebie idioty i brał to do wiadomości, a nie żył w kłamstwie.
   Tym razem bez krzyku zleciałam w dół i poczułam jak coś owija się wokół mnie, by następnie przetransportować do jakiegoś pokoju.
   Wyprostowałam się i lekko poruszyłam skrzydłami, by rozprostować obolałe pióra. Niepewnie rozejrzałam się wokół, nie wiedząc czego się spodziewać. Latających siekier czy zapłakanej mamy niosącej ciało taty?
   Znajdowałam się w ciemnym, pustym pokoju. Od razu przed moimi oczami pojawiło się wspomnienie porwania i uwięzienie w piramidzie. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz i ogarnął strach. Niemal czułam ten sam ból w kostce i na nadgarstkach. To pragnienie i zmęczenie, a jednocześnie złość i chęć walki o swoje życie i moich przyjaciół. Teraz już byłych przyjaciół.
  Pokręciłam głową, chcąc odpędzić od siebie niemiłe wspomnienia i uczucia. Strach jednak pozostał. I... ból. Ten sam ból, kiedy niemal ucięłam sobie kostkę. Na moich ramionach pojawiła się "gęsia skórka". Po chwili jęknęłam, czując coś metalowego i ciężkiego na dłoniach, nadgarstkach, przedramionach. Zebrało mi się na płacz - ot tak, bez konkretnego powodu. Bałam się. I to bardzo. Nie wiem czemu.
  Nagle z tyłu mojego umysłu pojawiła się myśl, wizja. Coś mnie ostrzegało, tak jak wtedy, przy Drake`u. Tym razem jednak ostrzeżenie dotyczyło mnie. I mówiło, że nie jestem sama.
   I bym lepiej nie patrzyła w dół, bo mogę bardzo boleśnie skończyć.
   Z trudem przełknęłam ślinę, zagryzając wargę by ze strachu i niepewności się nie rozpłakać. Zebrawszy wszystkie swoje siły, zaczęłam się cofać, najpierw delikatnie, a potem desperacko szarpiąc kostką. Nie chciałam wiedzieć co mnie za nią trzyma.
   Oparłam się o ścianę, nadal "kopiąc" to coś. Jednak zamiast pomagać, tylko pogarszałam sytuacje. To... Cokolwiek to było nie dość, że mocniej mnie trzymało, to jeszcze zaczęło się wspinać. Oplatało mnie. Najpierw łydka, potem biodra, talia i...
   - Witaj, kochanie - usłyszałam chrapliwy, kobiecy głos.
  Pokręciłam głową, dociskając dłoń do ust, by nie krzyknąć.
  Na poziomie moich oczu unosiła się twarz mojej babuni. Choć nie. Nie wiem czy "twarz" to dobre określenie dla tego co widziałam. Nie, nie, na pewno nie była to twarz.
   Nie przypominała ducha, ale też nie człowieka. Raczej trupa.
   Płaty skóry - zgniłej zresztą - odpadały jej od mięsa lub ledwo wisiały. Z oczodołów wychodziły robale jedząc ją żywcem i przebijając się do kości. Nie posiadała ust, tylko dziurę. Zęby zastąpiły jakieś muchy i... Czy to są dżdżownice?  O matko... Tak, to są dżdżownicę. Nosa też już nie miała.
   Mięso było zakrwawione, brudne, zgniłe... Pogryzione. Ona... Ona przypominała padlinę.
   Powstrzymałam ruch wymiotny, nie chcąc zamykać oczu - bałam się co może mi zrobić, kiedy nie będę jej obserwować. Wolałam być czujna. Przecież to nie jest prawda, to fikcja. To fikcja, powtarzałam w myślach. To tak jakbym się naćpała - mam przywidzenia. Ona nie istnieje.
   Zesztywniałam, czując na karku czyiś zimny oddech. Coś objęło mnie w talii, dociskając do siebie. Wrzasnęłam, zaczynając się szamotać. Z moich ust wyrwał się szloch, kiedy nagle ze ściany zaczęły wchodzić kolejne postaci. Tak samo zgniłe i ordynarne jak moja babcia. Babcia... Nie wiem czy można to coś nazwać człowiekiem, co dopiero "babcią".
  Uderzyłam łokciem w "osobę" za sobą, odskakując. Z odrazą zauważyłam, że do łokcia przyczepiło mi się mięso... Mojego taty.
  Dopiero teraz to spostrzegłam. Te postacie nie były mi obce. Wręcz bardzo bliskie. Doskonale je pamiętałam, choć nic już do nich nie czułam. To moja rodzina. A raczej była rodzina. A przynajmniej trupy robiące mi za bliskie.
   Zaczęłam się cofać, kiedy nagle uderzyłam o coś i upadłam. Krzyknęłam z bólu, gdy coś wbiło mi się w ramię. Ugryzło mnie, pomyślałam z obrzydzeniem, szarpiąc się. Niespodziewanie widok zastąpiła mi twarz - czy coś - Drake. Patrzył na mnie z nienawiścią, nieufnością. Z pogardą. I... I chęcią zabicia. O tak, dokładnie to widziałam.
  - Zabiłaś mnie - wyszeptał ze złością. - Brutalnie, potraktowałaś mnie jak psa.  Brudnego, bezużytecznego psa. Bolało. Bardzo. Ale ciebie to nie obchodziło. Znęcałaś się nade mną. Teraz ja poznęcam się nad tobą.
   Znów zaszlochałam, próbując zepchnąć z siebie potwora. Nagle jego "twarz" wykrzywił obrzydliwy uśmiech, a ja zachłysnęłam się powietrzem. Włożył mi rękę w ciało. Ot tak po prostu. I zaczął we mnie grzebać. Tak. Grzebać.
   Krzyknęłam, a z moich oczu zaczęły kapać łzy. Z trudem łapałam powietrze, nie miałam siły by ruszyć skrzydłami. Ba, nie miałam siły by się szamotać. Zacisnęłam powieki, próbując tylko utrzymać się przy życiu. Drake zaśmiał się, wędrując dłonią wyżej. Do serca.
  Jęknęłam, gdy na kostce pojawił się jakiś ciężar, a po chwili coś pękło. Moja kość. To coś złamało mi kość. W tym samym miejscu co podczas próby. Ten sam ból, ten sam ogień. Jego palce zacisnęły się na kostce. Znów się zaśmiał. Przeszedł mnie dreszcz. To ten sam śmiech, co wtedy w piramidzie. Ten sam. Okropny. Jakby ktoś przejechał paznokciami po tablicy. Nie do zniesienia. To on.
   Wróciły koszmary z próby. Moje opętanie, zabicie Willa... Jessy, z którą musiałam walczyć o swoje ciało. Wilki, wodnisty chłopak... Minotaur, labirynt.
   Wrzasnęłam, szlochając. To coś złamało mi drugą nogę, złamało mi...
    Chwila.
    Ja jestem duchem. Nie jestem materialna. A skoro nie jestem materialna....
   Cholera, dałam się zmanipulować. Nie posiadam kości, nie posiadam serca i innych narządów.Ja nawet nie czuje bólu, bo nie jestem fizyczna. Kur**, ale jestem głupia.
   Wzięłam głęboki oddech, zmuszając się do poruszenia skrzydłami. Udało się bez najmniejszego problemu - odzyskałam kontrolę. Razem ze świadomością. Lekko uśmiechnęłam się do siebie, a po chwili poczułam ucisk w podbrzuszu. Coś mną rzuciło.
   Tym razem nie skrzywiłam się, kiedy łańcuchy oplotły moje ciało. Ba, zachciało mi się nawet śmiać, bo wiedziałam, że zdałam próbę. I ocaliłam Rydera. Dwie z trzech wygrałam.
  - Dobrze, Jade - usłyszałam znajomy kobieco - męski głos. - Zdałaś próbę.
   Rozbrzmiały oklaski i wiwaty, a ja odważyłam się uchylić powieki. Mimo wszystko, nadal podświadomie bałam się, że nagle zobaczę zamiast trybun twarz Drake czy babci. Zatęchłą, z robalami i opadającym mięsem. Wykrzywioną w podłym uśmiechu i jedną myślą: Zabić.
   - Druga z trzech prób ukończona. Brawo. Will. Czas na ciebie.
   Nie spojrzałam w jego stronę, ale wiedziałam, że łańcuchy znikły, pozwalając mu opaść. Zamknęłam oczy, nie  spoglądając na wyświetlający się na niebie film. Ciężko oddychałam, a kostka nadal emanowała bólem. Miałam dość, brakowało mi sił.
   Czułam to. Wiedziałam. Nie pojawiła się myśl z tyłu głowy, ale wiedziałam.
   Umrę.
Will...
   Jęknąłem, upadając na ziemię. Natychmiast jednak  wyprostowałem się, dłonie zaciskając w pięści i czujnie rozglądając się dookoła. Skrzydłami automatycznie zacząłem osłaniać swoje ciało, gotów na niespodziewany atak. Oddychałem płytko, nasłuchując najmniejszego szelestu czy jakiejkolwiek oznaki czyjejś bytności. Na próżno. Wydawałoby się, że znajduje się tu sam.W jakiejś otchłani... Mimo, iż było całkowicie ciemno, skrzydła swoim poblaskiem oświetlały przestrzeń na co najmniej kilka metrów. Zmarszczyłem brwi, niepewnie rozglądając się na boki. Niemal nie mogłem się doczekać, kiedy coś na mnie wyskoczy - wtedy wiedziałbym przynajmniej co muszę wykonać, by zdać próbę.
   Zrobiłem krok w tył i wręcz krzyknąłem, wpadając na coś. Natychmiast odskoczyłem do przodu, odwracając się w stronę przeciwnika i przybierając pozycję obronną.
   Zwątpiłem, gdy zobaczyłem postać Jade. I to nawet nie dlatego, że to Jade, która miała już swoją próbę, która nie powinna tu być i która już dawno by mnie zgładziła, gdy tak sobie stałem. Zdziwił mnie wyraz jej twarz. Taki pusty. Zupełnie niepodobny do zwykle żywej Jade. Do mojej Jade. Żadnych emocji - szczęścia, smutku, strachu, bólu, złości, tęsknocie. Nic. Tępo wpatrywała się w coś nad moim ramieniem, jakby coś zabrało jej życie - jakkolwiek to brzmi - i zostawiła tylko ciało. Niezdolne do niczego. Nawet nie mrugała. I... I chyba właśnie to mnie najbardziej przerażało. Jade z natury miała gigantyczne, na pół twarzy, niebieskie oczy. Teraz jednak ich błękit był o wiele głębszy, a spojrzenie było nienaturalne.
   Niepewnie odwróciłem głowę chcąc sprawdzić w co wpatruje się blondynka. Zamarłem widząc... Widząc Elle. Z trudem wciągnąłem powietrze, zupełnie zapominając o stojącej za mną Jade. Oblizałem zaschnięte wargi, przypominając sobie o bólu i tęsknocie za Ellą. Tak dawno jej nie widziałem... Tak dawno nie widziałem jej niebieskich oczu, bujnych, ciemnych loków i zawziętej miny. Jej pewności siebie i sile, którą wyrażała całą sobą.
   Pokręciłem głową, nie mogąc w to uwierzyć. Po chwili jednak uśmiechnąłem się, robiąc krok w jej kierunku. Ella jednak wrzasnęła, dając mi znak ręką bym się zatrzymał. Zmarszczyłem brwi i w tym momencie rozbrzmiał, tak dobrze, znany mi głos tego czegoś.. Kobieto - Mężczyzny.
  - Oto twoje zadanie, Will. Utrzymaj Elle przy życiu. Ellę... I Jade.
  Z lekkim strachem natychmiast odwróciłem się w stronę blondynki, przypominając sobie o niej. Cicho krzyknąłem, łapiąc dziewczynę za ręce - rzucała się w moją stronę, pragnąc mnie najprawdopodobniej udusić. Odepchnąłem ją od siebie, dziewczyna mimo to nie poddała się szybko. Znów skoczyła w moją stronę i znów odebrałem jej atak. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Jade wcale na mnie nie patrzy. Praktycznie mnie nie dostrzega. Wgapia się... W Ellę. I już  nie takim pustym wzrokiem. Jej twarzy wykrzywia złość, nie wściekłość, ból i nienawiść. Chęć zabicia.
  Nagle usłyszałem krzyk Elli i przeczuwając najgorsze, złapałem Jade w tali, obracając się w stronę brunetki.
  - Boże! - wykrzyknąłem, widząc jak pomału ciało Elli znika.
  'Utrzymaj Elle przy życiu"... Co ja do cholery miałam zrobić, by żyła?! Doczepić jej swoją rękę?!
  Odrzuciłem Jade do tyłu, jednak po chwili znów na mnie naparła, drapiąc i gryząc. Z jej ust wydobył się krzyk. Krzyk wściekłości i nienawiści.
  - Will! - usłyszałem brunetkę. Złapałem Jade za nadgarstki i wykręciłem jej ręce do tyłu, co jeszcze bardziej rozjuszyło dziewczynę. - Will, posłuchaj! - ciągnęła Ella. - To Jade! To ona  mnie zabija! To od niej zależy czy będę istnieć czy nie! Nie musi mnie dotykać by mnie krzywdzić! Ona to robi samym uczuciem!
  Rzuciłem blondynką o ziemię, ciężko sapiąc.
  - Mam sprawić by cię pokochała?! - odpowiedziałem, wyciągając ręce w stronę po raz kolejny skaczącej dziewczyny.
  - Coś takiego! - usłyszałem w odpowiedzi.
 Prychnąłem.
   - Nie łatwiej ją zabić?! - zapytałem.
   - Jeśli się na to zdobędziesz... - odparła dziewczyna.
  Lekko uśmiechnąłem się, po czym zamachnąłem na Jade i... I opuściłem dłoń, niemal puszczając blondynkę. Nie mogę. Nie zrobię tego. To mimo wszystko moja Jade. Ta sama która pokochałem kilka miesięcy temu. I nadal kocham. Nie zrobię tego, nie uderzę jej. Nie zabije, nawet ceną Elli. Obie kocham, na każdej mi zależy, każdej potrzebuje i każda jest mi bliska....
   Ale to Jade to wygrała. To ona wciąż mną włada. Nie należy do mnie, lecz mimo to nadal mocno i niezaprzeczalnie ją kocham. Ella jest w moim sercu, a Jade... Jest moim sercem.
   - Nie mogę! - wykrzyknąłem, łapiąc blondynkę i dociskając do siebie. - Nie mogę, wybacz!
  Usłyszałem cichy jęk bólu Elli i nie musiałem patrzeć, by wiedzieć, ze znikła jej kolejna część ciała. Coś ukuło mnie w serce.  Jak miałem sprawić by obie przeżyły, skoro nawzajem się zabijały?
   - Jade! - warknąłem, obracając ją plecami do siebie i przyciskając do torsu. - Jade, uspokój się!
  Dziewczyna sapnęła ze złości i zmęczenia, próbując się wyrwać. Na marne. Trzymałem ją w stalowym uścisku, a jej zmagania tylko pogarszały sytuacje - tylko zacieśniałem uścisk.
   - Puść mnie! - wrzasnęła wreszcie Jade. - Puszczaj natychmiast!
  Gdzieś poprzez jej krzyki, usłyszałem jęknięcie Elli. Zacisnąłem zęby z bezsilności, po czym obróciłem się w jej stronę, wciąż ściskając Jade. Starałem się ignorować to, że brakuje jej już obydwu rąk, a jej twarz wykrzywia grymas bólu. Który zresztą czułem całym sobą. Jako jej Stróż miałem ją chronić, poświęcać się i chronić ją... A nie potrafiłem jej obronić przed tak drobną istotą jak Jade, której wystarczy jeden cios by poległa.
   Pochyliłem się i zbliżyłem usta do jej ucha, po czym zacząłem szeptać:
  - Jade, Jade, proszę, uspokój się... No już, spokój. Spokojnie.
  Rozluźniłem uścisk, a następnie zacząłem nią delikatnie kołysać, lekko gładząc po ramionach. Nie zaprzestałem, dopóki Jade  całkowicie przestała się wyrywać, a nawet sama zaczęła do mnie lgnąć. Powstrzymałem drżenie serca, chłonąc jej ciepło i zapach. Przypomniały mi się wszystkie nasze wspólne chwile, pierwszy pocałunek, pierwsza kłótnia i moje przeprosiny.. Świadomość, że już miało nie być tak jak wcześniej, ze ją straciłem, powróciła mocniejsza i boleśniejsza niż przedtem. Zapragnąłem rzucić wszystko, zostawić Ellę, zabrać Jade i już nigdy nie wypuścić jej z ramion. Nawet jeśli osoba, którą teraz przytulałem była tylko podróbką - chciałem wiecznie tak stać, wiecznie ją mieć.
  Zaraz jednak pozbyłem się tych myśli, wściekły na siebie za zapomnienie o Elli i bólu. Teraz to ona była najważniejsza.  Jeśli miałem o kimś zapomnieć to tylko o Jade.
   Znów pochyliłem się nad blondynką.
  - Dlaczego jesteś taka zła? - wyszeptałem jej do ucha, nie przestając  gładzić jej ramion. - To tylko Ella. Nasza Ella. Twoja przyjaciółka. Kochasz ją, pamiętasz? Jesteście sobie bliskie, bardzo bliskie. Czemu chcesz ją zabić? Przecież ją kochasz, zawsze kochałaś.
   Poczułem jak Jade napina mięśnie i w przestrachu, że znów zacznie się wyrwać, mocniej ją ścisnąłem. Po chwili jednak dziewczyna znów się rozluźniła, kręcąc głową.
  - Nienawidzę jej...
  - Nie, nie, nie... - przerwałem blondynce. - Ty ją kochasz. Jesteście przyjaciółkami, a nawet kimś więcej. Jesteście siostrami. Nie masz powodu by jej nienawidzić.
  Przez moment panowała cisza, podczas której Jade lekko się szarpnęła, a Ella jęknęła z bólu, gdy straciła jedną stopę.
  - Zabiera mi ciebie - wyznała wreszcie dziewczyna. - Odkąd stałeś się tym kim jesteś, zupełnie o mnie zapomniałeś. Zabrała mi ciebie, teraz to ona jest najważniejsza.
  Znieruchomiałem. Czy Jade... Była o mnie zazdrosna?
  Nie, głupku. To przecież nie jest Jade, tylko jakaś marna podróbka. Nic tu nie jest prawdziwe. Ani ona, ani Ella, ani twój "ból" co do Elli, ani uczucia Jade. To nie ona, nawet nie rób sonie nadziei. Pogódź się ze świadomością, ze już cię nie kocha. I nie pokocha.
   Z trudem przełknąłem ślinę, ignorując jęki brunetki.
  - Nie prawda - odrzekłem wreszcie słabo. - Nadal cię kocham, nadal jesteś dla mnie najważniejsza. Mam obowiązek opiekować się Ellą, co nie oznacza, że kocham ją bardziej od ciebie... - Po czym dodałem słabo cicho: - Nigdy nikogo nie pokocham tak jak ciebie.
   Przez dłuższą chwilę panowała  cisza - nawet Ella nie wydawała z siebie żadnego odgłosu. Jade kołysała się wraz ze mną, z przymkniętymi oczami. Dopiero po kilku minutach podniosłą głowę, patrząc mi prosto w oczy.
  - Czyli wciąż jestem tą najważniejszą? - zapytała szeptem.
  Widząc wielkie,  niebieskie oczy Jade, wypełnione miłością i troską, której tak dawno u niej nie dostrzegałem, coś we mnie pękło.Nawet jeśli to nie była ona, nawet jeśli to tylko jakaś marna podróbka mojej Jade, nawet jeśli ta prawdziwa teraz to wszystko ogląda... To muszę... Choć raz, tylko raz.... Muszę choć raz sobie ją przypomnieć.
  Mój wzrok mechanicznie padł na usta dziewczyny, a po chwili zacząłem się pochylać. Zignorowałem protesty Elli, lekko przymknąłem oczy... Jade stanęła na palcach, robiąc dzióbek - jak zawsze, gdy chciała mnie pocałować.
  Gdy nasze wargi dzieliły milimetry, nagle zarówno Ella i Jade rozprysły się w powietrzu, znikły. Dłonie zacisnęły się w pięści, tam, gdzie jeszcze przed chwilą dotykały delikatnej skóry dziewczyny. Ogarnęła mnie wściekłość. Tak łatwo dałem się  uwieść! Tak łatwo zaprzepaściłam wszystko... Na rzecz... Jej.
  Już po chwili poczułem znajome ukłucie w podbrzuszu, a zaraz po nim łańcuchy oplatające moje skrzydła. Spuściłem głowę, zaciskając zęby w niemym krzyku. Ledwo do mnie cokolwiek docierało. Krzyki tłumu, sprzeczne emocje dobra i zła, głos tego potwora i... I Jade. Szarpiąca się w  łańcuchach i wyzywająca wszystko dookoła. W tym najbardziej mnie.
  - Will - usłyszałem Kobieto - Mężczyznę. - Przegrałeś. Nie zdałeś próby. To koniec. Twój i ich. Wszyscy przegraliście swoje życie.
_____________________________________
Od Boddie:  Na początku mi w ogóle nie szło, dopiero z początkiem próby Willa się rozkręciłam :D Rozdział mi się strasznie podoba i chyba zaliczę go do swoich najlepszy :D Już nawet nie długość, bo sami przyznajcie jest ogromny, ale ogólnie cała treść.. Przyjemnie mi się go pisało i mam nadzieje, że wam przyjemnie czytało ;D  

1 komentarz: