wtorek, 2 lipca 2013

[ 12 cz. 3] - Niektóre rzeczy po prostu muszą się stać i nawet my, Demony i Anioły tego nie zmienimy.

Jade...
  Blond włosy, ciągle opadające mu na czoło i ciągle przez niego poprawiane, wielkie brązowe oczy, brwi, nadające mu wygląd wiecznie zdziwionego i lekki uśmiech - zazwyczaj złośliwy i chytry, teraz smutny. Blada cera i rumieńce na policzkach. Małe znamię na szyi, takie same jak moje na karku. Jego ulubiony  podkoszulek z Batmanem i pleciona bransoletka... Bransoletka zrobiona przeze mnie. Trzy lata temu, na jego dziewiąte urodziny. Mówił, że ją zgubił... A jest. Znalazł ją, albo kłamał. Teraz nosi te bransoletkę i bez przerwy się nią bawi. 
  To on. To naprawdę on. Drake, mój mały Drake. Nie zmienił się ani trochę, dalej jest tym małym, słodkim chłopczykiem, wiecznie zagubionym. Sprawiającym wrażenie niewinnego i uczciwego, a gdy tylko dorośli znikną z pola widzenia... Zmienia się w geniusza - sadystę.
  Zamrugałam powiekami i odkaszlnęłam, prostując się. Co ja robię? - skarciłam się w myślach. Jestem Demonem, nie mam prawa do takich uczuć. Głupia, zabijam siebie. 
   Spróbowałam ruszyć skrzydłami i, choć sprawiło mi to ból, z ulgą stwierdziłam, że znów mam nad nimi kontrolę. Bolały przy każdym ruchu, - domyślałam się, że to przez łańcuchy - lecz cieszyłam się, że odzyskałam przynajmniej je.
   Zagryzłam wargę, czując ucisk w sercu. 
   Ryder. Mój Ryder. Nawet  nie wiem co z nim. Przypuszczałam, że nie za dobrze, bo skrzydła znacznie mi się zmniejszyły. Chciałam mieć go z powrotem przy sobie. Należał do mnie i żadna Ella mi go nie odbierze. Jest mój, nie jej. I już. 
   Nie rozumiem, pomyślałam, marszcząc brwi, na czym polega próba? Nie widzę tu żadnego...
   Znieruchomiałam, czując coś z tyłu swojego umysłu. Jakąś myśl, przeczucie. Miało się stać... Coś bardzo złego. Dla Drake. Coś... Coś mu zagrażało. Zagrażało jego życiu. 
   Zmrużyłam oczy ze złości. A więc to tak. Mam patrzeć na śmierć młodszego brata. Super. 
  Drake stanął przed pasami, bawiąc się moją bransoletką. Myślał o mnie, o wspólnych chwilach, sporach.. O mojej śmierci. Cierpiał i to bardzo. Było mu bardzo ciężko. Tęsknił za mną, żałował... O matko, naprawdę żałował tych wszystkich kłótni. Pragnął to zmienić, tak byśmy zawsze żyli w zgodzie. I... On się obwiniał. Niewiarygodne, ten mały świrus, który zawsze patrzył jak mnie ze złościć, teraz obwiniał się o moją śmierć. 
  Coś ukuło mnie w serce. Poczułam... Żal i współczucie. I coś... Coś ciepłego. Bolało mnie to i jednocześnie było przyjemne, miłe. Jednak w tym wszystkim górował smutek, smutek, że nie potrafię mu pomóc. Chciałam go przytulić, powiedzieć mu, że jestem i zawsze będę. Tylko w innej postaci i...
  Matko, o czym ja myślę?! Jak ja się do cholery zachowuje! 
  Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić i odgonić od siebie niechciane uczucia. 
  Drake, zamyślony, zrobił krok w stronę ulicy. I wtedy zrozumiałam. Nie rozglądnął się, tylko po prostu sobie wlazł.
  Nagle usłyszałam głośny odgłos i trąbienie ciężarówki. 
    Następne wydarzenia rozegrały się w ciągu kilku sekund. Drake, przerażony, podniósł głowę, ciężarówka zaczęła hamować, ludzie i samochody wokół, zdezorientowani i wystraszeni zarazem, zatrzymali się, obserwując sytuacje, a ja... A ja rzuciłam się w stronę brata, nim zdążyłam nad sobą zapanować. Chwyciłam go za ramiona, niemal rzucając na chodnik - wyglądało to, jakby chłopak zrobił świetny unik. Poczułam lekkie ukłucia na całym ciele, a następnie samochód przejechał przeze mnie, robiąc obrót. Mercedes, jadący z naprzeciwka, uderzył w niego, a wtedy buchnął ogień. Jednocześnie ciężarówka przewaliła się na bok - prosto na dwa inne auta. Ludzie zaczęli krzyczeć, uciekając. Drake wpatrywał się w to wszystko, nie mogąc się nawet ruszyć. Przerażony, obserwował uciekające kobiety, wrzeszczących mężczyzn, pożar dostający się coraz dalej, przechodzący na kolejne samochody.
  I nagle... Nagle to ujrzałam. Z ciężarówki i pozostałych trzech aut, zaczęły wypływać dusze. Razem w sumie pięć. Pięć ludzi, a  to przecież nie koniec. Na twarzach owych dusz początkowe przerażenie i niemy krzyk, zastąpił spokój i ulga. Nawet się uśmiechnęły. Następnie lekko zawirowały, skurczyły się i wyparowały. Małe dziecko, około siedmiu lat, zaśmiało się lekko, nim coś wessało je w siebie.
  Z jednego z palących się samochodów rozbrzmiał płacz niemowlęcia, który po chwili umilkł i również jego dusza zaczęła wypływać z dachu Audi.
  Coś ścisnęło moje serce, lecz natychmiast pozbyłam się niechcianego uczucia.
  By ocalić Drake, zabiłam sześcioro innych ludzi, zrozumiałam, z trudem przełykając ślinę. On miał zginąć, tu i teraz. Tu i teraz kończy się jego życie. Ich miało jeszcze trwać, było jeszcze napisane. Tymczasem u Drake...
  Nie posiadał już Aniołą Stróża i Anty - Anioła. Miał zapisane tu zginąć. Takie było przeznaczenie, a ja je zniszczyłam, pozwalając innym ludziom oddać za niego życie. Niektóre rzeczy po prostu muszą się stać i nawet my, Demony i Anioły tego nie zmienimy.
  Nie zdałam próby. Ryder i Ella... Oni zostaną zabici. Poumierają, przeze mnie. Nie powinnam czuć żalu i złości na siebie, ale... Ale tak było. A przecież takie uczucia zostały mi zakazane. Choć... To jest próba. Nie fizyczna, nie ta. To psychiczna próba, oni chcą sprawdzić czy ja, czy my panujemy nad sobą i zasłużyliśmy na to, czym teraz jesteśmy. Pragną zobaczyć czy wyzbyłam się wszystkich pozytywnych emocji i miłości.
  I zawiodłam.
  Spojrzałam na Drake, który powoli wstawał. Pustym wzrokiem spoglądał na wypadek, cofając się pod mur. Poczułam jak trzęsie mi się broda, zaraz jednak zagryzłam wargę, powstrzymując łzy. Nie mogłam patrzeć, jestem przecież silna. Płacz to okazywanie słabości, których ja nie miałam. Nie mogłam mieć, bo tylko takie proste istoty jak ludzie, posiadają je.
  A Drake i tak właśnie umierał. Bez Stróża i Demona miał marne szanse na przeżycie.
  Czemu mnie jeszcze stąd nie zabrali? - pomyślałam, wciąż obserwując brata. Nie zdałam próby, na co czekają, przecież...
  No tak. Nie musiał TAK umrzeć. Przecież mogła go zgładzić własna siostra. Bo czemu nie? Zdałabym próbę, Ryder i Ella by przeżyli,a  Drake... A Drakowi dałam i tak max. dwa tygodnie życia bez Stróża i Demona. Plus te jego eksperymenty - więc jakiś tydzień.
  Powoli podeszłam do chłopaka, dłoń kładąc na jego ramię. Drake lekko drgnął, marszcząc brwi. Otoczyłam siebie i jego skrzydłami, lecz zaraz je wycofałam, zdając sobie sprawę co próbuje zrobić - dodać mu otuchy. Popchnęłam go w stronę płomieni, zaciskając zęby. Muszę to zrobić. To moje zadanie. Jestem Demonem, nie mogę się nad nim litować. I tak umrze. Co z tego, że przeze mnie?
  Dopiero teraz pomyślałam o rodzicach. Stracą dwoje dzieci w mniej więcej dwa tygodnie. I córkę, i syna. Już teraz są na pewno załamani. Byłam ich oczkiem w głowie, najważniejszą osobą na świecie. Kochali mnie i na pewno kochają. Drake też. A teraz ja go morduje.
  Zabrałam dłoń z ramienia brata, zagryzając wargę. Nie mogę go zabić. Ale muszę. Łatwiej by mi było patrzeć na jego śmierć... Cholera, musiałam go wyrzucić spod tamtego auta?! Przeze mnie zginęło o sześć ludzi więcej, - czym właściwie się nie przejęłam, byli dla mnie obcy, traktowałam ich jedynie jako pojemniki na żywność - a on i tak i tak umrze.
  Cofnęłam się o krok, po czym spojrzałam w górę.
  Ale jestem Demonem. Jestem pozbawiona uczuć i nikt, a już na pewno nie tak smark, nie może mi ich przywrócić.
  Zła, a wręcz wściekła, chwyciłam Drake za szyję, podnosząc. Ten od razu łapczywie zaczął nabierać powietrza, ręce kładąc na gardle. I nieświadomie na mojej dłoni. Machał nogami, szamocząc się i próbując się mi wydostać. Nie było to jednak takie łatwe, a właściwie zupełnie niemożliwe.
   Jeszcze chwilę trzymałam go, po czym, widząc, że jest coraz bliżej zgonu, puściłam. Drake padł na kolana, nie puszczając gardła. Stanęłam przed nim, rozkładając skrzydła i napawając się jego strachem i bólem. Gdy otworzył, dotychczas zamknięte oczy, przybrałam najstraszniejszą twarz na jaką było mnie stać ( a uwierzcie, Demony bardzo dobrze potrafią zmieniać swoje oblicze na... Cóż, demoniczne ) i ujawniłam się mu. Po zaledwie kilku sekundach, krzyknęłam, znów znikając chłopakowi. Kosztowało mnie to bardzo dużo energii, ale było warto. Drake wrzasnął, zatoczył się i spadł na ziemię. Wtedy, sapiąc, szybko podniosłam go i rzuciłam o mur. Z głowy zaczęła spływać mu krew, lecz blondyn od razu podniósł się, rozglądając na boki z przestrachem. Gdzieś niedaleko dobiegł mnie dźwięk syreny strażackiej, a następnie szpitalnej. Drake zaszlochał cicho, wycierając rękawem kurtki spływającą krew.
   - Zostaw mnie! - wrzasnął, wciąż się rozglądając. - Błagam, zostaw mnie!
  Zaśmiałam się cicho. Ogień zaczął do nas dochodzić. Ludzie uciekali w popłochu i nikt nie zwracał uwagi na małego, biednego chłopczyka, który wywołał całe to zamieszanie.  Zmrużyłam oczy, po czym schyliłam się i pociągnęłam Drake za nogi, ciągnąc go jeszcze po ziemi. Chłopak zaczął płakać i błagać, bym go zostawiła.
   - O nie, mój drogi - mruknęłam pod nosem. - Nie teraz.
  Puściłam go, by, gdy tylko się podniesie, złapać go za bluzkę i rzucić o pobliski słup. Tuż przy ogniu. Płomienie przeszły na niego. Mógłby uciec, gdyby tylko nie stracił przytomności. Niestety, wstrząs był zbyt mocny.
  Spalił się. Nie wiem nawet czy odnajdą jego ciało - bo wątpię czy jego ciało jeszcze istnieje. Odwróciłam się tyłem od tego miejsca, nie chcąc zobaczyć jego wypływającego ducha. Nie minęło kilka sekund, kiedy poczułam znajomy ucisk w podbrzuszu, a po chwili coś pociągnęło mnie do tyłu.
  Jęknęłam, czując jak moje skrzydła znów oplatują łańcuchy. Miałam wrażenie, że głowa mi pęka, a do brzucha są wbijane tysiące igieł. Jednak uśmiechałam się, czułam się szczęśliwe. Zdałam próbę. Nie ważne jak, ważne, że zdałam. I mój Ryder przeżyje.
   - Dobrze, bardzo dobrze - Usłyszałam ten okropny, zniekształcony głos kobieto - mężczyzny. Otworzyłam oczy, lekko sapiąc. - Już myślałem, że się wycofasz. Lecz dałaś radę. Brawo. Zdałaś próbę, Jade!
   Demony, siedzące po lewej strony, wstały klaskając i wiwatując.Usłyszałam pełne pogardy prychnięcie Willa i wręcz musiałam się uśmiechnąć. Przestało mi przeszkadzać nawet to, że właśnie zabiłam brata i to bardzo brutalnie. Ba, byłam dumna z tego co zrobiłam. Po prostu nie widziałam w tym nic złego. Uważałam swoje zachowanie za w pełni racjonalne.
   Kobieto - mężczyzna spojrzał teraz na Willa i wysyczał:
  - Teraz ty, Will.
  Łańcuchy, nie pozwalające na najmniejszy ruch, znikły, wypuszczając szatyna. Ten zleciał na dół, wydając krótki okrzyk zdziwienia, po czym znikł.
  Za to na niebie pojawił się obraz. Jak film. Z Willem w roli głównej. Zafascynowana, oglądałam dalsze poczynania chłopaka, z niecierpliwością czekając na to, by dowiedzieć się na czym polega jego próba.
  Chłopak wylądował w... W pokoju dyrektorki Victorii X. Miałam w nim lekcje. Tutaj Caleb uczył mnie usuwania blokady i wreszcie - choć po długim czasie - udało mi się to osiągnąć. Tylko po co tam Will? Co będzie jego próbą? Miał jakieś problemy z dyrektorką...? Nie to nie możliwe... Użyją Victorii do próby...? Czy w ogóle wchodzi to w grę, mając na uwadze, ze żadne złe istoty nie mogą się tam dostać? Choć... No cóż, Will to Anioł. Nie jest złą istotą.
   Przez chwilę panowała cisza. Zaczęłam skubać dolną wargę w oczekiwaniu.
  Nagle w drzwi coś uderzyło. Will drgnął i rozpostarł skrzydła, przygotowując się na atak. Ja sama zaczęłam snuć podejrzenia co do tego, co zaraz wyskoczy na szatyna. Lew, tygrys, niedźwiedź...? A może będzie to istota z TEGO świata - nie wiem, harpia?
  Zaniemówiłam, widząc co wsuwa się do pomieszczenia, a po chwili cicho zamyka drzwi. Nie zwracali uwagi na Willa, wątpiłam czy nawet wiedzą, ze się tam znajduje. Sam Anioł wyprostował się, patrząc zdezorientowany na dwójkę ludzi. Schował skrzydła, marszcząc brwi. Mimo, że znajdował się tak daleko, wyczułam jego ból i obrzydzenie. Lekko się skrzywił, mrużąc oczy ze złości.
  Do pokoju nie wszedł żaden potwór, o nie, co to to nie. Nic niebezpiecznego, żadna paranormalna istota, która pragnęła by go zabić. Czy też ktoś z jego rodziny. Ani koteczek, który po chwili zamieniłby się w krwiożerczą bestie.
   To byłam ja. Ja z Calebem. Niegroźni, zupełnie niegroźni. Nie mogliśmy mu zadać bólu fizycznego - chociażby dlatego, że wcale go nie widzieliśmy. Za to psychiczny...
   Całowaliśmy się. Namiętnie. Bardzo. Oczywiście taka sytuacje nigdy nie miała miejsca - nigdy, ale to nigdy nie zdradziłam Willa. Ten obraz utworzyli mu ci... " szefowie". Już wiedziałam na czym polega próba. Bynajmniej na na samym oglądaniu owej sceny.
   Nagle dłonie Caleba wsunęły się pod "moją" bluzkę, łapiąc za biust. Gwałtownie przestałam go całować ( jeśli można tak powiedzieć ), odpychając chłopaka. Ten jednak, nie zarażony, skierował swe usta na moją szyję.
  - Caleb, nie - powiedziałam, próbując zabrać jego łapy z moich piersi. - Nie chcę.
  Chłopak przestał mnie całować, podnosząc wzrok.
  - Ależ oczywiście, że chcesz, kotku - wymruczał, patrząc mi w oczy. - A jak nie to zachcesz.
  Krzyknęłam, lecz Caleb od razu zamknął mi usta pocałunkiem. Próbowałam się wyrwać - owszem. Ale ja byłam drobna, malutka... A on wielki, ogromny.
   Will zacisnął dłonie w pięści, sapiąc gniewnie. Jego skrzydła lekko falowały, jakby starały się go uspokoić.
   I nagle, w momencie, gdy Caleb zaczął dobierać się do moich spodni, cały obraz się zatrzymał. Jakby ktoś nacisnął pauzę. Tylko Will jeszcze się poruszał. Zdziwiony, zaczął rozglądać się dookoła, a wtedy Kobieto - mężczyzna przemówił:
  - I tutaj ty poprowadzisz dalej historię. Oczywiście, narzucimy ci rozwiązania. Lecz do ciebie będzie należeć decyzja, jak to się dalej potoczy.
  Will kiwnął głową, uważnie słuchając.
  - Rozwiązanie pierwsze:  Caleb nie przestanie i Jade nadal będzie gwałcona - Szatyn skrzywił się, zaciskając zęby. - Rozwiązanie drugie: Caleb przestanie, lecz pobije Jade. I rozwiązanie trzecie: Jade zacznie się to podobać i od tego momentu zacznie cię z nim regularnie zdradzać.
    Chłopak spuścił głowę, płytko oddychając. Wszystkie trzy są złe i dla niego bolesne. Ciekawiło mnie czy wie, że tak naprawdę nigdy go nie zdradziłam. Że to nie jest naprawdę. Z niecierpliwością czekałam na jego odpowiedź. Próba polegała na ujawnieniu czyi ból woli: mój czy swój. A więc to coś, oraz ten Anioł i Demon wiedzieli, że Will nadal mnie kocha. Musi pokazać, jak bardzo mu na mnie zależy, mimo, że teraz robię za tą złą. Czy jego miłość do mnie osłabła czy nie. Nie miał zabronione mnie kochać. Mimo, że go to bolało zawsze będę tą jedyną. Ja nie oduczałam pozytywnych emocji - on posiadał ich w nadmiarze.
  Wreszcie szatyn podniósł głowę, patrząc prosto na "mnie".
  ___________________________________
Od Boddie:   Haha, mój najdłuższy :D Zwłaszcza, że jest złożony z samych opisów :D Nie licząc tych króciutki monologów, że tak powiem, złożony z samych opisów :D Mam nadzieję, że nie wyszło chaotycznie :D Mam z nimi jeszcze problem i staram się ćwiczyć, więc liczę, ze cokolwiek zrozumieliście :D Jest straszliwie dłuuugi, ale zawsze przesadzam z opisami <.> Jakoś tak mam :D
  

1 komentarz:

  1. się porobiło ale i tak rozdział świetny :D czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń