wtorek, 8 stycznia 2013

[ 12 cz. 2] - Kocham go i chcę mu pomóc. Nie będę tu bezsilnie siedziała, czekając aż ktoś go uratuje albo nie.

Jade...
  Opierałam się o framugę okna, patrząc na śpiącego Willa i na łóżku obok, Elle. 
  Szatyn został podłączony do kroplówki. Było z nim coraz gorzej. Pluł krwią, nawet, gdy spał. Zazwyczaj ciemna cera, teraz przybrała kolor papieru. Ciężko oddychał i od czasu do czasu kaszlał albo dostawał drgawek. A zaraz po tym kaszlu wypływała z jego ust fontanna krwi. Przybiegała wtedy pielęgniarka i pomagała mu wszystko z siebie wypluć. Lekarze uśpili go, by nie czuł bólu. Łatwiej było mu przejść wtedy przez to wszystko. Nie miał kontroli nad ciałem, był wobec siebie bezsilny. Poruszenie palcem sprawiało mu trudność. Coś blokowało jego nerwy. Tylko co? Nikt tego nie wiedział, na rentgenie nic nie było. A on umierał. I nikt nie potrafił mu pomóc. Teraz trwało zebranie na jego temat. Od razu po nim mieli do mnie przyjść. 
  Spojrzałam na Elle. Straciła dużo sił i niemal całą moc, ale żyła. Wystarczyło, że przez tydzień będzie tu leżała i piła te wszystkie paskudztwa, a wyzdrowieje. Caleb zabrał jej prawie całą moc i wątpiłam by teraz mogła wykrzesać z siebie ogień. Musieli ja dopiero odebrać Calebowi. A do tego - znaleźć chłopaka. 
  Widząc nadbiegającego Setha i mnie, podpalił park. Tylko jakimś cudem uniknęliśmy śmierci. Wydostał nas profesor Moor i trójka innych nauczycieli. Niestety, Caleba już nie było. Bez niego Ella już nigdy mogła nie odzyskać ognia. 
  Choć w sumie, to wcale nie tak źle, pomyślałam, uśmiechając się lekko. Zasłużyła na to. Chyba nawet pogratuluje Calebowi jak go zobaczę. 
  O ile zdrowiem Willa martwiłam się, tak Ellą w ogóle. Nadal jej nienawidziłam za wyrządzoną krzywdę i nie przyjmowałam do świadomości tłumaczeń Rydera i Setha. Tak szybko dali się im zmanipulować. Niewiarygodne, jak po tym wszystkim miała czelność z nimi rozmawiać. I kłamać. Widać na tych zdjęciach ją i Willa. I nie można temu zaprzeczyć. 
  Moje rozmyślania przerwały chichoty z korytarza. Oderwałam wzrok od śpiącej Elli i spojrzałam przez szybę na hol. Jakaś grupka nastolatków wystawiała do mnie języki, albo pokazywała złamane serca. Zacisnęłam dłonie w pięści. I to wszystko przez Ellę! Nagle jeden z niższych chłopaków, w okularach trzymających się jedynie za pomocą taśmy, podszedł do szyby, a następnie przykleił zdjęcie Willa i Elli. Nagich i... I wiadomo co robiących. 
  Zmrużyłam oczy, szybko podchodząc do drzwi i otwierając je. Już uciekali. Ten sam chłopak, chwycił jedną z dziewczyn w pasie, przyciągając do siebie i udawał, że... Chyba każdy się domyśla co udawał. 
  Pokazałam mu środkowego palca, odklejając od szyby zdjęcie i mnąc je. Odwróciłam się, chcąc ponownie wejść do pokoju i wręcz poskoczyłam ze strachu. 
  Za mną stał Drew [ profesor Moor ], Victoria X i Oliver. Bezszelestnie podeszli do mnie i na pewno wszystko widzieli. Zarumieniłam się ze wstydu, spuszczając wzrok. Co za upokorzenie! - pomyślałam. Poczułam jak dyrektorka kładzie mi na ramieniu dłoń, bez słowa, popychając w stronę pokoju. Posłusznie weszłam, a za mną pozostała trójka. 
  - Już wiemy na jaką chorobę zapadł Will - zaczęła Victoria. Uradowana, podniosłam wzrok, a na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech. - Niestety, choroba ta jest bardzo rzadka. A lekarstwo jeszcze bardziej. 
 Zagryzłam wargę, pełna obaw. Ale istnieje, spróbowałam się pocieszyć, po czym dodałam hardo: I zrobię wszystko by je zdobyć. 
  - Choroba nazywa się Borokeluza. Polega ona na tym, że nagle, z niewiadomych przyczyn żywioł zaczyna atakować sam siebie, a organizm sam siebie. Takie dwie walki w jednym ciele. Nikt nie wie czemu dochodzi do takich bitw. Najprawdopodobniej coś w jego umyśle się poprzestawiało i nastawiło negatywnie samych siebie. Borokeluza nosi prostszą nazwę - Wojna Domowa. Will jest w trybie zaawansowanym. Zostało mu góra dwa tygodnie - Victoria przerwała, patrząc na mnie uważnie. Skubałam wargi, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Oddychałam płytko, próbując się nie rozpłakać. - Organizm przestał produkować krew, a to co zostało Willowi on wypluwa. Umarłby znacznie szybciej tym sposobem, lecz podtrzymuje go moc. To działa i na organy wewnętrzne i na mózg. Organy za kilka dni mogą powoli zacząć przestać funkcjonować. 
  - Dobrze, ale jaki jest na to lek? - przerwałam jej, zniecierpliwiona. Nie potrzebowałam szczegółów w jaki sposób i dlaczego Will umierał. Wolałam od razu dowiedzieć się jak zdobyć lek i co nim jest. 
  Victoria spojrzała na mnie przeciągle, po czym rzekła: 
  - Leczniczy kwiat o nazwie  Baras. Z niego sporządza się...
  - Gdzie rośnie? - znów jej przerwałam. Wiedziałam, że tego nie lubi i mogę się jej narazić, ale teraz najważniejszy dla mnie był Will. Miał dwa tygodnie. A ja dwa tygodnie na odnalezienie kwiatu. 
  Dyrektorka zmrużyła oczy, lecz odpowiedziała: 
  - W wysokich miejscach. Lubi ciepło, ale nie pogardzi zimnem. Nie będzie jednak rósł tam, gdzie jest lodowato. Najprawdopodobniej w Australii lub Afryce. Jest bardzo trudny do znalezienie, a to wymaga tez dużo poświęcenia. 
  Kiwnęłam głową, patrząc na szatyna. 
  - Odnajdę go - powiedziałam. 
  Victoria pokręciła głową, mówiąc: 
  - To zbyt niebezpieczne, Jade.. 
  - Odnajdę go - powtórzyłam dobitnie, spoglądać jej w oczy. - Kocham go i chcę mu pomóc. Nie będę tu bezsilnie siedziała, czekając aż ktoś go uratuje albo nie. 
  Victoria przez chwilę nie odpowiadała, po czym podeszła do okna, patrząc na park. Widać stąd było jezioro, nieduże, nad którym kąpała się ta sama grupka, która przedtem dogryzała mi w holu. Blondynka zmarszczyła brwi, wzrok miała nieobecny. Widziałam to wszystko w odbiciu w szybie. Rozmyślała. Zastanawiała się czy podołam, czy to nie jest zbyt niebezpieczne. Nie ufała mi. Bała się o mnie, co było całkowicie zrozumiałe. Jednak po próbie, spodziewałam się, że bardziej będzie we mnie wierzyła. 
  Wreszcie odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę spoglądała na mnie, po czym westchnęła. 
  - Jesteś pewna, że dasz radę? To będzie naprawdę ciężka wędrówka - zaczęła. 
  Pokręciłam głową. 
  - Jestem wystarczająco silna - odpowiedziałam. - Wiem, że dam rady i pani na pewno też to wie. A ja zrobię wszystko by uratować Willa. Zdaje sobie sprawę, ze to niebezpieczne, lecz to on jest ważniejszy. 
  Dyrektorka uśmiechnęła się lekko, podchodząc do mnie. 
  - Jesteś zakochana. Miłość dodaje skrzydeł i odwagi. Ale nie siły. Jeśli ktoś nie umie przebiegnąć dziesięciu kilometrów,  również nie da rady mimo miłości. 
  - Chyba, że ten ktoś jest na tyle dobry by to zrobić - odparłam, uparcie walcząc o swoje. 
  Victoria pokręciła głową, wzdychając. 
  - Nie mogę ci na to pozwolić. Jesteś zbyt młoda. Zbyt niewinna. Zbyt słaba. 
  Zacisnęłam dłonie w pięści i wybuchłam: 
  - Nie prawda! To pani tak sądzi, ale ja wiem, że dam rady! Czuje to! - wrzasnęłam. 
  Kobieta spojrzała na mnie ostro, gestem nakazując mi zamilknąć. Zdenerwowałam ją. A to źle. 
  - Nie pojedziesz i koniec - ucięła.
  Następnie wyszła, a za nią Drew i Oliver, rzucający mi pocieszające spojrzenie. 
  Wściekła usiadłam przy Willowi, patrząc na jego twarz. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł...
***
   Przyłożyłam ucho do drzwi gabinetu dyrektorki. Z tego co mi wiadomo, właśnie dziś miała wysłać kogoś na poszukiwanie Barasu.  Teraz omawiali szczegóły planu. Tak mi przynajmniej powiedziano, by sama nic nie słyszałam.
   Jeśli tak - miałam szansę się załapać, podczas teleportacji. Jeśli nie - wbiegnę tam na marne. I w dodatku Victoria zamknie mnie w pokoju. Nie będę mogła pomóc znaleźć kwiatu. A przecież musiałam! Od tego zależało życie Willa. Albo mi się uda albo nie. Zaryzykować musiałam.
  Niestety, nie wiedziałam, kiedy go prze teleportuje. Nic nie słyszałam. Musiałam liczyć na szczęście. Czyli moje szanse były na minusie. Wspaniale. 
  W tym moim cudownym planie zapomniałam o jednym - podczas teleportacji powstaje niebieskie światło. Dość silne by przecisnąć się w szparę w drzwiach. I tym samym dać mi znać, że już czas.
  Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy odliczałam w myślach za ile mam wskoczyć do pokoju, a tu nagle oślepiło mnie światło. Dopiero po chwili skojarzyłam fakty i na oślep wbiegłam do gabinetu, machając dłońmi. Palcem dotknęłam czyjejś skóry i nawet podrapałam paznokciem. W tym samym momencie rozległ się wściekły głos Victorii, a ja poczułam jak zaczyna mną rzucać. Zgięłam się w pół, czując ogromny ból w brzuchu. Nie był jednak na tyle silny, by przyćmić moją radość.
  Udało się! Tak! Udało mi się! Trafiłam!
  Krzyczałam cały czas w myślach ze szczęścia, jednocześnie zaciskając powieki z bólu.
  Nie minęło parę sekund a opierałam się o Drewa na środku jakiejś pustyni. Przed nami wznosiła się góra Kilimandżaro. Najwyższa w Afryce. Jeśli miał gdzieś rosnąć kwiat, to tylko tu.
___________________________
Od Boddie:  Napisałam go :D udało się mi :D Wiem, że opis tego jak się teleportuje jest beznadziejny, ale nie miałam sił ani go poprawiać ani tym bardziej pisać. I w ogóle mi się nie podoba. To chyba mój najgorszy. 

1 komentarz: