czwartek, 24 stycznia 2013

[ 16. cz.2] - Nie płacz. Ja zawsze będę przy tobie, a ze mną Nala

Jade...
 Ze złością kopnęłam kolejny kamień, chcąc wyładować na czymś moją złość. Simba, chodząc za mną krok w krok, skulił się, jakby to on przyjął cios. Z jego myśli - nie mogłam z nim porozmawiać, bo był za mały do takich rzeczy, lecz orientowałam się w jego uczuciach - wiedziałam, że mnie kocha. Traktuje jak siostrę, matkę, choć nie wiem czym sobie na ten zaszczyt zasłużyłam. Mimo swoich jedenastu miesięcy rozumiał jak poświęciłam się, kiedy skoczyłam na nich, zasłaniając przed strzałem. Może to przyczyniło się do jego zaufania. 
 Kiedy straciłam przytomność, lwy powstrzymały swój instynkt i, choć krew na pewno je kusiła, zamiast mnie pożreć, zaczęły na swój sposób leczyć. Wiadomo, że zwierzęta się wylizują. Więc tym sposobem mnie ratowały. Drew nie dopuściły i dopiero, gdy się obudziłam, musiałam je przekonywać by pozwoliły mu opatrzyć ranę.
  I choć by całkowicie wyzdrowieć potrzebowałam lekarza, dużo mi pomogły. Nie wiem jak to możliwe, lecz tak jest. 
  Gdy tylko uznałam, że czas ruszać, lwy poszły za nami. Coś tam sobie po drodze upolowały, lecz nie opuszczały nas na krok. Cóż, a raczej mnie - bo Drew do nikogo nie dopuszczały. Kiedy postawił krok w moją stronę, warczały ostrzegająco. Mianowały się na moich "ochroniarzy", co jednocześnie pochlebiało i czasami denerwowało mnie. By łatwiej było mi ich rozpoznawać, nadałam im imiona - Simba, Kovu, Kiara i Zira. A matkę nazwałam Nala. Imiona zapożyczyłam z Króla Lwa - ulubionej bajki mojego młodszego brata. 
 Drew odwrócił się w moją stronę z rezygnacją wypisaną na twarzy.
  - Nie ma go tu! - zawołał do mnie, rozglądając się wokoło.
  Zagryzłam wargę, by powstrzymać łzy. Musimy go znaleźć. Ten kwiat przesądza o wszystkim. Bez niego Will umrze, a z tym nigdy się nie pogodzę. Nie teraz, kiedy mam szansę go uratować. Kiedy biorę udział w misji, która ma na celu odnalezienie Barasa. Mam szansę go uratować, teraz zależy jak to zrobię. 
  Simba oparł przednie łapki o moją nogę, mrucząc. Był za mały, żeby ze mną rozmawiać - w jego głowie widziałam tylko szaro-biały obraz tego na co patrzy. I wspomnienia. 
   Uśmiechnęłam się do niego, biorąc lewka na ręce. Odwróciłam się tyłem do Drew, by nie widział moich łez. 
   - W takim razie wracamy się. Nie ma po co tu sterczeć - odpowiedziałam, sięgając po Kiarę. Same nie zejdą z góry - trudność z tym miała Nala, co tu mówić o takich maleństwach. 
   Obeszliśmy niemal całą górę, zajrzeliśmy wszędzie.. A tego cholernego kwiatka nadal nie ma! Jeszcze tylko dwanaście dni... Z czego dwa albo trzy poświęcimy na podróż do Australii. A jeszcze lot! Boże, musimy to znaleźć... 
  Zeskoczyłam na niższe piętro skalne, a tuż obok mnie Nala, trzymając w zębach Zirę. Następnie delikatnie zsunęłam się na odłamek głazu, po czym szybko, nim zdążył się złapać, na kamień, który posiadał jeszcze moją zaschniętą krew. Po chwili obok mnie opadł Drew z Kovu w ręce, a następnie Nala, oddzielając nas od siebie. Położyłam na ziemię Simbę i Kiarę, rozglądając się. Niedaleko była droga, która na pewno zaprowadziłaby nas do jakiegoś miasta. Ale co z lwami? Muszę przyznać, że zżyłam się z nimi.
  Wcisnęłam ręce w kieszenie obdartych kieszeni, nie patrząc na Drewa. Nie wiem czemu, ale to na niego byłam okropnie zła. Wściekła. Jakby to on decydował gdzie i kiedy znajdziemy Baras. Wiem, że moja złość na niego była bezpodstawna, ale... 
  Nagle poczułam jak wibruje we mnie moc, gotowa do ataku. Nie wiedziała kogo ma atakować, nie widziała nigdzie wroga, lecz przygotowywała się do ataku. Drżała, kształtowała się... Poczułam ochotę, wyładowania na czymś swoją złość. I chyba nawet wiedziałam na czym... 
   Zamknęłam oczy, tworząc z mocy ogromną dłoń, po czym skierowałam ją w najdalsze zakamarki umysłu. Płynęła między moimi  najgorszymi wspomnieniami, wpadkami o których bardzo chciałam zapomnieć, których nie dopuszczałam do świadomości.  Między moimi najgorszymi koszmarami, obawami... Prosto do bariery na końcu korytarza wspomnień....
   Dłoń zacisnęła się w pięść, zbierając siły. Kiedy wreszcie była gotowa, uderzyła. Zacisnęłam zęby, by nie krzyknąć z bólu. Paznokcie wbiłam we wnętrze dłoni. Powstało pęknięcie. I jeszcze jedno uderzenie. Większe pęknięcie, szczelina... Jęknęłam, gdy pięść zadała ostateczny cios. 
  Złapałam się dłonią za głowę. Usłyszałam zaniepokojony głos Drewa i warczenie Nali oraz Simby. Pokręciłam głową, uśmiechając się delikatnie. Bariera pękła na dwa kawałki, które od razu zaczęły się reperować. Złość znów pojawiła się we mnie. Nie stracę tego znów. Nie pozwolę, pomyślałam walecznie. 
  Poczułam miłe łaskotanie z tyłu głowy, kiedy zniszczona, ledwo żywa część duszy zaczęła wychodzić zza muru. Rozglądała się chwilę po umyśle, po czym wróciła na swoje stare, prawidłowe miejsce. Wzięłam głęboki oddech, rozcierając skronie. Znów oślepiło mnie światło i poczułam "motylki w Głowie". Byłam pewna, że jak otworzę oczu zobaczę po raz kolejny te wszystkie piękne barwy, zacznę lepiej słyszeć... Lecz najpierw musiałam coś zrobić. 
  Nie pozwalając rozwiać się utworzonej z mocy pięści, przywołałam do siebie całą swoją moc. Wszystkie złe wspomnienia... A zwłaszcza zdradę Willa i teraźniejszość. Kiedy nie możemy odnaleźć kwiatka. Przypomniałam sobie o największych smutkach i bólu...
  Moc znów zadrżała, formując się w nawet większą pięść. Silniejszą, gotową zabić wszystko i wszystkich. Zniszczyć każdą rzecz, którą wskaże. Nikt nie miał z nią szans, ani władzy. Tak jak ja nigdy nie byłam tak zła, zraniona i oszukana, tak moc wzrastała, rosłą w siłę.
  Wreszcie, wystarczająco gotowa, zamierzyła się na kawałki bariery, która starała się pozbierać. Próbowała się ze sobą łączyć, pragnąc znów oddzielać mnie od pozostałości duszy i pierwotnej mocy. Nie tym razem, pomyślałam wściekła, po czym uderzyłam. Krzyknęłam z bólu, padając na ziemię. Poczułam na twarzy znajome lizanie Simby, lecz nie zareagowałam. Musiałam z tym skończyć.
  Znów uderzyłam i znów krzyknęłam z  bólu. Nie sądziłam, że to będzie aż tak bolesne. Caleb nic mi o tym nie mówił. Cóż, być może dlatego, że nie zdawał sobie sprawy, iż można w tej sposób zniszczyć blokadę.
   Bariera rozsypała się na drobne kawałeczki, a te jeden po drugim zaczęły wyparowywać. Roznosiły się po moim mózgu, zadającym mi ogromny ból. Wznosił się ku górze, coraz wyżej... Upadłam na ziemię, w konwulsjach, kiedy dotarły do oczu. Skądś musiały wyjść...
   Otwarłam szeroko powieki, a spod nich buchnął pył prosto na Simbę. Ten zakaszlał, osuwając się po moim brzuchu na ziemię. Jęknęłam, kiedy ból zelżał. Pomrugałam powiekami, chcąc pozbyć się resztki pyłu i jednocześnie wyostrzyć wzrok. Dopiero kiedy ujrzałam nad sobą pyszczek Nali i Simby, odważyłam się uśmiechnąć. Po chwili jednak zaśmiałam się, łapiąc Simbę i przytulając go mocno do siebie. Nie puszczając lewka, zaczęłam się kręcić, podskakując jednocześnie.
   Znów widziałam te wszystkie piękne kolory, barwy... Słyszałam wszystko o wiele mocniej. Wyraźniej. A kiedy skakałam czy kręciłam się, obrazy były ruchome! Nic mnie już nie ograniczało! Żadna bariera nie mogła po raz kolejny zamknąć "mnie". Zabiłam blokadę! Byłam wolna, byłam sobą, byłam...
   Krzyk Drewa przerwał moje myśli. Chłopak rzucił się na mnie, strącając z nóg. Jęknęłam, czując pod sobą ciężar chłopaka. Simba zapiszczał z braku powietrza, a ja nie mogłam go uwolnić. Nala ryknęła i tylko cudem udało mi się powiedzieć jej by zachowała spokój.
    Obok nas przejechała niewielka ciężarówka. Gdyby nie Drew, rozjechałaby mnie i Simbę. Samochód z piskiem zahamował, robiąc obrót. Przywołałam Nale i pozostałe lwiątka do siebie, a te - choć po chwili - usłuchały. Stanęły po mojej prawej, a Drew zszedł ze mnie. Simba nabrał łapczywie powietrza, a w jego myślach odczytałam gniew.
   Z samochodu wyszła dwójka ludzi. oboje byli niesamowicie umięśnieni. Jeden posiadał długie włosy, do połowy pleców, puszczone luźno. Ubrany został w rozpiętą, czerwono-czarną bluzkę w kratę oraz jeansy. Drugi to całkowite przeciwieństwo pierwszego. Łysy, miał na sobie jedynie dresowe spodnie, związane nad kolanami. I, jak pierwszy był biały, tak drugi czarny. Biały sprawiał wrażenie miłego, zaś czarny...
   Wstałam, uśmiechając się.
  - Oni pomogą nam dojechać do miasta - szepnęłam do Drewa.
   Nie przestałam się uśmiechać, kiedy murzyn wyjął strzelbę. Podniosłam ręce do góry, a Nala warknęła.
  On chce nas zabić - powiedziała z przestrachem lwica.
  Pokręciłam głową.
  - Nie pozwolę was skrzywdzić - uspokoiłam ją. - Ale... Już będziemy musiały się rozstać.
  Wyczułam smutek w głowie lwicy, lecz nie odpowiedziała. Potarła jedynie moją nogę pyskiem. Niesamowite, jak bardzo mogła się ze mną zżyć. A ja z nią.
    Simbe trudno przyjdzie się pożegnać... - zaczęła Nala, lecz nie zdążyła dokończyć.
  Faceci podeszli do nas, niepewnie spoglądając na lwy.
  Uśmiechnęłam się szerzej, robiąc krok w przód.
  - One są łagodne, nic panom nie zrobią. Proszę się nie bać - odezwałam się. Mężczyźni popatrzyli po sobie, a ja ciągnęłam. - Zmierzają może panowie do jakiegoś większego miasta? Bo widzą panowie, nie mamy czym dotrzeć do miasta, a bardzo potrzebujemy. Więc chciałam zapytać czy moglibyśmy się z państwem wybrać...
  Mężczyźni wymienili spojrzenia, po czym czarny powiedział coś w niezrozumiałym dla mnie języku do białego, wskazując przy tym na mnie i Nalę. Ten z długimi włosami kiwnął głową, po czym gestem nakazał nam podejść do siebie. Spełniliśmy razem z Drewem rozkaz, a wtedy zdarzyło się coś niespodziewanego.
  Czarny złapał mnie za ramię, siłą podprowadzając do wozu. Wyjął z ciężarówki jakieś łańcuchy i zaczął związywać mi nimi ręce. Krzyknęłam, szamotając się. Tak samo Drew. Nala od razu zareagowała i z rykiem rzuciła się na czarnego. Kiara i Zira schowały się za kamień. Kovu dopiero po wystrzale.
  Wrzasnęłam, wyrywając się mężczyźnie i klękającym przy martwym ciele lwicy. Z moich ust wyrwał się szloch, z oczy zaczęły kapać łzy. Opadłam na jej ciało, gdyż nie mogłam jej objąć - ręce wciąż miałam związane za sobą. Pokręciłam głową, wtulając się w sierść samicy.
   Umarła. Za mnie. Boże, umarła... Nala... Oddała za mnie życie. Znałyśmy się jedynie jakieś dwa dni,a  ona gotowa była za mnie oddać życie. Zżyła się ze mną. A to tylko dwa dni. Poświęciła się i straciła życie dla mnie. A z nią jej młode, nie potrafiące same funkcjonować i żywić się. Być może było gdzieś tu jej stado. Stado... Boże, odeszła dla mnie ze stada. Nala. Moja Nala. Wiedziała, ze facet jest niebezpieczny, ma w ręku groźną broń.. Nie zawahała się skoczyć.
  Na nogi podniósł mnie czarny. Nie odrywałam wzroku od ciała Nali, szamocąc się i próbując wyrwać. Łzy zamazywały mi widok, nic już nie widziałam. W głowie miałam jedną myśl: " Nala nie żyje".
  Uderzyłam o coś, chyba o ścianę, a tuż koło mnie najprawdopodobniej Drew. Ja jednak wciąż kręciłam głową, patrząc się w miejsce, gdzie leżała Nala. Płakałam coraz bardziej, jakby nie umarł lew, a ktoś bardzo mi bliski. Nala zresztą była mi bliska.
   Po chwili drzwi ciężarówki zamknęły się.
  Zaszlochałam, gdy nagle poczułam coś miękkiego na moim policzku. I śliskiego. Coś co czułam już kilka razy.
  Pochyliłam się i schowałam twarz w futerku Simby. ten otarł się o mnie, liżąc teraz mój kar jakby chciał powiedzieć " Nie płacz. Ja zawsze będę przy tobie, a ze mną Nala".
___________________________________
Od Boddie;  Dobra. Uznajcie mnie za zbyt uczuciową, albo, ze wyolbrzymiam wszystko... Ale opłynęło mi  parę łez przy opisywaniu śmierci Nali :c. Wiem, wiem, ona nawet nie istnieje... W dodatku trwała tylko 2 rozdziały... Ale mimo wszystko. Może rzeczywiście jestem zbyt uczuciowa? Czytając to pewnie się śmiejecie ze mnie, ale ;c. Podobało się Wam? Pisałam ten rozdział dwa dni, bo za 1 i 2 podejściem nie miałam weny.. Dopiero za 3 podejściem, drugiego dnia dostałam :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz