piątek, 30 sierpnia 2013

Kiedy nowy rozdział?

   Stwierdziłam, że trzeba to w końcu napisać i powiedzieć wam prosto z mostu. Kolejnego rozdziału nie będzie. Te które publikowałyśmy były napisane dobre pół roku temu, a my tylko je dodawałyśmy. Od tamtego czasu nic nie napisałyśmy. Boddie nie ma w ogóle weny i mówi, że najprawdopodobniej to koniec jej pisania. Ja co prawda ją mam, ale nie umiałabym pisać tu sama, a teraz już nawet czasu. Czeka mnie pierwsza klasa liceum, a i tak mam spore urwanie głowy z blogiem na którym piszę z Jemi. Musicie nam to wybaczyć. Jedyne co mogę teraz zrobić to tylko zaprosić was na bloga, który piszę z kimś innym i który dopiero co zaczęłyśmy.
http://droga-do-obledu.blogspot.com/
  Nie obwiniajcie za to nas. Nie miałyśmy wyboru. Chętnie powiedziałabym wam, że jeszcze tu wrócimy i skończymy w dobrym stylu, ale to kłamstwo, bo to jest już koniec.
   Kocham Was <3

niedziela, 11 sierpnia 2013

[16 cz. 3] - Przegraliśmy życie, wspaniale nie?

Jade...
   Z moich ust wydarł się głośny krzyk sprzeciwu i złości. Zaczęłam się szarpać w łańcuchach i wyzywać ich od najgorszych. Wiedziałam, że sprzeciw nic nie da, bo i tak postawią na swoim, ale nie mogłam się opanować. Miałam ochotę tam podejsć i dać im w twarz. Nie zaprzestałam szarpaniny, nawet wtedy, kiedy łańcuchy uszkodziły moją skórę i z ran powoli zaczęła spływać krew. 
    To nie mogło się tak skończyć! Nie! Po prostu, ku*** nie! Nie po to poświęcałam się, walczyłam, cierpiałam i.. I nawet zabiłam brata... By... By Will to wszystko teraz schrzanił! Nie! Nie zgadzam się! 
   Kobieto - Mężczyzna i pozostała dwójka za nim spoglądała na moje wysiłki z kamienną twarzą. Demon, stojący za tym czymś, łakomie patrzył na cieknącą powoli po moim ramieniu krew, jakby chciał się na nią rzucić. Ze złością odwróciłam się w stronę Willa, jednocześnie próbując uwolnić skrzydła. Jeszcze bardziej rozwścieczyła mnie jego postawa - widziałam, że napina mięśnie,ale była to chyba jedna rzecz, która wskazywała, że przejął się sytuacją. Normalnie wisiał, ze spuszczoną głową i półprzymkniętymi oczami, z miną ćpuna. 
   Jeszcze raz zawyłam, znów zaczynając wyzywać Kobieto - Mężczyznę. Miałam gdzieś, że to mogłoby mnie zniszczyć jednym ruchem ręki. I tak byłam skazana na śmierć. Przez kogo? Przez Willa! Za co? Za cholera nic! Za to, że umarłam w tamtym świecie! Za to, że go znam! Za to, ze jest taki słaby! Za to, że mnie po prostu pokochał. Za to, że jestem. 
   To wszystko jego wina... To on dał się ponieść emocją, zapomnieć o walce i skupić się jedynie na swoich przyjemnościach, potrzebach. Wiedział, że to nie jestem ja, musiał zdawać sobie z tego sprawę. Mimo to skazał nas wszystkich na zagładę. I gówno mu z tego wyszło, bo ani 'mnie' nie pocałował ani nie uratował Elli. Nie wiem na kogo byłam bardziej wściekła - jego czy tamto coś, wznoszące się przede mną. 
   Jeszcze raz wrzasnęłam i w tym samym momencie coś uderzyło mnie boleśnie w policzek. Już po kilku sekundach poczułam spływającą po nim ciepłą ciecz. Syknęłam cicho z bólu, milknąc. Ciężko dyszałam, jakbym przebiegła kilkaset kilometrów, spoglądając z wściekłością na to Coś. Przecięło mi policzek samym wzrokiem. Ot tak, po prostu. Nawet się nie poruszyło.
   Kurczę, dobre jest.
   - Uspokój się, niewdzięcznico - powiedziało obojętnym tonem. - Powinnaś mi dziękować, że umrzesz bezboleśnie.
   Prychnęłam.
   - Spierdalaj - wychrypiałam.
   Oczy Kobieto - Mężczyzny zmrużyły się, a twarz wykrzywiła złość. Chyba pierwszy raz ktoś mu tak odpowiedział. Bez strachu. Bez uległości. Bez respektu.
    To nie tak, że zgrywałam jakąś nie wiadomo jak dzielną wojowniczkę, bo skoro i tak mam umrzeć, to trzeba zaszaleć. Nie panowałam nad sobą. Nie kontrolowałam siebie i tego co mówię. Nie potrafiłam powstrzymać emocji. Nigdy tego nie umiałam i zawsze pakowałam się w niczemu niepotrzebne problemy. Teraz jednak nie żałowałam swoich słów. Wyprostowałam się i wysunęłam podbródek, patrząc mu prosto w oczy. W innej sytuacji bym się zlękła, lecz teraz kierowała mną wściekłość, która nie pozwalała zważać mi na konsekwencje. Śmierć to śmierć. Za poniżenie go, mogę nawet zdychać w męczarniach.
   Na trybunach panowała gęsta cisza. Każdy niemal wstrzymywał oddech, spoglądając na mnie z przestrachem i podziwem. Nie wiedzieli jak się zachować. Niektórzy uśmiechali się do mnie, wspierając, inni unikali wzroku. Jeszcze inni wręcz zapadali się w fotele, jakby gniew tego czegoś był wymierzony przeciw nich.
   Zauważyłam jak szczęki Kobieto - Mężczyzny zacisnęły się i w tym samym momencie, poczułam w sercu - a raczej w miejscu, gdzie powinno być - bolesny ucisk. Zachłysnęłam się powietrzem, jednak nie pozwoliłam sobie na choć mały jęk bólu. Nie chciałam dać mu satysfakcji. Nie mogłam. Z trudem przełknęłam ślinę, płytko oddychając. Zagryzłam wargę do krwi, czując jak ucisk przenosi się do gardła. W kącikach oczu pojawiły się łzy, które natychmiast przepędziłam. Nie minęło kilka sekund, kiedy i drugi pliczek został przecięty. O wiele głębiej. Łapczywie zabrałam powietrza, zaczęło kręcić mi się w głowie, świat wirował między oczami... W głowie pojawiła się jedna, jedyna myśl: Umieram.
   Nagle tortury przerwał czyiś krzyk. Ból ustał. Świat wrócił na swoje miejsce. Wróciły mi siły. I możliwość ruszania się. Jedynie krew spływająca po mojej twarzy, przypominała, że to wcale nie był zły sen, a rzeczywistość.
   Zamrugałam, próbując pozbyć się mroczków i uspokoić. Nie potrafiłam na niczym skupić wzroku, ba, trzymanie otwartych oczu, sprawiało mi problemy. Gardło miałam ściśnięte, tak, że czułam, iż nie umiem wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa. Głowa pękała mi z bólu, i byłam pewna, że jeszcze chwila i stracę przytomność. I prawdę mówiąc nie mogłam się tego doczekać.
    Mimo wszystko dotarły do mnie czyjeś słowa. Z trudem rozpoznałam głos Willa. A z jeszcze większym trudem poskładałam litery w słowa, a słowa w zdania.
    - Zostawcie ją! Błagam! Przestań! Dosyć, przestań, natychmiast! - usłyszałam zza mgły.
    - Ach, tak? A kto mi zabroni? - zabrzmiał czyiś szyderczy śmiech. - Ty? Ty mały, nędzny Aniołku?
   Zamrugałam powiekami, nie chcąc stracić przytomności. Z trudem wzięłam oddech, moja głowa przetoczyła się na drugie ramie.
     - Puszczaj nas oboje! Natychmiast! - ktoś wykrzyczał. I znów ten śmiech. Zadrżałam.
     - Śmiesz mi rozkazywać, nędzny gnojku? - Rozpoznałam głos Kobieto - Mężczyzny.
   Poczułam ogromną falę nienawiści i gniewu ze strony Willa. Zamruczałam, usatysfakcjonowana, kiedy jego emocje zaczęły przenikać w głąb mnie, napełniając. Czyż było coś smaczniejszego od  złości Anioła? Nienawiści, tego zakazanego uczucia Aniołków?
    W tamtej chwili właśnie on przytrzymywał mnie przy życiu, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kobieto - Mężczyzna 'pozwolił' mi umierać powoli, zupełnie zapominając, że Will może mnie uratować, zapominając o tym, że wystarczy tylko odrobina złości Anioła, bym mogła przeżyć. Z trudem, owszem, ale przeżyć. Przestał zwracać na mnie uwagę, poświęcając ją Willowi. Teraz w niego został wymierzony gniew Kobieto - Mężczyzny.
      Uchyliłam lekko powieki, spoglądając w stronę szatyna. Zauważyłam, że to COŚ również się w niego wpatruje, co mogło oznaczać, że Will przeżywa teraz takie same tortury jak ja przedtem.Nie można jednak było tego po nim poznać - prócz napiętych mięśni i zaciśniętych zębów. Ba, patrzył się mu prosto w oczy. Mimowolnie poczułam dla niego podziw - ja nie potrafiłam tak wytrzymać. Musiało go boleć, piekielnie boleć... Ale nie dawał się, nie chciał dać mu satysfakcji.
      Podziw zastąpił wstyd - tak szybko się poddałam, bez walki. Nie stawiałam się, nie próbowałam. A gdyby nie Will teraz już bym nie żyła. Nawet w tej chwili utrzymywał mnie przy życiu - nieświadomie, ale jednak.
     Nagle wpadł mi do głowy pomysł. Może nie genialny, ale... Ale może udałoby się nas uratować.
     Wzięłam głęboki oddech, starając się utrzymać głowę w pionie. Ciężko przełknęłam ślinę, spoglądając na Kobieto - Mężczyznę. Chwilę trwało nim zdobyłam w sobie wystarczająco dużo siły, żeby się odezwać.
    - Zawrzyjmy umowę - powiedziałam najgłośniej jak umiałam. Wystarczyło. COŚ spojrzało na mnie, jakby zainteresowane.
     - Jaką? - zapytało, uśmiechając się lekko, niby zadziornie.
    Oblizałam suche usta.
     - Wystawisz nas, oboje, na jeszcze jedną próbę. Nie wiem, cokolwiek. Gdy zdamy, darujesz nam życie. A jeśli nie... - Zawahałam się, lecz po chwili dokończyłam. - A jeśli nie możesz nas torturować, ile chcesz.
     Przez chwilę Kobieto - Mężczyzna przyglądał mi się zaintrygowany. Już myślałam, że się rozmyśli, gdy łańcuchy zaczęły się rozluźniać, bym po kilku sekundach znalazła się w jakimś zaułku... Po obu moich stronach znajdowały się jakieś krzaki, ciągnący się jeszcze kilka metrów, po czym znikający w gęstej mgle... Śmierdziało stęchlizną i jakby.. Śmiercią. Mimowolnie zadrżałam.
    - Oto wasza próba. Musicie odnaleźć stąd wyjście. Macie 10 minut - Rozbrzmiał głos tego czegoś.
    Spojrzałam na leżącego obok mnie Willa, który również się mi przypatrywał. Przez chwilę milczeliśmy, przyglądając się sobie. Wyglądał o wiele gorzej. Na jego twarzy można było dostrzec kropelki potu i mnóstwo siniaków. Z ramienia... O matko, tak... Chyba odrywał się mu płat skóry... Ciężko oddychał, a żebra miał jakby zapadnięte. Natychmiast odwróciłam wzrok, płytko oddychając. Wreszcie, chwiejnie wstałam, podtrzymując się ściany.
   - Chodźmy... Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę jeszcze trochę po egzystować - wychrypiałam, próbując zebrać siły.
    Wyprostowałam się, spoglądając w mgłę. Była strasznie gęsta, nic nie mogłam w niej dostrzec.  Jednak... Chyba... Wydawało mi się, że coś się w niej porusza. Jakiś kształt.. I zbliża się do nas.... Poczułam jak Will staje przy moim boku. Wyprostowałam skrzydła, mimowolnie jęcząc z bólu. Następnie zmrużyłam oczy, pochylając się do przodu i obserwując bacnie mgłę.
    - Co to.. - zaczął Will, lecz nie dane było mu skończyć.
    Nie, nic nie znajdowało się w mgle. Żadne potwór, człowiek, Demon, Anioł, Kobieto - Mężczyzna, czy rozszalałe zwierzę.
     Wrzasnęłam, odskakując w tył, gdy z dymu ukształtowała się pięść, 'uderzająca w nas'. Sama mgła poszarzała, wręcz stała się czarna. I najwyraźniej atakowała nas dymna dłoń.
       Wpadłam na krzaki, zaczynając się panicznie rozglądać dookoła. Niestety, nie było stąd wyjścia. Jak do cholery mamy stąd wyjść, pomyślałam ze wściekłością. Skoro za nami o wokół nas znajdują się jakieś krzaki,a przed nami dłoń, próbująca nas zgładzić?!
        Nagle poczułam, jak się zapadam... Jak w coś wpadam... W te krzaki. A obok mnie Will. Dymna ręka zniknęła mi z  oczu, zastąpiły ją gałązki i liście, a po chwili wypadłam na drugi korytarz, tuż obok Willa. To żyło... I uratowało nam życie.
       Chyba po to, żeby od razu je odebrać. Bo natychmiast ku nam wystrzeliło kilka gałęzi. Krzyknęłam, zakrywając się skrzydłami.  Poczułam jak coś wbija się w nie, zadając mi ból, lecz nie reagowałam. Nie zamierzałam zaprzestać. Wiedziałam, ze skrzydła by wystarczająco silne, by wytrzymać. Byle gałęzie nie mogły ich złamać.
      Nagle nacisk zelżał. Już myślałam, że to koniec, że znikły, gdy coś owiło się wokół mojej kostki, podnosząc ku górze. Jęknęłam, chowając skrzydła. To nic, ze te gałęzie mnie trzymały. One jeszcze po mnie 'szły', wspinały się wyżej. A ja traciłam czucie w nodze.
      Niespodziewanie zebrał się porywisty wiatr,  niesamowicie porywisty. Tak bardzo, że zdołał załamać gałęzie na pół - a nawet ja, upadając jeszcze się wzniosłam, spadając o kilak metrów dalej. Podniosłam głowę, wiatr zelżał,a prawie natychmiast przy mnie pojawił się Will. Teraz zrozumiałam, że to on go wytwarzał skrzydłami. Pomógł mi wstać i od razu ruszyliśmy dalej. 
     Nie rozmawialiśmy. Czasami tylko przyłapywałam go na spoglądaniu w moją stronę, nie chciałam jednak w tej chwili wszczynać kłótni i rozmowy o te tematy.  Nie mieliśmy czasu. 10 minut - a nawet nie wiedzieliśmy, gdzie idziemy. Znaleźć wyjście z labiryntu - okey, szkoda tylko, że mgłą przysłaniała wszystko, tak, że co chwila, któreś z nas uderzało w krzaki. Czasami ja albo on próbowaliśmy wznieść się w powietrze. Jednak na marne. Od razu odczuwaliśmy okropny ból i musieliśmy natychmiast z powrotem opaść na ziemię.
     Wreszcie westchnęłam ciężko.
    - Cholera! - przeklęłam. - Tu nie ma nic! Kompletnie nic! Tylko krzaki, jakaś gówniana mgła i my! Czas się kończy... Przegraliśmy życie, wspaniale nie?
     Will spojrzał na mnie jednocześnie ze złością i smutkiem.
    - Uwielbiam ten twój sarkazm - odparł z przekąsem.
     Wywróciłam oczami. Nagle usłyszeliśmy jakiś szelest dobiegając z góry. Zmrużyłam powieki, próbując coś dojrzeć. Coś tam było... W mgle coś, jakaś rzecz zaczęła przebierać kształt. Z przerażeniem zauważyłam, że nie było samo. Leciało do nas i... Czy to nie są kruki?
    Wrzasnęłam, gdy to coś zapikowało w moją stronę. Kucnęłam, osłaniając twarz dłońmi. Szpony ptaka jeszcze dosięgły moje włosy, lecz oprócz tego nie zrobiły mi większej krzywdy - mi i Willowi. Spojrzałam w ich stronę.
    Nie. To na pewno by były kruki.
    Owe zwierzęcia były kilka razy większe i bardziej przypominały sępy. Ich złote oczy błyszczały, pożądliwie patrząc w naszą stronę. Były głodne, a my smakowici. I chyba chciały nas zjeść.
    Znów wrzasnęłam, zaczynając machać skrzydłami. Próbowałam odgonić ptaszyska porwistym wiatrem, lecz one okazały się silniejsze. Znów zapikowały w moją stronę i tylko Will, który za w czasu do mnie doskoczył, uchronił mnie przed ich pazurami. Szatyn przetoczył się ze mnie, rzucając w nich kamieniami. Nagle coś rozbłysło i an końcu korytarza pojawiły się drzwi - złote, błyszczące, piękne i malutkie. Mogło się tam jedynie włożyć dłoń, może nadgarstek. Jednak to właśnie one miały na uratować.
    Złapałam Willa za rękę i pochylając się zaczęłam ciągnąć go w ich stronę. W tym czasie szatyn wciąż atakował latające bestie. Nie dawał rady, lecz walczył. Starał się. Czasami jedno z ptaszysk udrapało mnie albo jego w ramię, lecz nie poskarżyliśmy się najmniejszym jękiem - wystarczyło dojść do drzwi by horror się skończył.
    Nagle, gdy dzieliło nas zaledwie parę metrów, 'sępy' wydały z siebie gwałtowny krzyk i odleciały. Zdziwieni, wyprostowaliśmy się, czekając na kolejny atak. I chyba to nas zgubiło.
    Niespodziewanie Will upadł, wyjąc z bólu. Trzymał się za serce, ciężko oddychając. Zdenerwowana, nie wiedzą co mu dolega, uklękłam obok, palcem podnosząc jego podbródek i tym samym każąc mu na siebie spojrzeć. Zacisnęłam usta w wąska kreskę, zaciskając rękę an jego dłoni.
   - Will? Will, co jest..? Will!
   Nie reagował. Miał zaciśnięte powieki, na jego twarzy błyszczały krople potu, cały drżał. Posiadał gorączkę - o ile to w ogóle możliwe. Ciągle jęczał z bólu, wciąż trzymając się tam, gdzie leży serce. Zapragnęłam się rozpłakać z bezsilności. Ledwo mógł oddychać, co tu mówią co wstaniu.
    - Will do cholery! - jęknęłam.
   Odgarnęłam z jego czoła ciemny kosmyk włosów, przykładając dłoń do jego policzka. Chłopak wtulił się w nią, ciężko sapiąc. Jego ciałem potrząsały co chwila drgawki, zaczął się krztusić własna śliną. Umierał. Po prostu umierał.
    - Will... Will, kurde...  - Oblizałam wargi, powstrzymując drżenie brody. - Proszę cię...
   Chłopak wreszcie uchylił lekko powieki.
    - E-Ella.. - wysapał z trudem. - O-ona... Umie... Umiera...
    Aż zachłysnęłam się powietrzem. Z jednej strony poczułam radość, z drugiej złość - to nie ja ją zabiłam, ale  umarła, co jest dobre.Aczkolwiek... Umiera ona, umiera Will. Bez niego nie wyjdę. On jest mi potrzebny... W ogóle.
    Pokręciłam głową,  przybliżając się do niego. Dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Delikatnie przeciągnęłam dłonią po jego policzku, znów się nad nim pochylając. Coś... Coś kazało mi to zrobić. Nie wiem co.. Głupota? Bo przecież wcale tego nie chciałam... A jednak...
     Delikatnie musnęłam jego wargi, a już po chwili całowałam namiętnie. Sama nie wiem jak to się stało - ot tak po prostu. I wcale nie bolało tak bardzo, może trochę. Ale o wiele bardziej sprawiało przyjemność. Nie oddawał, nie miał siły, lecz wiedziałam, że się mu o podoba. Bardzo.
    Po chwili - jak dla mnie za krótkiej - oderwałam się, spoglądając mu w oczy. Poczułam jak odwzajemnia uścisk na dłoni i delikatnie się uśmiechnęłam.
    - Zrobisz to? - zapytałam cicho. - Dla mnie...?
   Szatyn kiwnął głową. Pomogłam mu wstać, a następnie za pomocą skrzydeł zaczęłam iść w nim w kierunku drzwi.
   Pięć...
   Rozbrzmiał głoś Kobieto - mężczyzny,a  jednocześnie drzwi zaczęły się jeszcze zmniejszać.
   Cztery...
   Z paniką zaczęłam gwałtowniej machać skrzydłami.
   Trzy...
    Juz tylko parę centymetrów...
   Dwa...
   I jeszcze tylko...
   Jeden.
   Oboje upadliśmy prosto do niewielkiego otworka, który zaczął nas zasysać, sprawiając ból i przyjemność. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to ja znów całuje Willa.
____________________
Od Boddie:   Skończyłam! Boże, wreszcie! Skończyłam chyba najdłuższy rozdział na Paranormalnych jaki kiedykolwiek tu powstał! Pisałam go chyba z 2 tygodnie, bo albo mi się nie chciało, albo nie miałam weny... Ale teraz jestem mega szczęśliwa i mega zmęczona :D I... Nawet mi się podoba ^^ A Wam?? :>

piątek, 26 lipca 2013

[15 cz. 3] Był mój i zawsze będzie.

Ella...

    Uderzyłam o coś z takim impetem, że poczułam jak coś twardego wręcz łamie mi kręgosłup. Wyczułam zapach lawendy i cynamonu, świeże powietrze, a zaraz potem poczułam jak coś ciągnie mnie w tył, by po chwili znów puścić, tym razem na coś miękkiego. Uchyliłam powoli powieki przyglądając się trzem twarzą. Pustka, która jeszcze niedawno była, teraz się zapełniła. 
   Seth, Kyle i Ryder patrzyli na mnie jak na ducha. Cała trójka ściskała mnie, o dziwo Ryder nadal był tym dawnym, który kiedyś był moim chłopakiem. Nie wiedząc co się dzieje patrzyłam na nich jak na wariatów.
   Byliśmy w taksówce, w tej co kilka dni temu kiedy nagle przenieśliśmy się na arenę. Dotknęłam brzucha, który strasznie piekł. Znajdowała się na nim jedynie niewielka blizna, która informowała mnie i wszystkich w koło, że jeszcze niedawno umarłam i byłam jedną nogą na tamtym świecie. Nic nie pamiętałam z wizyty w Niebie, ale to i tak było nie ważne. Liczyło się to co tu i teraz.
   -Ella...- rozbrzmiał w mojej głowie głos Willa. Uradowana chciałam go przytulić, ale przypomniałam sobie, że przecież jest tylko duchem, że go nawet nie widzę, a tylko słyszę. Tak dawno go przy mnie nie było, był dla mnie jak powietrze. Chciałam go zatrzymać przy sobie, chciałam go wskrzesić i Jade też. Była dla mnie jak siostra, a on jak brat. Wszyscy byliśmy jedną, wielką rodziną, która pogubiła się gdzieś dawno temu.
   -Znowu razem.- powiedziałam w myślach szczerząc się i czując jak wszyscy mnie ściskają. Odwzajemniłam gest nie zdając sobie nawet sprawy, że mam w ramionach moich trzech chłopaków, którzy przeciwstawili się wszystkiemu i do mnie wrócili, którzy zaczęli mi wierzyć i być po mojej stronie.
    -Dokąd jedziemy?- odezwał się podstarzały kierowca na przednim siedzeniu.

***

       Kilka godzin temu siedzieliśmy jeszcze w taksówce, a teraz wędrujemy po pisaku przez pustynię bez specjalnego celu. Wiedzieliśmy, że ten niespotykany kamień ma się znajdować przy strumieniu Nilu, ale nic poza tym. Gdzie dokładnie? Nikt nie wiedział.
   Seth z Kyle świetnie się bawili na tej wyprawie, jakby zapomnieli o co walczymy. Zresztą ja też na początku o tym nie pamiętałam. 
   Spojrzałam na Rydera, który wędrował ze mną ramie w ramię o czymś rozmyślając. Już otwierał usta by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął, powracając do interesującej czynności jaką było kopanie kamyka. Splotłam swoje palce z jego i usłyszałam w swojej głowie protest Jade. Byłam szczęśliwa i nawet jej dziwne teksty mnie nie mogły odepchnąć. Widziałam, że Ryder walczy z swoim demonem, ale na szczęście to ja byłam teraz ważniejsza od niego.
   - Ryder...- zaczęłam powoli biorąc przy tym kolejny głęboki wdech. Nadszedł ten czas. Musiałam to zrobić. Chłopak spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy, ale najwidoczniej widząc moją poważną minę również spoważniał. - Muszę ci coś powiedzieć, coś bardzo ważnego. Może mi nie uwierzysz... Może mnie wyśmiejesz i powiesz, że padło mi na mózg, ale będę miała chociaż przeświadczenie, że ci powiedziałam...- zamilkłam, by po chwili dodać.- Słysze głosy.- dodałam szybko i cicho. Nie chciałam usłyszeć reakcji Setha, który o niczym nie wiedział, ale wiedziałam że on też niedługo się o tym dowie.
   - Ella pamiętaj, że jestem z tobą.- odezwał się Will.- Czego nie powie masz mnie.- dodał. Humor Willa jakby poprawił się od naszych ostatnich chwil spędzonych ,,razem''. Nie wiedziałam co było tego przyczyną, ale cieszyłam się razem z nim. Natomiast Jade jakby ucichła. Coś tam mamrotała pod nosem lub Ryderowi do ucha, ale jakby umilkła. Trzymała się z daleko, o ile było to możliwe, bo w końcu Ryder szedł razem ze mną.
   - Ja... Ella...- chłopakowi odebrało głos. Stanął nagle patrząc na mnie z niedowierzaniem.- Chyba już nic mnie nie zaskoczy. Kamień życia, Paranormalni, wymyślony przestępca i teraz jeszcze twoje omamy.- zmrużyłam oczy patrząc na niego wściekle. Nie wierzył mi.
   -To nie są omamy.- powiedziałam spokojnie, by nie dać mojemu demonowi zbytniej przewagi. - Kyle też je słyszy. Musisz mi uwierzyć... Proszę cię, Ryder.- przybliżyłam się do niego, by po chwili trzymać koszulkę chłopaka w swoich dłoniach i mocno ją ściskać. Jego ciemne oczy pojaśniały, rysy twarzy złagodniały, a dłonie złapały moją głowę, by usta mogły pocałować moje czoło. Uśmiechnęłam się do siebie i po raz kolejny utkwiłam wzrok w jego oczach.
   - Wierzę, ale to nie jest takie łatwe. Jakie głosy? Kogo?- spytał, puszczając mnie i ruszając dalej przed siebie. Szybko dorównałam mu krok.
    - Na przykład... Willa. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak jest. On jest moim Aniołem Stróżem. Każdy z nas takiego ma. Mam też demona i ty też go masz.- powiedziałam wiedząc, że naruszam czuły punkt chłopaka.- Nim jest Jade. Proszę nie denerwuj się.- dodałam szybko widząc jego rozgniewaną minę. Jade znów znalazła się w centrum i nagabywała Rydera. Nie mogłam jej na to pozwolić.
    -Czemu to robisz?- spytał, łapiąc za mój pod brudek i unosząc go do góry, tak bym spojrzała mu w oczy. Widząc mój pytający wzrok dodał:- Czemu chcesz mnie do niej zrazić? Przecież wiesz, że mi na niej zależało, że chcę ją odzyskać. Może cię to zaboleć, ale ja ją kochałem, nie potrafię o niej zapomnieć, a ty...
   -Zamknij się wreszcie!- wrzasnęłam na niego, a ten od razu zamilkł.- Nie kłamię! Kyle!- zawołałam przyjaciela, który zjawił się obok mnie już po chwili.- Powiedz mu, że też widzisz Willa i Jade, że ich słyszysz i oni tu są.- dodałam już spokojniej.  Brunet spojrzał na mnie wręcz wściekle. Nie chciałam mieć przed Ryderem tajemnic.
   -Widzę ich i co z tego? Widzę duchy.- powiedział obojętnie krzyżując dłonie na piersi.
   -Ale Will jest moim Stróżem, a Jade demonem Rydera. Powiedz mu to do cholery!- nie widząc ze strony przyjaciela odzewu spojrzałam na mojego ukochanego.- Dobra, sam tego chciałeś...- wysyczałam patrząc mu z oczy, po czym zamilkłam. Nadal się w niego wpatrywałam, a on we mnie jak w idiotkę. Wiedziałam, ze to chore i dziecinne, ale nie miałam wyboru tylko tak mogłam ich obu skłonić do myślenia i mówienia.
   -Czyli mamy ciche dni?- spytał Ryder z rozbawieniem na co Seth wybuchł gromkim śmiechem. Wiedziałam, ze wszystko słyszał i jest teraz równie poinformowany co reszta, ale byłam też pewna, że mi nie wierzy. Może i był taki dużym dzieckiem, ale i tak nie wierzył w wróżki, duchu i tego typu rzeczy, nawet jeśli sam był istotą nadludzką.
    Nie minęło dziesięć minut wędrówki, a Kyle pękł. Wiedziałam, że jest słaby psychicznie. Potrzebował mnie, mojego głosu, mojego dotyku, bo w końcu byliśmy jednością.
   -Nie wytrzymam dłużej! Ryder chodź tu!- krzyknął nakazując gestem dłoni by chłopak podszedł. Już po chwili brunet dotykał jego głowy i z zamkniętymi oczyma mamrotał coś pod nosem jak czarnoksiężnik. Nagle źrenice chłopaka powiększyły się, dłonie zacisnęły w pięści, a usta wykrzywił grymas.  Kiedy tylko Kyle go puścił  ten wręcz zaczął kipić nienawiścią. Nigdy go takiego nie widziałam, nawet jak nie był sobą. Udało mi się tylko usłyszeć jak mówi:
  -Jak ona mogła...- zastanawiałam się co mu pokazano, ale nim się zorientowałam Ryder utkwił wzrok w Sethcie, który upadł na kolana i zaczął wrzeszczeć z bólu. Moce chłopaka wymknęły się spod kontroli, a nad Egiptem rozpostarły się ciemne chmury, po chwili zostało utworzone tornado, które okrążało nas bez ustanku. Piasek miałam wręcz wszędzie, w oczach, uszach i buzi.
   W momencie kiedy chciałam zawołać, by przestali, ktoś złapał mnie za bluzkę i z całej siły pociągnął do tyłu. Wichura ustała tak momentalnie jak się pojawiła, a ja stała otoczona przez czterech mężczyzn. Trzech czarnych i jednego białego. Ubrani byli prosto, tak jak my jednak ich twarze były dzikie i jakby nieokiełznane. Usłyszałam wołanie Rydera i w tym właśnie momencie jeden z czarnoskórych złapał za nóż i przystawił mi go do gardła. Cicho jęknęłam czując jak po szyi cieknie mi stróżka krwi.
   -Spokojnie! Nie chcemy was skrzywdzić...- odezwał się Ryder nie spuszczając ze mnie wzroku.
   -Pójdziesz z nami, wszyscy pójdziecie.- odparł biały mężczyzna po czym podszedł do moich przyjaciół i wszystkich po kolei związał. Trwało to trochę, a mi szyja zdążyła zdrętwieć.

***

         Podkuliłam kolana pod brodę przyglądając się śpiącemu na przeciw mnie Sethowi. Smacznie chrapał w czasie kiedy ja i Kyle nie mogliśmy spać. Rydera gdzieś zabrali, mówiąc że jest im potrzebny, a nas wsadzili do tej ciemnej celi i kazali czekać na rozwój wydarzeń. Wtuliłam się z Kyle, który zdążył doczłapać się do mnie. Widziałam w jego oczach ogromny strach, ból i cierpienie, które tak na prawdę było też moim. 
    Zastanawiałam się co teraz dzieje się z rodzicami. Co myśli sobie Victoria i czy odkryła prawdę. Okazało się, że nie minęły nawet dwa dni od naszego wyjazdu z kraju, więcej mieliśmy jeszcze pięć dni by znaleźć kamień, nie więcej. Wtedy nasze klony zaczną żyć własnym życiem, a do tego nie mogliśmy dopuścić. Mieliśmy dość kłopotów i problemów.
   -Jak myślisz co z nami zrobią?- mój głos nieznacznie zadrżał kiedy wypowiadałam to zdanie. Nie bałam się o siebie, bałam się o Rydera, Kyle i Setha, a także o Jade i Willa. Wiedziałam, że jeśli ja zginę oni też, odbiorę im szansę bycia. Nie wchodziło to w grę. 
   - Nie wiem... Na pewno nas wypuszczą, zobaczysz.- właśnie tymi słowami non stop uspokajał mnie chłopak. Za każdym razem mówił to jednak z coraz mniejszą wiarą, jakby ją tracił, tak samo jak ja.
   - Potrzebuję Rydera. Czemu go tu nie ma?- zadawałam pytania jak jakieś małe dziecko, które w wieku dorastania potrzebowało mnóstwa odpowiedzi, by poznać świat. Nikt nie znał jednak na nie odpowiedzi.
   Kiedy Kyle otwierał usta by odpowiedzieć usłyszałam przeraźliwy krzyk Setha, który nadal spał. Chłopak zaczął się szamotać i kręcić, a jego pięści waliły w ziemię na której leżał. Machinalnie podniosłam się i podbiegłam do niego. Nie minęła minuta, a ten siedział wyprostowany na ziemi głośno sapiąc i dysząc.
   - To tylko sen... Zły sen... mamrotał pod nosem, a kiedy się uspokoił na jego usta wstąpił uśmiech, taki jak zawsze, choć już mnie pewny. 
    -Właśnie. Jaki sen?- spytałam siadając przed chłopakiem. Przez ten cały czas Kyle ani drgnął. Nadal siedział pod ścianą i chyba nasłuchiwał tego o czym rozmawiamy.
   - Śniło mi się... Że jestem w wielkim, białym i pustym pomieszczeniu. Nagle pojawiła się jakaś maszyna... Nie wiem co to było, ale wiem, że po chwili doszła do tego Jade. Wiem, głupota.- powiedział po czym na moment przerwał.-  Kazała mi się położyć i nagle... Ostrze zleciało w dół, a ja... A moja głowa...- oczy chłopaka pociemniały.- odpadła.
   Gilotyna. Ścieli go. Jade go ścięła. Przełknęłam głośno ślinę.
  -Ale to tylko sen. Prawda?

***

      Zasyczałam cicho z bólu kiedy czarny mężczyzna, ścięty na łyso pchnął mnie na ziemię tak bym padła na kolana. Nie wyrywałam się, bo był o wiele silniejszy. Wiedziałam, że gdybym miała moce mogła bym go zabić jednym dotknięciem palca, ale nie miałam... Zostały mi odebrane, a ja byłam zwykłym śmiertelnikiem. 
   -Ella!- usłyszałem czyjeś wołanie. Kiedy spojrzałam w prawo zobaczyłam Rydera, który tak samo jak ja klękał przed jakąś wielką maszyną. Jeden z mężczyzn stał nad nim trzymając z linę. Mój wzrok powędrował ku górze i zobaczyłam ostrze, które wręcz świeciło się, tak było ostre. Gilotyna. Od razu na myśl przyszedł mi sen Setha, a miejsce kata zajęła Jade. Chyba już nigdy nie zobaczę jej takiej jak dawniej uśmiechniętej i zadowolonej z życia. 
   - On ma moce. Może go zabić jedną myślą. Spokojnie.- odezwał się Will. Nie miał racji, nie mógł. Jeśli by to zrobił ten puścił by linę, a wtedy... Do oczu napłynęły mi łzy na samą tę myśl. Za co chcieli go zabić? Za to że był dobry? Że pomagał i mnie kochał?
   -Dzisiaj na oczach wszystkich tu zebranych zgładzimy ten oto wybryk natury. Nie możemy pozwolić by tacy ludzie chodzili po tym świecie, by naruszali naturalny stan bytu. Widzieliście na własne oczy co ten mężczyzna wyprawiał z warunkami atmosferycznymi, a dziś zostanie za to skazany.- Ryder w ciszy słuchał wyroku, jakby czekał aż on nadejdzie. Nie wiedziałam co się z nim dziej. Wydawać by się mogło, ze pogodził się z tym co ma się stać za moment. - A więc...- dodał. Pstryknął palcami na kata.
   -Ostatnie słowo?- odezwał się stłumionym głosem mężczyzna.
   - Ja... Kocham cię Ella.- powiedział w momencie kiedy kat puścił linę. Krzyknęłam i w chwili kiedy to zrobiłam ostrze zatrzymało się tuż nad gardłem chłopaka. Po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nie mogłam ich otrzeć, nie mogłam ich tym razem ukryć, mogłam jedynie patrzeć jak za chwilę Ryder umrze i to dlatego, że był inny, taki jak jeszcze nie dawno ja. Czas jakby stanął w miejscu, ale tak na prawdę to tylko gilotyna stanęła. Seth zatrzymywał ją powietrzem by wstrzymać egzekucję jak najdłużej. Musiałam znaleźć jakiś plan. Nagle coś mi zaświtało, tylko jak miałam przekazać tę informację Kyle'owi?
   -Możesz przywołać duchy? Wystraszyć tych ludzi?- spytałam w myślach. Wiedziałam, że cząstki chłopaka nigdy mi nie odbiorą, a to miało swoje plusy.
   -Postaram się.- uzyskałam odpowiedź. W tym czasie zrobił się popłoch, wybuchły rozmowy... Nikt nie wiedział co się dzieje i czemu nagle akcja została wstrzymana. Seth musiał naprawdę się na męczyć żeby powstrzymać ostrze. 
   Nie minęło kilka chwil, a w koło nas zaczęły przelatywać dusze zmarłych. Niektóre miały poucinane głowy, inne były bez nóg, jeszcze inne poparzone na całym ciele lub spalone. Ci wszyscy ludzie zginęli w tym miejscu, wszyscy byli Paranormalnymi. Mgła jaka ich otaczała zależała od ich mocy za życia. U jednych była czerwona jak u mnie, a u innych zielona czy czarna jak u Jade. Tubylcy rozbiegli się wykrzykując jakieś zaklęcia, a kiedy zostaliśmy całkiem sami duchy znikły. Podziękowałam im w myślach. Kyle rozwiązał mnie, a ja powstrzymałam ostrze i wypuściłam Rydera.
   -Kocham cię, kocham cię, kocham cię...- mamrotałam mu do ucha kiedy ten trzymał mnie w swoich ramionach. Po moich policzkach nadal płynęły gorzkie łzy, ale tym razem szczęścia. Że go mam i zawsze będę mieć przy sobie, bo on był najważniejszy. Był mój i zawsze będzie.
___

Od Akwamaryn: Boże jaki długi! Naprawdę długi, ale myślę, ze dość dobry. Podoba mi się i nie będę tu kryła mojego geniuszu;D Nie no żartuję. Odbija mi dziś. Dużo akcji, dużo pomysłów miałam i jednego nawet nie zrealizowałam, bo nie było gdzie. Myślę, że was nie zawiodłam;D Aż mnie plecy rozbolały od tego pisania. Tak PLECY, a nie palce;D

niedziela, 21 lipca 2013

[ 14 cz. 3 ] - Wszyscy przegraliście swoje życie.

Will...
  Widząc całujących się Jade i Caleba, aż zadygotałem z wściekłości. Gdzieś z tyłu mojego umysłu zamigotała myśl, że to fikcja, lecz od razu zasłoniła ją zazdrość i złość. Całują się. I to bardzo namiętnie. Jade jest moja, moja, nie jego. Tylko moja. Była, jest i będzie. Nieważne czym się stała - należy do mnie. Nieważne, że nie czuje tego samego co na początku. Kiedy Ella odnajdzie ten kamień i wskrzesi Jade, tej wrócą ludzkie uczucia i będzie jak dawniej - ja i ona. I żaden Caleb tego nie zniszczy, nikt tego nie zniszczy. Ona nie jest zła, tylko utwierdzona w przekonaniu, że skoro została Demonem, nie ma prawa do pozytywnych uczuć. I się ich wyzbywa. Odsuwa je od siebie, wyrzuca na koniec umysłu. Sądzi, że nie ma w niej miłości, dobra, uczciwości... Są. Tylko dobrze skryte. 
   Demon potrafi kochać, tak samo jak Anioł nienawidzić. 
   Wręcz zadygotałem ze złości, słysząc to... To coś. Każące mi wybrać zakończenie tej jej zdrady. Wszystkie złe, wszystkie równie raniące. A więc pierwsze próby są związane z psychiką, pomyślałem. Dobrze. 
   Musiałem wybrać między swoim bólem a jej. Wykazać czy ufam Jade, nawet jeśli stała się moim wrogiem. Bo to, że ją kocham było oczywiste. Nie mogłem przestać. A Jade nie mogła przestać nienawidzić. Rozumiałem to, lecz ten fakt wciąż bardzo bolał. Nawet jeśli jakimś cudem mnie pokocha - nigdy nie ze chce po raz kolejny być ze mną, targana sprzecznymi emocjami. Zresztą to by doprowadziło do jej śmierci - wcześniej czy później musiała by umrzeć. Potrafiła kochać, aczkolwiek było jej to zakazane.
  Podniosłem głowę, patrząc prosto w oczy "Jade". Przez chwilę stałem tak, wspominając dawne czasy, kiedy ona miała w sobie jeszcze cząstkę człowieczeństwa, a ja ją.
  - Wybieram - zacząłem najgłośniej jak potrafiłem. - Rozwiązanie trzecie. Dalszą zdradę Jade.
  Przez moment panowała zupełna cisza i zacząłem się bać, że źle zdecydowałem. Że nie uratowałem i Elli i Rydera.
  Zacisnąłem z bólu zęby, czując jak coś "chwyta" mnie w pasie i pociąga do tyłu. Już po kilku sekundach łańcuchy oplotły moje skrzydła, nie pozwalając mi walczyć. Znów znajdowałem się na arenie pełnej Aniołów i Demonów. Dobra i zła. Miłości i nienawiści. Tyle sprzecznych emocji... Wykańczało mnie to. Zarazem czułem się napełniony i głodny.  Męczyło mnie to, nie wiedziałem jak się zachować. W którą stronę popatrzeć, jak poruszyć palcami...
  - Dobrze, Willu - usłyszałem głos Kobieto - mężczyzny. - Wybrałeś swój ból zamiast jej. Zamiast bólu Demona. Dobrze. Próba zaliczona!
   Prawa strony trybun, na której zasiadały Anioły zaczęła wiwatować i klaskać. W tłumie usłyszałem swoje imię, a następnie wszystko umilkło, wpatrując się w to coś.
  - Jade, twoja kolej - wychrypiał Kobieto - mężczyzna.
Jade...
   To było zbyt oczywiste zadanie. Każdy wiedział co wybierze. Jest Aniołem - już nie tyle z miłości, co z samego siebie musiał właśnie tak skończyć to opowiadanie. Tak samo zachowałby się wobec Elli czy nawet jakiejś rudej dziewczyny, której imienia by nie poznał. Co prawda mógłby dać mi "nauczkę" wybierając np. opcje pierwszą, czyli mój gwałt, ale wtedy wykazałby się głupotą. Nie zadałby mi bólu czy nie wściekłabym się na niego - jego odpowiedź była mi obojętna. ON był mi obojętny. Cóż, przynajmniej nie robił z siebie idioty i brał to do wiadomości, a nie żył w kłamstwie.
   Tym razem bez krzyku zleciałam w dół i poczułam jak coś owija się wokół mnie, by następnie przetransportować do jakiegoś pokoju.
   Wyprostowałam się i lekko poruszyłam skrzydłami, by rozprostować obolałe pióra. Niepewnie rozejrzałam się wokół, nie wiedząc czego się spodziewać. Latających siekier czy zapłakanej mamy niosącej ciało taty?
   Znajdowałam się w ciemnym, pustym pokoju. Od razu przed moimi oczami pojawiło się wspomnienie porwania i uwięzienie w piramidzie. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz i ogarnął strach. Niemal czułam ten sam ból w kostce i na nadgarstkach. To pragnienie i zmęczenie, a jednocześnie złość i chęć walki o swoje życie i moich przyjaciół. Teraz już byłych przyjaciół.
  Pokręciłam głową, chcąc odpędzić od siebie niemiłe wspomnienia i uczucia. Strach jednak pozostał. I... ból. Ten sam ból, kiedy niemal ucięłam sobie kostkę. Na moich ramionach pojawiła się "gęsia skórka". Po chwili jęknęłam, czując coś metalowego i ciężkiego na dłoniach, nadgarstkach, przedramionach. Zebrało mi się na płacz - ot tak, bez konkretnego powodu. Bałam się. I to bardzo. Nie wiem czemu.
  Nagle z tyłu mojego umysłu pojawiła się myśl, wizja. Coś mnie ostrzegało, tak jak wtedy, przy Drake`u. Tym razem jednak ostrzeżenie dotyczyło mnie. I mówiło, że nie jestem sama.
   I bym lepiej nie patrzyła w dół, bo mogę bardzo boleśnie skończyć.
   Z trudem przełknęłam ślinę, zagryzając wargę by ze strachu i niepewności się nie rozpłakać. Zebrawszy wszystkie swoje siły, zaczęłam się cofać, najpierw delikatnie, a potem desperacko szarpiąc kostką. Nie chciałam wiedzieć co mnie za nią trzyma.
   Oparłam się o ścianę, nadal "kopiąc" to coś. Jednak zamiast pomagać, tylko pogarszałam sytuacje. To... Cokolwiek to było nie dość, że mocniej mnie trzymało, to jeszcze zaczęło się wspinać. Oplatało mnie. Najpierw łydka, potem biodra, talia i...
   - Witaj, kochanie - usłyszałam chrapliwy, kobiecy głos.
  Pokręciłam głową, dociskając dłoń do ust, by nie krzyknąć.
  Na poziomie moich oczu unosiła się twarz mojej babuni. Choć nie. Nie wiem czy "twarz" to dobre określenie dla tego co widziałam. Nie, nie, na pewno nie była to twarz.
   Nie przypominała ducha, ale też nie człowieka. Raczej trupa.
   Płaty skóry - zgniłej zresztą - odpadały jej od mięsa lub ledwo wisiały. Z oczodołów wychodziły robale jedząc ją żywcem i przebijając się do kości. Nie posiadała ust, tylko dziurę. Zęby zastąpiły jakieś muchy i... Czy to są dżdżownice?  O matko... Tak, to są dżdżownicę. Nosa też już nie miała.
   Mięso było zakrwawione, brudne, zgniłe... Pogryzione. Ona... Ona przypominała padlinę.
   Powstrzymałam ruch wymiotny, nie chcąc zamykać oczu - bałam się co może mi zrobić, kiedy nie będę jej obserwować. Wolałam być czujna. Przecież to nie jest prawda, to fikcja. To fikcja, powtarzałam w myślach. To tak jakbym się naćpała - mam przywidzenia. Ona nie istnieje.
   Zesztywniałam, czując na karku czyiś zimny oddech. Coś objęło mnie w talii, dociskając do siebie. Wrzasnęłam, zaczynając się szamotać. Z moich ust wyrwał się szloch, kiedy nagle ze ściany zaczęły wchodzić kolejne postaci. Tak samo zgniłe i ordynarne jak moja babcia. Babcia... Nie wiem czy można to coś nazwać człowiekiem, co dopiero "babcią".
  Uderzyłam łokciem w "osobę" za sobą, odskakując. Z odrazą zauważyłam, że do łokcia przyczepiło mi się mięso... Mojego taty.
  Dopiero teraz to spostrzegłam. Te postacie nie były mi obce. Wręcz bardzo bliskie. Doskonale je pamiętałam, choć nic już do nich nie czułam. To moja rodzina. A raczej była rodzina. A przynajmniej trupy robiące mi za bliskie.
   Zaczęłam się cofać, kiedy nagle uderzyłam o coś i upadłam. Krzyknęłam z bólu, gdy coś wbiło mi się w ramię. Ugryzło mnie, pomyślałam z obrzydzeniem, szarpiąc się. Niespodziewanie widok zastąpiła mi twarz - czy coś - Drake. Patrzył na mnie z nienawiścią, nieufnością. Z pogardą. I... I chęcią zabicia. O tak, dokładnie to widziałam.
  - Zabiłaś mnie - wyszeptał ze złością. - Brutalnie, potraktowałaś mnie jak psa.  Brudnego, bezużytecznego psa. Bolało. Bardzo. Ale ciebie to nie obchodziło. Znęcałaś się nade mną. Teraz ja poznęcam się nad tobą.
   Znów zaszlochałam, próbując zepchnąć z siebie potwora. Nagle jego "twarz" wykrzywił obrzydliwy uśmiech, a ja zachłysnęłam się powietrzem. Włożył mi rękę w ciało. Ot tak po prostu. I zaczął we mnie grzebać. Tak. Grzebać.
   Krzyknęłam, a z moich oczu zaczęły kapać łzy. Z trudem łapałam powietrze, nie miałam siły by ruszyć skrzydłami. Ba, nie miałam siły by się szamotać. Zacisnęłam powieki, próbując tylko utrzymać się przy życiu. Drake zaśmiał się, wędrując dłonią wyżej. Do serca.
  Jęknęłam, gdy na kostce pojawił się jakiś ciężar, a po chwili coś pękło. Moja kość. To coś złamało mi kość. W tym samym miejscu co podczas próby. Ten sam ból, ten sam ogień. Jego palce zacisnęły się na kostce. Znów się zaśmiał. Przeszedł mnie dreszcz. To ten sam śmiech, co wtedy w piramidzie. Ten sam. Okropny. Jakby ktoś przejechał paznokciami po tablicy. Nie do zniesienia. To on.
   Wróciły koszmary z próby. Moje opętanie, zabicie Willa... Jessy, z którą musiałam walczyć o swoje ciało. Wilki, wodnisty chłopak... Minotaur, labirynt.
   Wrzasnęłam, szlochając. To coś złamało mi drugą nogę, złamało mi...
    Chwila.
    Ja jestem duchem. Nie jestem materialna. A skoro nie jestem materialna....
   Cholera, dałam się zmanipulować. Nie posiadam kości, nie posiadam serca i innych narządów.Ja nawet nie czuje bólu, bo nie jestem fizyczna. Kur**, ale jestem głupia.
   Wzięłam głęboki oddech, zmuszając się do poruszenia skrzydłami. Udało się bez najmniejszego problemu - odzyskałam kontrolę. Razem ze świadomością. Lekko uśmiechnęłam się do siebie, a po chwili poczułam ucisk w podbrzuszu. Coś mną rzuciło.
   Tym razem nie skrzywiłam się, kiedy łańcuchy oplotły moje ciało. Ba, zachciało mi się nawet śmiać, bo wiedziałam, że zdałam próbę. I ocaliłam Rydera. Dwie z trzech wygrałam.
  - Dobrze, Jade - usłyszałam znajomy kobieco - męski głos. - Zdałaś próbę.
   Rozbrzmiały oklaski i wiwaty, a ja odważyłam się uchylić powieki. Mimo wszystko, nadal podświadomie bałam się, że nagle zobaczę zamiast trybun twarz Drake czy babci. Zatęchłą, z robalami i opadającym mięsem. Wykrzywioną w podłym uśmiechu i jedną myślą: Zabić.
   - Druga z trzech prób ukończona. Brawo. Will. Czas na ciebie.
   Nie spojrzałam w jego stronę, ale wiedziałam, że łańcuchy znikły, pozwalając mu opaść. Zamknęłam oczy, nie  spoglądając na wyświetlający się na niebie film. Ciężko oddychałam, a kostka nadal emanowała bólem. Miałam dość, brakowało mi sił.
   Czułam to. Wiedziałam. Nie pojawiła się myśl z tyłu głowy, ale wiedziałam.
   Umrę.
Will...
   Jęknąłem, upadając na ziemię. Natychmiast jednak  wyprostowałem się, dłonie zaciskając w pięści i czujnie rozglądając się dookoła. Skrzydłami automatycznie zacząłem osłaniać swoje ciało, gotów na niespodziewany atak. Oddychałem płytko, nasłuchując najmniejszego szelestu czy jakiejkolwiek oznaki czyjejś bytności. Na próżno. Wydawałoby się, że znajduje się tu sam.W jakiejś otchłani... Mimo, iż było całkowicie ciemno, skrzydła swoim poblaskiem oświetlały przestrzeń na co najmniej kilka metrów. Zmarszczyłem brwi, niepewnie rozglądając się na boki. Niemal nie mogłem się doczekać, kiedy coś na mnie wyskoczy - wtedy wiedziałbym przynajmniej co muszę wykonać, by zdać próbę.
   Zrobiłem krok w tył i wręcz krzyknąłem, wpadając na coś. Natychmiast odskoczyłem do przodu, odwracając się w stronę przeciwnika i przybierając pozycję obronną.
   Zwątpiłem, gdy zobaczyłem postać Jade. I to nawet nie dlatego, że to Jade, która miała już swoją próbę, która nie powinna tu być i która już dawno by mnie zgładziła, gdy tak sobie stałem. Zdziwił mnie wyraz jej twarz. Taki pusty. Zupełnie niepodobny do zwykle żywej Jade. Do mojej Jade. Żadnych emocji - szczęścia, smutku, strachu, bólu, złości, tęsknocie. Nic. Tępo wpatrywała się w coś nad moim ramieniem, jakby coś zabrało jej życie - jakkolwiek to brzmi - i zostawiła tylko ciało. Niezdolne do niczego. Nawet nie mrugała. I... I chyba właśnie to mnie najbardziej przerażało. Jade z natury miała gigantyczne, na pół twarzy, niebieskie oczy. Teraz jednak ich błękit był o wiele głębszy, a spojrzenie było nienaturalne.
   Niepewnie odwróciłem głowę chcąc sprawdzić w co wpatruje się blondynka. Zamarłem widząc... Widząc Elle. Z trudem wciągnąłem powietrze, zupełnie zapominając o stojącej za mną Jade. Oblizałem zaschnięte wargi, przypominając sobie o bólu i tęsknocie za Ellą. Tak dawno jej nie widziałem... Tak dawno nie widziałem jej niebieskich oczu, bujnych, ciemnych loków i zawziętej miny. Jej pewności siebie i sile, którą wyrażała całą sobą.
   Pokręciłem głową, nie mogąc w to uwierzyć. Po chwili jednak uśmiechnąłem się, robiąc krok w jej kierunku. Ella jednak wrzasnęła, dając mi znak ręką bym się zatrzymał. Zmarszczyłem brwi i w tym momencie rozbrzmiał, tak dobrze, znany mi głos tego czegoś.. Kobieto - Mężczyzny.
  - Oto twoje zadanie, Will. Utrzymaj Elle przy życiu. Ellę... I Jade.
  Z lekkim strachem natychmiast odwróciłem się w stronę blondynki, przypominając sobie o niej. Cicho krzyknąłem, łapiąc dziewczynę za ręce - rzucała się w moją stronę, pragnąc mnie najprawdopodobniej udusić. Odepchnąłem ją od siebie, dziewczyna mimo to nie poddała się szybko. Znów skoczyła w moją stronę i znów odebrałem jej atak. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Jade wcale na mnie nie patrzy. Praktycznie mnie nie dostrzega. Wgapia się... W Ellę. I już  nie takim pustym wzrokiem. Jej twarzy wykrzywia złość, nie wściekłość, ból i nienawiść. Chęć zabicia.
  Nagle usłyszałem krzyk Elli i przeczuwając najgorsze, złapałem Jade w tali, obracając się w stronę brunetki.
  - Boże! - wykrzyknąłem, widząc jak pomału ciało Elli znika.
  'Utrzymaj Elle przy życiu"... Co ja do cholery miałam zrobić, by żyła?! Doczepić jej swoją rękę?!
  Odrzuciłem Jade do tyłu, jednak po chwili znów na mnie naparła, drapiąc i gryząc. Z jej ust wydobył się krzyk. Krzyk wściekłości i nienawiści.
  - Will! - usłyszałem brunetkę. Złapałem Jade za nadgarstki i wykręciłem jej ręce do tyłu, co jeszcze bardziej rozjuszyło dziewczynę. - Will, posłuchaj! - ciągnęła Ella. - To Jade! To ona  mnie zabija! To od niej zależy czy będę istnieć czy nie! Nie musi mnie dotykać by mnie krzywdzić! Ona to robi samym uczuciem!
  Rzuciłem blondynką o ziemię, ciężko sapiąc.
  - Mam sprawić by cię pokochała?! - odpowiedziałem, wyciągając ręce w stronę po raz kolejny skaczącej dziewczyny.
  - Coś takiego! - usłyszałem w odpowiedzi.
 Prychnąłem.
   - Nie łatwiej ją zabić?! - zapytałem.
   - Jeśli się na to zdobędziesz... - odparła dziewczyna.
  Lekko uśmiechnąłem się, po czym zamachnąłem na Jade i... I opuściłem dłoń, niemal puszczając blondynkę. Nie mogę. Nie zrobię tego. To mimo wszystko moja Jade. Ta sama która pokochałem kilka miesięcy temu. I nadal kocham. Nie zrobię tego, nie uderzę jej. Nie zabije, nawet ceną Elli. Obie kocham, na każdej mi zależy, każdej potrzebuje i każda jest mi bliska....
   Ale to Jade to wygrała. To ona wciąż mną włada. Nie należy do mnie, lecz mimo to nadal mocno i niezaprzeczalnie ją kocham. Ella jest w moim sercu, a Jade... Jest moim sercem.
   - Nie mogę! - wykrzyknąłem, łapiąc blondynkę i dociskając do siebie. - Nie mogę, wybacz!
  Usłyszałem cichy jęk bólu Elli i nie musiałem patrzeć, by wiedzieć, ze znikła jej kolejna część ciała. Coś ukuło mnie w serce.  Jak miałem sprawić by obie przeżyły, skoro nawzajem się zabijały?
   - Jade! - warknąłem, obracając ją plecami do siebie i przyciskając do torsu. - Jade, uspokój się!
  Dziewczyna sapnęła ze złości i zmęczenia, próbując się wyrwać. Na marne. Trzymałem ją w stalowym uścisku, a jej zmagania tylko pogarszały sytuacje - tylko zacieśniałem uścisk.
   - Puść mnie! - wrzasnęła wreszcie Jade. - Puszczaj natychmiast!
  Gdzieś poprzez jej krzyki, usłyszałem jęknięcie Elli. Zacisnąłem zęby z bezsilności, po czym obróciłem się w jej stronę, wciąż ściskając Jade. Starałem się ignorować to, że brakuje jej już obydwu rąk, a jej twarz wykrzywia grymas bólu. Który zresztą czułem całym sobą. Jako jej Stróż miałem ją chronić, poświęcać się i chronić ją... A nie potrafiłem jej obronić przed tak drobną istotą jak Jade, której wystarczy jeden cios by poległa.
   Pochyliłem się i zbliżyłem usta do jej ucha, po czym zacząłem szeptać:
  - Jade, Jade, proszę, uspokój się... No już, spokój. Spokojnie.
  Rozluźniłem uścisk, a następnie zacząłem nią delikatnie kołysać, lekko gładząc po ramionach. Nie zaprzestałem, dopóki Jade  całkowicie przestała się wyrywać, a nawet sama zaczęła do mnie lgnąć. Powstrzymałem drżenie serca, chłonąc jej ciepło i zapach. Przypomniały mi się wszystkie nasze wspólne chwile, pierwszy pocałunek, pierwsza kłótnia i moje przeprosiny.. Świadomość, że już miało nie być tak jak wcześniej, ze ją straciłem, powróciła mocniejsza i boleśniejsza niż przedtem. Zapragnąłem rzucić wszystko, zostawić Ellę, zabrać Jade i już nigdy nie wypuścić jej z ramion. Nawet jeśli osoba, którą teraz przytulałem była tylko podróbką - chciałem wiecznie tak stać, wiecznie ją mieć.
  Zaraz jednak pozbyłem się tych myśli, wściekły na siebie za zapomnienie o Elli i bólu. Teraz to ona była najważniejsza.  Jeśli miałem o kimś zapomnieć to tylko o Jade.
   Znów pochyliłem się nad blondynką.
  - Dlaczego jesteś taka zła? - wyszeptałem jej do ucha, nie przestając  gładzić jej ramion. - To tylko Ella. Nasza Ella. Twoja przyjaciółka. Kochasz ją, pamiętasz? Jesteście sobie bliskie, bardzo bliskie. Czemu chcesz ją zabić? Przecież ją kochasz, zawsze kochałaś.
   Poczułem jak Jade napina mięśnie i w przestrachu, że znów zacznie się wyrwać, mocniej ją ścisnąłem. Po chwili jednak dziewczyna znów się rozluźniła, kręcąc głową.
  - Nienawidzę jej...
  - Nie, nie, nie... - przerwałem blondynce. - Ty ją kochasz. Jesteście przyjaciółkami, a nawet kimś więcej. Jesteście siostrami. Nie masz powodu by jej nienawidzić.
  Przez moment panowała cisza, podczas której Jade lekko się szarpnęła, a Ella jęknęła z bólu, gdy straciła jedną stopę.
  - Zabiera mi ciebie - wyznała wreszcie dziewczyna. - Odkąd stałeś się tym kim jesteś, zupełnie o mnie zapomniałeś. Zabrała mi ciebie, teraz to ona jest najważniejsza.
  Znieruchomiałem. Czy Jade... Była o mnie zazdrosna?
  Nie, głupku. To przecież nie jest Jade, tylko jakaś marna podróbka. Nic tu nie jest prawdziwe. Ani ona, ani Ella, ani twój "ból" co do Elli, ani uczucia Jade. To nie ona, nawet nie rób sonie nadziei. Pogódź się ze świadomością, ze już cię nie kocha. I nie pokocha.
   Z trudem przełknąłem ślinę, ignorując jęki brunetki.
  - Nie prawda - odrzekłem wreszcie słabo. - Nadal cię kocham, nadal jesteś dla mnie najważniejsza. Mam obowiązek opiekować się Ellą, co nie oznacza, że kocham ją bardziej od ciebie... - Po czym dodałem słabo cicho: - Nigdy nikogo nie pokocham tak jak ciebie.
   Przez dłuższą chwilę panowała  cisza - nawet Ella nie wydawała z siebie żadnego odgłosu. Jade kołysała się wraz ze mną, z przymkniętymi oczami. Dopiero po kilku minutach podniosłą głowę, patrząc mi prosto w oczy.
  - Czyli wciąż jestem tą najważniejszą? - zapytała szeptem.
  Widząc wielkie,  niebieskie oczy Jade, wypełnione miłością i troską, której tak dawno u niej nie dostrzegałem, coś we mnie pękło.Nawet jeśli to nie była ona, nawet jeśli to tylko jakaś marna podróbka mojej Jade, nawet jeśli ta prawdziwa teraz to wszystko ogląda... To muszę... Choć raz, tylko raz.... Muszę choć raz sobie ją przypomnieć.
  Mój wzrok mechanicznie padł na usta dziewczyny, a po chwili zacząłem się pochylać. Zignorowałem protesty Elli, lekko przymknąłem oczy... Jade stanęła na palcach, robiąc dzióbek - jak zawsze, gdy chciała mnie pocałować.
  Gdy nasze wargi dzieliły milimetry, nagle zarówno Ella i Jade rozprysły się w powietrzu, znikły. Dłonie zacisnęły się w pięści, tam, gdzie jeszcze przed chwilą dotykały delikatnej skóry dziewczyny. Ogarnęła mnie wściekłość. Tak łatwo dałem się  uwieść! Tak łatwo zaprzepaściłam wszystko... Na rzecz... Jej.
  Już po chwili poczułem znajome ukłucie w podbrzuszu, a zaraz po nim łańcuchy oplatające moje skrzydła. Spuściłem głowę, zaciskając zęby w niemym krzyku. Ledwo do mnie cokolwiek docierało. Krzyki tłumu, sprzeczne emocje dobra i zła, głos tego potwora i... I Jade. Szarpiąca się w  łańcuchach i wyzywająca wszystko dookoła. W tym najbardziej mnie.
  - Will - usłyszałem Kobieto - Mężczyznę. - Przegrałeś. Nie zdałeś próby. To koniec. Twój i ich. Wszyscy przegraliście swoje życie.
_____________________________________
Od Boddie:  Na początku mi w ogóle nie szło, dopiero z początkiem próby Willa się rozkręciłam :D Rozdział mi się strasznie podoba i chyba zaliczę go do swoich najlepszy :D Już nawet nie długość, bo sami przyznajcie jest ogromny, ale ogólnie cała treść.. Przyjemnie mi się go pisało i mam nadzieje, że wam przyjemnie czytało ;D  

sobota, 6 lipca 2013

[13 cz.3] Jesteś potworem! Jesteś mordercą! Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy...

Ella... 
     Ból przeszył mnie można powiedzieć, że na wylot. To było tak okropne uczucie jakbym ktoś starał się mnie zabić. Nie mogłam oddychać i czułam jak po moim czole spływa pot. Otworzyłam oczy, ale szybko je zamknęłam widząc nad swoją twarzą czyjąś pomarszczoną twarz.  Usłyszałam jakieś niezrozumiałe słowa i poczułam na swoim czole czyjąś lodowatą dłoń. Wzdrygnęłam się mimowolnie, odskakując przy tym w tył. Nagle moje cierpienie zostało ukojone, a w moje ciało jakby od nowa wstąpiła siła i chęć do życia. Ostrożnie otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś szałasie, na zewnątrz panowała kompletna cisza, tak samo jak zresztą w środku. Leżała na ziemi, a w koło mnie siedzieli jacyś ludzie. Wszyscy mieli zamknięte oczy, a gdy zauważyli, że na nich powoli wstali i wyszli na zewnątrz, zostawiając mnie samą z tutejszą szamanką, Ryderem, Sethem i Kylem. Ci dwaj ostatni rozmawiali o czymś, patrząc przy tym na mnie z nienawiścią. Bolało mnie to, ale wiedziałam, że nie są w tym momencie sobą. Nie wiem czemu, ale czułam się okropnie , wiedząc, że Kyle kiedyś był moim przyjacielem, moją częścią, że posiadałam odrobinę jego ducha, a teraz myśli jak by mnie tu zabić i co zrobić, żebym zeszła im z drogi. Czułam się jednak bezpieczna wiedząc, że obok stoi Ryder patrząc na mnie z przestrachem. Nie bał się mnie, tylko o mnie. Jego uczucia wróciły, ale wiedziałam, że w każdej chwili może znów chcieć mnie zamordować gołymi rękami.
   -Co się dzieje?- spytałam cicho. Brunet zagryzł dolną wargę bawiąc się dłońmi. Coś ukrywał. Był taki dziecinny i nie dojrzały, jak to faceci. Wstałam i już chciałam wyjść na zewnątrz, kiedy ten zaszedł mi drogę. Posłałam mu spojrzenie nakazujące mu zejść mi z drogi, ale ten tylko wysunął podbródek, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
   -Nie możesz wyjść- powiedział Ryder nakazując gestem dłoni wyjść pozostałej dwójce i szamance. Ta ostatnia zrobiła to patrząc na chłopaka trochę wystraszona.
   -Mogę wszystko.- powiedziałam stanowczo, robiąc krok w prawo. Chłopak szybko zaszedł mi drogę, złapał mnie za nadgarstki po czym siłą nakazał się cofnąć. Cicho pisnęłam z bólu, ale kiedy usłyszałam na zewnątrz czyjś wrzask, a po chwili jak chyba cała wioska krzyczy po prostu jakby nigdy nic, wyrwałam mu się. Kiedy wyszłam na zewnątrz, oślepił mnie blask księżyca. Gwizdy migotały na niebie, a powietrze było delikatnie wilgotne i przyjemnie się oddychało.
    Mój wzrok przykuł podest, na którym niedawno stali moi towarzysze. Teraz na nim stało trzech mężczyzn. Jeden klęczał przodem do wszystkich, a dwóch pozostałych trzymało go za ręce po bokach, prawie, że rozrywając. Nagle gdzieś zza niego wyszło dwoje dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Mniej więcej w wieku siedmiu lat. Zostali postawieni po drugiej stronie ,,sceny'', a mężczyznę obrócono przodem do nich
   Tłum ani na chwilę nie umilkł. Wszyscy krzyczeli i nawet nie znając języka, można było stwierdzić, że wyklinają i wyzywają dorosłego faceta.
   Kolejny krzyk. tym razem wydobywający się z ust mężczyzny. Na podeście pojawiła się kolejna osoba, a mianowicie dobrze umięśniony facet w mniej więcej wieku trzydziestu lat.  Bez wahania wymierzył klęczącemu cios w plecy, czymś co było podobne do bata. Stałam nie mogąc wydusić z siebie słowa.
   Dzieci zaczęły płakać, po chwili jednak przestały. Wszyscy umilkli i ktoś przemówił. Byłam to ja. Nie wiedziałam co przeze mnie przemawia. Po prostu poruszałam ustami mówiąc w ich języku.
   - Zostawcie go! Czemu chcecie go zabić?!- wrzasnęłam, nie robiąc nawet jednego kroku w przód.
   -Zasłużył pani. Chciał cię zabić.- odezwała się staruszka, która przed momentem uratowała mi życie. Seth i Kyle patrzyli na mnie jak na wariatkę, a Ryder przyglądał się wszystkiemu z lekko rozchylonymi wargami. Nim zdążyłam coś powiedzieć zagłuszył mnie tłum, który znów zaczął gniewnie wrzeszczeć, że chcą śmierci tego człowieka, który tak na prawdę... Nie wiem czemu to zrobił. Nie dali się mu wypowiedzieć. Mężczyzna, który wcześniej wymierzał baty teraz podszedł do dzieci i stanął za nimi. Zza pleców wyjął dwa sztylety, które bez skrępowania przyłożył do gardeł i chłopca i dziewczynki. Przerażona krzyknęłam, czego i tak nie usłyszeli. Ruszyłam biegiem w ich kierunku rozumiejąc co chce zrobić, ale Ryder sprawnie mnie złapał , przygniatając do siebie. Szamotałam się, krzyczałam tak głośno jak umiałam, ale panująca w koło wrzawa nie ustępowała i narastała.
   Ci ludzie nie mieli serca, chcieli zabić bezbronne dzieci, za coś co zrobił ich ojciec. Nie wątpiłam, że zabiją całą jego rodzinę na jego oczach, byli do tego zdolni. Liczyło się tylko dobro córki wodza, a ten kto na nie targnął musiał zapłacić najwyższą karę.
    Wrzasnęłam kiedy noże mocniej się wbiły, a krew z ich szyi zaczęła się lać strumieniami.
   Po moich policzkach popłynęły łzy złości, ale i bólu. Czułam się jakby to ktoś mnie właśnie mordował na oczach ojca. Ryder, który nadal mnie trzymał ani drgnął, nawet nie poluźnił uścisku. Nadal trzymał mnie w objęciach, pozbawiając ruchu.  Rozległ się opóźniony krzyk dzieci, a z ich oczu, tak jak z moich popłynęły łzy. Smutek ogarnął mnie od środka. Ci ludzie byli potworami, byli kimś kogo nigdy nie powinnam poznać.
   Upadłam na kolana w momencie gdy martwe ciała dzieci uderzyły o drewniany podest. Głośno płakałam, nie zważając na to, że wszyscy zamilkli. Po chwili nastąpiły wiwaty i okrzyki radości, a mnie przepełniło wrażenie, że oni nie liczą się z nikim prócz siebie. Wiedziałam, że zabili też ojca i zapewne żonę niedługo też zabiją. Zamknęłam oczy, pozwalając wypłynąć łzom. Przeszłam tak dużo, już tyle przeszłam, ale nigdy nie widziałam tak podłego zachowania,  takich ludzie, jeśli mogłam ich tak nazwać. To nie byli tak na prawdę ludzie. To były Paranormalne istoty, który stały nam na przeszkodzie. Wstałam na chwiejnych nogach, dalej zamykając oczy. Otworzyłam je dopiero kiedy Ryder przytulił mnie. Odepchnęłam  go momentalnie, brzydząc się nim. Był dla mnie nikim, był dla mnie taki sam jak oni, potworem i nic nie wartym sukinsynem.
   -Masz ich krew na rękach! Jesteś winny ich śmierci! Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich! Jesteście ludem, który widzi tylko czubki swoich nosów! Zabiliście dzieci, które niczemu nie zawiniły, a ty...- powiedziałam przenosząc wzrok z powrotem na bruneta.- Pomogłeś im! Jesteś potworem! Jesteś mordercą! Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy...- wychrypiałam i ruszyłam biegiem w stronę ściany lasu. Nie zwracałam uwagi na to, że nikt nawet się nie odezwał, ze nikt za mną nie pobiegł. Było mi to na rękę. Chciałam być sama.
   Zatrzymałam się dopiero kiedy znalazłam się w samym środku, tak mi się przynajmniej wydawało. Usiadłam na ziemi i podkuliłam pod brodę kolana głośno szlochając.
   -Czemu do cholery jesteś taki?! Czemu jesteś takim sukinsynem! Wszyscy są winni ich śmierci... Nawet ja. Gdybym miała moc... Pomogła bym im, uratowała, a tak... Zabiłeś ich! Boże! Zabiłeś te dzieci!- wrzeszczałam tak głośno jak potrafiłam. Oparłam się o pień drzewa, a kiedy zaczął padać deszcz, zaczęłam śpiewać kołysankę, którą śpiewała mi mama, kiedy jeszcze spędzała ze mną czas.  Łzy po moich policzkach nie przestawały spływać, a moje serce z każdą sekundą wypełniała coraz to większa gorycz. Cały czas miałam przed oczami spojrzenia tych dzieci, ich krzyki i upadające ciała. Cały czas nie dopuszczałam do siebie świadomości, że jestem morderczynią. Zabiłam Jade, a teraz jeszcze dwójkę tych dzieci. Czemu nie było ze mną Willa? Potrzebowałam go i jego ciepła, jego ucha które wysłucha mnie mimo, że tego nie chce.  Wstałam powoli i wspięłam się na drzewo, potem jeszcze wyżej i jeszcze wyżej, aż znalazłam się dziesięć metrów nad ziemią. Gałęzie były tu zdecydowanie za słabe, ale nie obchodziło mnie to. Po prostu usiadłam na jednej z nich, wzięłam go ręki listek i zaczęłam go obrywać jak kwiatek, dalej nucąc pod nosem melodię piosenki. Nie wiem kiedy zmorzył mnie sen.
   Śniłam.
   Śniłam o tym, że jestem potworem, że piekę się w piekle i jestem najgorszą z najgorszych. Śniły mi się te dzieci. Miały na imię Aszta i Sziroku. Znałam ich już całą historię. Pochodzili z ubogiej rodziny, zawsze trzymali się razem, ona została jako pięciolatka zgwałcona, a on starał się jej pomóc i został dotkliwie pobity. Ich matka i ojciec nie byli razem z miłości, a przymusu. On ja bił, a ona się temu poddawała. Jednak ten mężczyzna dzieci kochał jak nikogo. Tylko je miał, żonę zabił w czasie jednej z kłótni.  Nie miały udanego dzieciństwa, ale wydaje mi się, że wszystko jest lepsze od śmierci, przez obcą dziewczynę, która już nigdy nie zazna spokoju.

_____

Od Akwamaryn: Powiem wam, że mi się szczerze podoba. Nie miałam na niego weny na początku i pisałam pod małym przymusem, ale jak już się rozkręciłam to nie mogłam po prostu skończyć. Lubię pisać sceny śmierci, a w tym opowiadaniu dzieje się to już drugi raz, jednak ten podoba mi się o wiele bardziej. Może uznacie mnie za wariatkę, ale na prawdę szkoda mi było zabijać te dzieci. Po prostu się wczułam;)

WAŻNE!!
MAM NIE MAŁY PROBLEM... COŚ POMYLIŁYŚMY W KOLEJNOŚCI NUMEROWANIA ROZDZIAŁÓW I OD TEGO MOMENTU NIE JESTEM NICZEGO PEWNA... W TYM MOMENCIE NASZE ROZDZIAŁY NIE SĄ Z SOBĄ POWIĄZANE I TRUDNO ROZRÓŻNIĆ KTÓRY JEST, KTÓRY. CHCIAŁAM TO OGARNĄĆ, ALE NIE WIEM JAK WYSZŁO I CZY JEST OKEY. WYBACZCIE WSZELKIE PROBLEMY...

wtorek, 2 lipca 2013

[ 12 cz. 3] - Niektóre rzeczy po prostu muszą się stać i nawet my, Demony i Anioły tego nie zmienimy.

Jade...
  Blond włosy, ciągle opadające mu na czoło i ciągle przez niego poprawiane, wielkie brązowe oczy, brwi, nadające mu wygląd wiecznie zdziwionego i lekki uśmiech - zazwyczaj złośliwy i chytry, teraz smutny. Blada cera i rumieńce na policzkach. Małe znamię na szyi, takie same jak moje na karku. Jego ulubiony  podkoszulek z Batmanem i pleciona bransoletka... Bransoletka zrobiona przeze mnie. Trzy lata temu, na jego dziewiąte urodziny. Mówił, że ją zgubił... A jest. Znalazł ją, albo kłamał. Teraz nosi te bransoletkę i bez przerwy się nią bawi. 
  To on. To naprawdę on. Drake, mój mały Drake. Nie zmienił się ani trochę, dalej jest tym małym, słodkim chłopczykiem, wiecznie zagubionym. Sprawiającym wrażenie niewinnego i uczciwego, a gdy tylko dorośli znikną z pola widzenia... Zmienia się w geniusza - sadystę.
  Zamrugałam powiekami i odkaszlnęłam, prostując się. Co ja robię? - skarciłam się w myślach. Jestem Demonem, nie mam prawa do takich uczuć. Głupia, zabijam siebie. 
   Spróbowałam ruszyć skrzydłami i, choć sprawiło mi to ból, z ulgą stwierdziłam, że znów mam nad nimi kontrolę. Bolały przy każdym ruchu, - domyślałam się, że to przez łańcuchy - lecz cieszyłam się, że odzyskałam przynajmniej je.
   Zagryzłam wargę, czując ucisk w sercu. 
   Ryder. Mój Ryder. Nawet  nie wiem co z nim. Przypuszczałam, że nie za dobrze, bo skrzydła znacznie mi się zmniejszyły. Chciałam mieć go z powrotem przy sobie. Należał do mnie i żadna Ella mi go nie odbierze. Jest mój, nie jej. I już. 
   Nie rozumiem, pomyślałam, marszcząc brwi, na czym polega próba? Nie widzę tu żadnego...
   Znieruchomiałam, czując coś z tyłu swojego umysłu. Jakąś myśl, przeczucie. Miało się stać... Coś bardzo złego. Dla Drake. Coś... Coś mu zagrażało. Zagrażało jego życiu. 
   Zmrużyłam oczy ze złości. A więc to tak. Mam patrzeć na śmierć młodszego brata. Super. 
  Drake stanął przed pasami, bawiąc się moją bransoletką. Myślał o mnie, o wspólnych chwilach, sporach.. O mojej śmierci. Cierpiał i to bardzo. Było mu bardzo ciężko. Tęsknił za mną, żałował... O matko, naprawdę żałował tych wszystkich kłótni. Pragnął to zmienić, tak byśmy zawsze żyli w zgodzie. I... On się obwiniał. Niewiarygodne, ten mały świrus, który zawsze patrzył jak mnie ze złościć, teraz obwiniał się o moją śmierć. 
  Coś ukuło mnie w serce. Poczułam... Żal i współczucie. I coś... Coś ciepłego. Bolało mnie to i jednocześnie było przyjemne, miłe. Jednak w tym wszystkim górował smutek, smutek, że nie potrafię mu pomóc. Chciałam go przytulić, powiedzieć mu, że jestem i zawsze będę. Tylko w innej postaci i...
  Matko, o czym ja myślę?! Jak ja się do cholery zachowuje! 
  Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić i odgonić od siebie niechciane uczucia. 
  Drake, zamyślony, zrobił krok w stronę ulicy. I wtedy zrozumiałam. Nie rozglądnął się, tylko po prostu sobie wlazł.
  Nagle usłyszałam głośny odgłos i trąbienie ciężarówki. 
    Następne wydarzenia rozegrały się w ciągu kilku sekund. Drake, przerażony, podniósł głowę, ciężarówka zaczęła hamować, ludzie i samochody wokół, zdezorientowani i wystraszeni zarazem, zatrzymali się, obserwując sytuacje, a ja... A ja rzuciłam się w stronę brata, nim zdążyłam nad sobą zapanować. Chwyciłam go za ramiona, niemal rzucając na chodnik - wyglądało to, jakby chłopak zrobił świetny unik. Poczułam lekkie ukłucia na całym ciele, a następnie samochód przejechał przeze mnie, robiąc obrót. Mercedes, jadący z naprzeciwka, uderzył w niego, a wtedy buchnął ogień. Jednocześnie ciężarówka przewaliła się na bok - prosto na dwa inne auta. Ludzie zaczęli krzyczeć, uciekając. Drake wpatrywał się w to wszystko, nie mogąc się nawet ruszyć. Przerażony, obserwował uciekające kobiety, wrzeszczących mężczyzn, pożar dostający się coraz dalej, przechodzący na kolejne samochody.
  I nagle... Nagle to ujrzałam. Z ciężarówki i pozostałych trzech aut, zaczęły wypływać dusze. Razem w sumie pięć. Pięć ludzi, a  to przecież nie koniec. Na twarzach owych dusz początkowe przerażenie i niemy krzyk, zastąpił spokój i ulga. Nawet się uśmiechnęły. Następnie lekko zawirowały, skurczyły się i wyparowały. Małe dziecko, około siedmiu lat, zaśmiało się lekko, nim coś wessało je w siebie.
  Z jednego z palących się samochodów rozbrzmiał płacz niemowlęcia, który po chwili umilkł i również jego dusza zaczęła wypływać z dachu Audi.
  Coś ścisnęło moje serce, lecz natychmiast pozbyłam się niechcianego uczucia.
  By ocalić Drake, zabiłam sześcioro innych ludzi, zrozumiałam, z trudem przełykając ślinę. On miał zginąć, tu i teraz. Tu i teraz kończy się jego życie. Ich miało jeszcze trwać, było jeszcze napisane. Tymczasem u Drake...
  Nie posiadał już Aniołą Stróża i Anty - Anioła. Miał zapisane tu zginąć. Takie było przeznaczenie, a ja je zniszczyłam, pozwalając innym ludziom oddać za niego życie. Niektóre rzeczy po prostu muszą się stać i nawet my, Demony i Anioły tego nie zmienimy.
  Nie zdałam próby. Ryder i Ella... Oni zostaną zabici. Poumierają, przeze mnie. Nie powinnam czuć żalu i złości na siebie, ale... Ale tak było. A przecież takie uczucia zostały mi zakazane. Choć... To jest próba. Nie fizyczna, nie ta. To psychiczna próba, oni chcą sprawdzić czy ja, czy my panujemy nad sobą i zasłużyliśmy na to, czym teraz jesteśmy. Pragną zobaczyć czy wyzbyłam się wszystkich pozytywnych emocji i miłości.
  I zawiodłam.
  Spojrzałam na Drake, który powoli wstawał. Pustym wzrokiem spoglądał na wypadek, cofając się pod mur. Poczułam jak trzęsie mi się broda, zaraz jednak zagryzłam wargę, powstrzymując łzy. Nie mogłam patrzeć, jestem przecież silna. Płacz to okazywanie słabości, których ja nie miałam. Nie mogłam mieć, bo tylko takie proste istoty jak ludzie, posiadają je.
  A Drake i tak właśnie umierał. Bez Stróża i Demona miał marne szanse na przeżycie.
  Czemu mnie jeszcze stąd nie zabrali? - pomyślałam, wciąż obserwując brata. Nie zdałam próby, na co czekają, przecież...
  No tak. Nie musiał TAK umrzeć. Przecież mogła go zgładzić własna siostra. Bo czemu nie? Zdałabym próbę, Ryder i Ella by przeżyli,a  Drake... A Drakowi dałam i tak max. dwa tygodnie życia bez Stróża i Demona. Plus te jego eksperymenty - więc jakiś tydzień.
  Powoli podeszłam do chłopaka, dłoń kładąc na jego ramię. Drake lekko drgnął, marszcząc brwi. Otoczyłam siebie i jego skrzydłami, lecz zaraz je wycofałam, zdając sobie sprawę co próbuje zrobić - dodać mu otuchy. Popchnęłam go w stronę płomieni, zaciskając zęby. Muszę to zrobić. To moje zadanie. Jestem Demonem, nie mogę się nad nim litować. I tak umrze. Co z tego, że przeze mnie?
  Dopiero teraz pomyślałam o rodzicach. Stracą dwoje dzieci w mniej więcej dwa tygodnie. I córkę, i syna. Już teraz są na pewno załamani. Byłam ich oczkiem w głowie, najważniejszą osobą na świecie. Kochali mnie i na pewno kochają. Drake też. A teraz ja go morduje.
  Zabrałam dłoń z ramienia brata, zagryzając wargę. Nie mogę go zabić. Ale muszę. Łatwiej by mi było patrzeć na jego śmierć... Cholera, musiałam go wyrzucić spod tamtego auta?! Przeze mnie zginęło o sześć ludzi więcej, - czym właściwie się nie przejęłam, byli dla mnie obcy, traktowałam ich jedynie jako pojemniki na żywność - a on i tak i tak umrze.
  Cofnęłam się o krok, po czym spojrzałam w górę.
  Ale jestem Demonem. Jestem pozbawiona uczuć i nikt, a już na pewno nie tak smark, nie może mi ich przywrócić.
  Zła, a wręcz wściekła, chwyciłam Drake za szyję, podnosząc. Ten od razu łapczywie zaczął nabierać powietrza, ręce kładąc na gardle. I nieświadomie na mojej dłoni. Machał nogami, szamocząc się i próbując się mi wydostać. Nie było to jednak takie łatwe, a właściwie zupełnie niemożliwe.
   Jeszcze chwilę trzymałam go, po czym, widząc, że jest coraz bliżej zgonu, puściłam. Drake padł na kolana, nie puszczając gardła. Stanęłam przed nim, rozkładając skrzydła i napawając się jego strachem i bólem. Gdy otworzył, dotychczas zamknięte oczy, przybrałam najstraszniejszą twarz na jaką było mnie stać ( a uwierzcie, Demony bardzo dobrze potrafią zmieniać swoje oblicze na... Cóż, demoniczne ) i ujawniłam się mu. Po zaledwie kilku sekundach, krzyknęłam, znów znikając chłopakowi. Kosztowało mnie to bardzo dużo energii, ale było warto. Drake wrzasnął, zatoczył się i spadł na ziemię. Wtedy, sapiąc, szybko podniosłam go i rzuciłam o mur. Z głowy zaczęła spływać mu krew, lecz blondyn od razu podniósł się, rozglądając na boki z przestrachem. Gdzieś niedaleko dobiegł mnie dźwięk syreny strażackiej, a następnie szpitalnej. Drake zaszlochał cicho, wycierając rękawem kurtki spływającą krew.
   - Zostaw mnie! - wrzasnął, wciąż się rozglądając. - Błagam, zostaw mnie!
  Zaśmiałam się cicho. Ogień zaczął do nas dochodzić. Ludzie uciekali w popłochu i nikt nie zwracał uwagi na małego, biednego chłopczyka, który wywołał całe to zamieszanie.  Zmrużyłam oczy, po czym schyliłam się i pociągnęłam Drake za nogi, ciągnąc go jeszcze po ziemi. Chłopak zaczął płakać i błagać, bym go zostawiła.
   - O nie, mój drogi - mruknęłam pod nosem. - Nie teraz.
  Puściłam go, by, gdy tylko się podniesie, złapać go za bluzkę i rzucić o pobliski słup. Tuż przy ogniu. Płomienie przeszły na niego. Mógłby uciec, gdyby tylko nie stracił przytomności. Niestety, wstrząs był zbyt mocny.
  Spalił się. Nie wiem nawet czy odnajdą jego ciało - bo wątpię czy jego ciało jeszcze istnieje. Odwróciłam się tyłem od tego miejsca, nie chcąc zobaczyć jego wypływającego ducha. Nie minęło kilka sekund, kiedy poczułam znajomy ucisk w podbrzuszu, a po chwili coś pociągnęło mnie do tyłu.
  Jęknęłam, czując jak moje skrzydła znów oplatują łańcuchy. Miałam wrażenie, że głowa mi pęka, a do brzucha są wbijane tysiące igieł. Jednak uśmiechałam się, czułam się szczęśliwe. Zdałam próbę. Nie ważne jak, ważne, że zdałam. I mój Ryder przeżyje.
   - Dobrze, bardzo dobrze - Usłyszałam ten okropny, zniekształcony głos kobieto - mężczyzny. Otworzyłam oczy, lekko sapiąc. - Już myślałem, że się wycofasz. Lecz dałaś radę. Brawo. Zdałaś próbę, Jade!
   Demony, siedzące po lewej strony, wstały klaskając i wiwatując.Usłyszałam pełne pogardy prychnięcie Willa i wręcz musiałam się uśmiechnąć. Przestało mi przeszkadzać nawet to, że właśnie zabiłam brata i to bardzo brutalnie. Ba, byłam dumna z tego co zrobiłam. Po prostu nie widziałam w tym nic złego. Uważałam swoje zachowanie za w pełni racjonalne.
   Kobieto - mężczyzna spojrzał teraz na Willa i wysyczał:
  - Teraz ty, Will.
  Łańcuchy, nie pozwalające na najmniejszy ruch, znikły, wypuszczając szatyna. Ten zleciał na dół, wydając krótki okrzyk zdziwienia, po czym znikł.
  Za to na niebie pojawił się obraz. Jak film. Z Willem w roli głównej. Zafascynowana, oglądałam dalsze poczynania chłopaka, z niecierpliwością czekając na to, by dowiedzieć się na czym polega jego próba.
  Chłopak wylądował w... W pokoju dyrektorki Victorii X. Miałam w nim lekcje. Tutaj Caleb uczył mnie usuwania blokady i wreszcie - choć po długim czasie - udało mi się to osiągnąć. Tylko po co tam Will? Co będzie jego próbą? Miał jakieś problemy z dyrektorką...? Nie to nie możliwe... Użyją Victorii do próby...? Czy w ogóle wchodzi to w grę, mając na uwadze, ze żadne złe istoty nie mogą się tam dostać? Choć... No cóż, Will to Anioł. Nie jest złą istotą.
   Przez chwilę panowała cisza. Zaczęłam skubać dolną wargę w oczekiwaniu.
  Nagle w drzwi coś uderzyło. Will drgnął i rozpostarł skrzydła, przygotowując się na atak. Ja sama zaczęłam snuć podejrzenia co do tego, co zaraz wyskoczy na szatyna. Lew, tygrys, niedźwiedź...? A może będzie to istota z TEGO świata - nie wiem, harpia?
  Zaniemówiłam, widząc co wsuwa się do pomieszczenia, a po chwili cicho zamyka drzwi. Nie zwracali uwagi na Willa, wątpiłam czy nawet wiedzą, ze się tam znajduje. Sam Anioł wyprostował się, patrząc zdezorientowany na dwójkę ludzi. Schował skrzydła, marszcząc brwi. Mimo, że znajdował się tak daleko, wyczułam jego ból i obrzydzenie. Lekko się skrzywił, mrużąc oczy ze złości.
  Do pokoju nie wszedł żaden potwór, o nie, co to to nie. Nic niebezpiecznego, żadna paranormalna istota, która pragnęła by go zabić. Czy też ktoś z jego rodziny. Ani koteczek, który po chwili zamieniłby się w krwiożerczą bestie.
   To byłam ja. Ja z Calebem. Niegroźni, zupełnie niegroźni. Nie mogliśmy mu zadać bólu fizycznego - chociażby dlatego, że wcale go nie widzieliśmy. Za to psychiczny...
   Całowaliśmy się. Namiętnie. Bardzo. Oczywiście taka sytuacje nigdy nie miała miejsca - nigdy, ale to nigdy nie zdradziłam Willa. Ten obraz utworzyli mu ci... " szefowie". Już wiedziałam na czym polega próba. Bynajmniej na na samym oglądaniu owej sceny.
   Nagle dłonie Caleba wsunęły się pod "moją" bluzkę, łapiąc za biust. Gwałtownie przestałam go całować ( jeśli można tak powiedzieć ), odpychając chłopaka. Ten jednak, nie zarażony, skierował swe usta na moją szyję.
  - Caleb, nie - powiedziałam, próbując zabrać jego łapy z moich piersi. - Nie chcę.
  Chłopak przestał mnie całować, podnosząc wzrok.
  - Ależ oczywiście, że chcesz, kotku - wymruczał, patrząc mi w oczy. - A jak nie to zachcesz.
  Krzyknęłam, lecz Caleb od razu zamknął mi usta pocałunkiem. Próbowałam się wyrwać - owszem. Ale ja byłam drobna, malutka... A on wielki, ogromny.
   Will zacisnął dłonie w pięści, sapiąc gniewnie. Jego skrzydła lekko falowały, jakby starały się go uspokoić.
   I nagle, w momencie, gdy Caleb zaczął dobierać się do moich spodni, cały obraz się zatrzymał. Jakby ktoś nacisnął pauzę. Tylko Will jeszcze się poruszał. Zdziwiony, zaczął rozglądać się dookoła, a wtedy Kobieto - mężczyzna przemówił:
  - I tutaj ty poprowadzisz dalej historię. Oczywiście, narzucimy ci rozwiązania. Lecz do ciebie będzie należeć decyzja, jak to się dalej potoczy.
  Will kiwnął głową, uważnie słuchając.
  - Rozwiązanie pierwsze:  Caleb nie przestanie i Jade nadal będzie gwałcona - Szatyn skrzywił się, zaciskając zęby. - Rozwiązanie drugie: Caleb przestanie, lecz pobije Jade. I rozwiązanie trzecie: Jade zacznie się to podobać i od tego momentu zacznie cię z nim regularnie zdradzać.
    Chłopak spuścił głowę, płytko oddychając. Wszystkie trzy są złe i dla niego bolesne. Ciekawiło mnie czy wie, że tak naprawdę nigdy go nie zdradziłam. Że to nie jest naprawdę. Z niecierpliwością czekałam na jego odpowiedź. Próba polegała na ujawnieniu czyi ból woli: mój czy swój. A więc to coś, oraz ten Anioł i Demon wiedzieli, że Will nadal mnie kocha. Musi pokazać, jak bardzo mu na mnie zależy, mimo, że teraz robię za tą złą. Czy jego miłość do mnie osłabła czy nie. Nie miał zabronione mnie kochać. Mimo, że go to bolało zawsze będę tą jedyną. Ja nie oduczałam pozytywnych emocji - on posiadał ich w nadmiarze.
  Wreszcie szatyn podniósł głowę, patrząc prosto na "mnie".
  ___________________________________
Od Boddie:   Haha, mój najdłuższy :D Zwłaszcza, że jest złożony z samych opisów :D Nie licząc tych króciutki monologów, że tak powiem, złożony z samych opisów :D Mam nadzieję, że nie wyszło chaotycznie :D Mam z nimi jeszcze problem i staram się ćwiczyć, więc liczę, ze cokolwiek zrozumieliście :D Jest straszliwie dłuuugi, ale zawsze przesadzam z opisami <.> Jakoś tak mam :D
  

czwartek, 27 czerwca 2013

[11 cz.3]. Przepowiednia głosi, że żaden nadzwyczajny człowiek nie przetrwa tego co go tu spotkało.

Ella...
       Padałam na ziemię szybko oddychając. Moje serce zaczynało się męczyć, a ja nie potrafiłam opanować jego bicia. Czułam ogromną pustkę, która na początku była wręcz nie wyczuwalna. Teraz powiększała się, ale nie miałam czasu by się tym przejmować. Musiałam walczyć, a właściwie uciekać. Do oczu napłynęły mi łzy kiedy Seth złapał mnie za nogi i jak marionetkę pociągnął w dół rzucając o drzewo. Wiedziałam, że nie był sobą, ale przecież gdzieś tam głęboko to był mój kochany Seth. Nie zdążyłam się podnieść, a chłopak usiadł an mnie okrakiem przytrzymując moje dłonie swoimi. W ustach trzymał nóż, który gdyby go wypuścił z pewnością wbił by się w moje kościste ciało. Na ustach bruneta zawitał łobuzerski uśmiech i poczułam jak chłopak daje mi w twarz. Wstał ciągnąc mnie za ręce i przygniatając do drzewa. W tym czasie zdążył przełożyć nóż do ręki. 
   Pioruny uderzały koło nas jak oszalałe, do tego jeszcze padał deszcz, a ja byłam cała mokra.
  -Zabawimy się.- powiedział chłopak rozcinając mi bluzkę. Zebrałam w sobie wszystkie siły bi się nie rozkleić kiedy stanęłam przed nim w samym staniku. Ten tylko cicho się zaśmiał i już chciał zdjąć mi spodenki, kiedy nagle padł na ziemię nieprzytomny. Otworzyłam szeroko oczy patrząc teraz nie na Setha, a na mężczyznę o ciemnej karnacji, czarnych włosach, które związane były w kucyka i ciemnych oczach, które teraz gniewnie mrużył przypatrując się mi. Ubrany był, właściwie w nic. Jedynie na biodrach miał przepasaną jakąś szmatę . Na szyi zawieszony naszyjnik z kłów jakiegoś zwierzęta, a na palcu pierścień, który zapewne nie należał do niego. Taki oto ,,ktoś'' stał przede mną, a przed chwilą zaatakował mojego przyjaciela, czy może raczej oprawcę.
   -Dziękuję. Jestem Ella.- powiedziałam wyciągając do niego dłoń. Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie po czym złapał za nią i za moją talię przekładając sobie przez ramię. Ani pisnęłam, w końcu ktoś nie uratował mnie po to by potem zabić. Nie był tak jak Seth opętany i mógł mi pomóc. Kiedy jednak zobaczyłam jak dwóch podobnych do niego zbiera mojego przyjaciela zaczęłam się szamotać i walić w plecy nieznajomego dzikusa.
   Po jakimś czasie jednak zrezygnowała. Po prostu leżałam mu na ramieniu wpatrując się w wszystko w koło. Nie miałam szans ucieczki, byłam zbyt słaba, a do tego czułam tę ogromną pustkę, na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. Teraz miałam an to mnóstwo czasu.
   W oczach nieznajomych byłam chyba jednak tą dobrą, bo w porównaniu do Setha nie miałam takiej ochrony, ani nie byłam przewiązana jakimiś linami. Setha nieśli wręcz jak na pożarcie. Jak zdobytą zwierzynę. Po kilkunastu minutach wędrówki ciemnym gąszczem zobaczyłam chaty z słomy i dzieci bawiące się w koło. Kilka kobiet, zresztą nagich, patrzyło na mnie z taką złością i wstrętem jakbym przed chwilą przespała się z ich mężami lub zabiła ich dziecko.
   Szliśmy dalej.
   Kolejne chaty, kolejne kobiety i kolejny mężczyźni. którzy unikali mojego spojrzenia. Wszyscy wyglądali wręcz identycznie. Czarne włosy, związane w kucyka lub rozpuszczone, ciemne oczy i prawie, ze brązowa karnacja.
   Mężczyzna ostrożnie położył mnie na ziemię w jednej z chat, a dwóch idących za mną wrzuciło go do niej bez zastanowienia. Biedny Seth, nie był nawet świadomy jak te, dla mnie miłe dziwaki, go traktują. Spał jak zabity.Rozejrzałam się w koło. Było na tyle jasno, że udało mi się dostrzec Kyle siedzącego i przywiązanego do grubej belki. Głęboko oddychał nawet na mnie nie patrząc. Ryder siedział po drugiej stronie tak samo jak Seth nieprzytomny. Już chciałam do niego podejść kiedy ktoś szarpnął mnie za dłoń i wyciągnął na zewnątrz. Wszyscy tubylcy stali w kręgu patrząc na mnie nieprzychylnie.Wyciągnęli mnie na środek i postawili przed drobną i garbatą staruszką. Kobieta przyjrzała mi się ostrożnie po czym na jej ustach zawitał uśmiech. Gestem dłoni nakazała nachylić się. Ostrożnie rozejrzałam się w koło. Ludzie patrzyli na mnie teraz jakby milej, dalej nie ufnie, ale już nie z nienawiścią, a po prostu strachem. Bali się mnie.  Staruszka wypowiedziała coś w swoim języku i zimną, wręcz lodowatą, dłonią dotknęła mojego czoła.  Znów powiedziała coś niezrozumiałego dla mnie i nagle wszyscy w koło padli na kolana.
   -Co się dzieje?- spytałam zaskoczona ich zachowaniem. Nawet ta staruszka teraz klękała przede mną modląc się. Ręce miała złożone, a usta poruszały się mimo, że nie dobiegały z nich żadne dźwięki.
   -Jesteś ich wybranką. Jesteś córą wodza tutejszej wioski. - odezwała się jakaś dziewczyna. Odwróciłam się w jej stronę i zobaczyłam niską blondynkę. Jako jedyna z tu zebranych była ubrana w więcej niż przepaskę an biodrach. Uśmiechała się przyjaźnie patrząc mi w oczy.- Wszystko ci opowiem. Jestem tu tłumaczem. Oni czekali wiele lat na to aż się zjawisz i oto jesteś.-  powiedziała podchodząc do mnie i wyciągając w moim kierunku dłoń. Jeszcze raz przyjrzałam się tym ludziom po czym chwyciłam za nią  i już chciałam iść kiedy ta sama kobieta, która wcześniej dotykała mojego czoła wstała i coś wykrzyczała. Spojrzałam pytająco na tłumaczkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie po czym tak samo jak wszyscy wkoło wzniosła dłonie do nieba mówiąc coś pod nosem.
   ***
    Usiadłam na ziemi po turecku tak samo jak Rebeca. Dziewczyna wyróżniała się tu z tłumu i można było szybko ją odnaleźć. Jedyna dziewczyna o porcelanowej skórze i wręcz białych włosach, teraz przyglądała mi się z delikatnym uśmiechem na twarzy.
    Ci ludzie na prawdę uważali mnie za córkę tutejszego wodza, ale przecież on mógł mnie zobaczyć i powiedzieć, że to nie ja. Czemu się jeszcze nie zjawił? 
   Oderwałam się od tych myśli przypominając sobie o moich przyjaciołach, a zarazem wrogach. Byłam ciekawa co ta wyspa jeszcze dla nas szykuje. 
   - Tak jak mówiłam. Jesteś córką ich wodza, a właściwie to oni tak myślą. Paranormalni od wieków nie przybywali na ten teren. Unikali go jak ognia, w twoim wypadku wody.- już otwierałam usta by zapytać skąd dziewczyna o tym wie, ale ona mi na to nie pozwoliła.- Ta wyspa jest zwana wyspą Umarłych. Przepowiednia głosi, że żaden nadzwyczajny człowiek nie przetrwał tego co go tu spotkało. Ty masz jednak większe szanse na przeżycie. Jesteś wielbiona w tym miejscu,a  ci ludzie oddadzą za ciebie życie. Zacznę może od początku. Wszystko zaczęło się w dniu kiedy na świat przyszła córka wodza Ubungi. Jedna z jego żon, bo tu można mieć wiele, urodziła ciebie. Dziewczynę o ciemnych włosach jak ziarna kakaowca, oczach niebieskich jak dwa oceany i skórze bladej jak porcelana. Jej matka umarła zaraz po porodzie, a nasz wódz został  dwa dni po jej narodzinach zgładzony przez, jak oni to mówią, blade twarze. Nasza szamanka, czyli kobieta która dziś cię poznała i namaściła, wysłała cię strumieniem rzeki w dalekie zakątki świata. Chciała żeby zaopiekował się tobą ktoś godny tego czynu. Wszyscy jednak chcieli twojego powrotu. Gdy nie ma wodza przytrafiają się okropne rzeczy i tak też było. Powodzie, wichury, susze...- zapadła nagle niezręczna cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wierzyłam w to, że mogłam być córką wodza Indiańskiego.
   -Ale ja od zawsze wychowywałam się w Los Angeles. Mam nawet zdjęcia z szpitala.- powiedziałam trochę przerażona faktem, ze to mogła by być prawda.
   -Zostałaś podłożona zaraz po tym gdy dziecko jakiegoś małżeństwa zmarło. Przykro mi.- nie chciałam tego słuchać. To nie mogła być zresztą prawda, a nawet jeśli była to przecież nie mogę tu teraz zostać. Nie na wyspie gdzie nie przeżył jeszcze żaden Paranormalny, choć ja już nim nie jestem.
    -Wypuśćcie moich przyjaciół.- powiedziałam, ale napotkałam tylko smutne spojrzenie dziewczyny.  Blondynka spuściła wzrok po czym podniosła go i skierowała w stronę wyjścia. Powoli wstałam i wyszłam na zewnątrz, a moim oczom ukazał się ogromny stos. Przywiązani do niego byli trzej chłopcy. Seth, Kyle i Ryder. Cała trójka była w pełni świadoma. Szamotali się i kręcili wrzeszcząc na ludzi, którzy i tak ich nie rozumieli. Przerażona przebiłam się przez grupę ludzi i wbiegłam na podest gdzie byli moi przyjaciele.
    -Nie możecie ich zabić. Oni są ze mną. Wypuśćcie ich.- powiedziałam patrząc po ciemnych twarzach. Ludzie zaczęli coś szeptać gdy Rebeca przetłumaczyła moje słowa. Jeden z mężczyzn coś krzyknął na co wszyscy mu przytaknęli.
    -Mówią, że są zagrożeniem. Jeden chciał cię zabić, a pozostała dwójka ma moce które mogą zabić nas i nasze dzieci. Nie mogą żyć.- do oczu napłynęły mi łzy. Zaczęłam głęboko oddychać patrząc na te wymęczone twarze. Ci ludzie nie byli źli, ale nie wiedzieli co robią, nie wiedzieli, że musimy wrócić, odnaleźć nasze Anioły i Demony i żyć tak jak wcześniej. Musimy znaleźć kamień, który uratuje moich przyjaciół.
   -Oni nie są zagrożeniem! Są moimi przyjaciółmi!- powiedziałam znosząc się szlochem i łapiąc za dłoń Rydera. Chłopak wyglądał najlepiej z całej trójki. Uśmiechnął się do mnie lekko i ścisnął dłoń.
   -Kim ty dla nich jesteś?- spytał cicho starając się jakoś wydostać z więzów.
   -Córką ich zmarłego wodza, ale nie mogę nic zrobić.- powiedziałam patrząc chłopakowi w oczy.
   -Rozkaż im. Muszą cię wysłuchać.- powiedział słabym głosem Kyle. Nie wiedziałam, że on też przeszedł na moją stronę. Nadal widziałam w jego oczach tą nienawiść, ale martwił się o swoją dupę.
    -Nie macie praw ich więzić! Rozkazuję wam ich puścić wolno i mnie też! Musimy iść dalej! Nie możemy tu zostać!- krzyknęłam patrząc na blondynkę w ostatnim rzędzie. Dziewczyna przetłumaczyła, a tłum nagle wybuchł. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć jak opętani w niezrozumiałym dla mnie języku. Szybko rozwiązałam chłopców licząc na to że Kyle i Seth nie rzucą mi się do gardła. Zeskoczyliśmy z podestu biegnąc w stronę lasu. Nagle poczułam mocne szarpnięcie i jak ktoś zakrywa mi usta dłonią. Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam. Rozpoznałam, że to mężczyzna po głosie. Zaciągnął mnie do jednej z chat i brutalnie wrzucił do środka. Już nabrałam powietrza by wrzasnąć kiedy usłyszałam głośne krzyki na zewnątrz i zobaczyłam ogień. Ktoś puszczał wioskę z dymem. Poczułam na swojej szyi silny uścisk, a po chwili coś ostrego i metalowego. Otworzyłam usta by nabrać powietrza, ale nie mogłam nawet przełknąć śliny, bo zaraz bym się pokaleczyła. Przed oczami zobaczyłam dobrze zbudowanego mężczyznę po trzydziestce. Tak jak wszyscy tu był Indianinem i wyglądał jak oni. Teraz patrzył na mnie tymi czarnymi oczyma i gdyby mógł zabił by mnie spojrzeniem. Powiedział coś w swoim języku, czego oczywiście nie zrozumiałam, ale udało mi się wyłapać nazwę tej wyspy i imię Ubunga.  Zadarłam wysoko głowę kiedy przejechał mi po szyi ostrzem noża. Krzyknęłam z bólu i usłyszałam jak ktoś wchodzi do środka. Zamknęłam oczy,a  spod moich powiek zaczęły cieknąć łzy. Otworzyłam szeroko oczy gdy Indianin wbił mi nóż w sam środek brzucha. Ból był tak silny, że krzyknęłam i poczułam jak cała w środku płonę, mimo że nie mam ognia. Widziałam jeszcze jak tubylec upada na ziemię martwy, a mnie podnosi Ryder i wynosi z szałasu. Nabierałam powietrze w płuca tępo wgapiając się w chłopaka. Brakowało mi tlenu, a ból tylko narastał z każdym wdechem i wydechem. Cały czas zastanawiałam się czemu ten człowiek chciał mnie zabić. Pusta, którą wyczuwałam ostatnio teraz tylko jeszcze bardziej urosła podsycając mój wewnętrzny ogień. Czegoś mi brakowało, czegoś albo raczej kogoś. Wiedziałam, że chodzi tu o Willa. Był częścią mnie, moim Aniołem, który dzień i noc przy mnie czuwał. Umierał beze mnie, a ja bez niego. Musiałam być silna, musiałam wytrzymać dla niego. jeśli ja umrę i on, jeśli on zginie i ja. Byliśmy swoją częścią i nic nie mogło nas rozdzielić, ale jednak ktoś to zrobił. Sprzeciwił się naturze i zdecydował, że mam zginąć. Nie wyczuwałam teraz też swojego Demona. Nic nie czułam. Powinna rosnąć we mnie nienawiść i złość, ale nagle wszystko mnie opuściło. Nie czułam ani dobrych, ani złych emocji.
_____
Od Akwamaryn: Mogła bym pisać dalej, bo nagle dostałam natchnienia na opisy i akcję, ale muszę przerwać, bo wyjdzie za długi. I tak już jest strasznie długi, a nie chcę was zanudzić. Nie wiem jak wam, ale mi wyjątkowo się podoba. Mimo, że początek mi nie szedł rozkręciłam się i potem było już tylko lepiej.

środa, 19 czerwca 2013

[ 10 cz. 3 ] - Nie przeżyjecie długo. Macie kilka dni, nim wasz organizm zacznie sam siebie zabijać.

Jade...
    Krzyknęłam z bólu, opadając na kolana. Złapałam się za brzuch, ciężko oddychając. Z trudem przełknęłam ślinę, słysząc wrzask Willa. Jęknęłam, znów czując jak coś rzuca mną po ziemi. Upadłam na nią, w drgawkach. Czułam, jakby coś chwyciło mnie w talii, rzucając po trawie. Co chwila krzyczałam z bólu, nie mogąc nawet otworzyć oczu. Ból z brzucha, przeszedł na głowę. Jęknęłam, kiedy coś podniosło mnie w powietrze, a następnie brutalnie uderzyło mną o skały.  Następnie coś bardzo ciężkiego i bardzo dużego docisnęło mnie do głazu. Chwile tak przytrzymywało, aż wreszcie puściło. Spadłam na coś lub na kogoś, z trudem łapiąc oddech. Skrzydła gwałtownie skurczyły się, na co zareagowałam wrzaskiem. Rozległ się jakiś huk i gdy lekko uchyliłam powieki, wokół mnie latały czarne i białe piórka.
    Przetoczyłam się na trawę, kuląc i łapiąc za brzuch. Poczułam jak coś podchodzi mi do gardła, lecz udało mi się nie zwymiotować. Za to Will, leżąc obok mnie, nie miał tyle szczęścia.
   Skończyło się. Ból zmalał, czaszka przestała mi pękać, już mną nie rzucało. Niewidzialna dłoń zniknęła z mojej talii, mogłam normalnie oddychać. Temperatura znów się unormowała, wszystko było tak jak przedtem.
    Gdyby tylko nie ta okropna tęsknota, potrzeba za czymś... Chciało mi się płakać, bić, krzyczeć... Tak bardzo czegoś potrzebowałam, tak bardzo... Czułam się pusta. Zupełnie pusta. Bez życia. Jakby odebrano mi wszystkie emocje... Jak wtedy kiedy wstąpił we mnie Demon. Tak samo. Tylko teraz została tęsknota, chora tęsknota. I  rozpacz, ogromna rozpacz.
   Przejechałam paznokciami po nadgarstku, a z niego niemal natychmiast poleciała krew. Wzięłam głęboki oddech i przyssałam się do ręki. Zaraz jednak wyplułam swoja krew, wycierając nadgarstek w trawę. Nie, to nie to. Ale coś... Coś mi zabrano. Zabrano, moją własność, moją rzecz....
   W oczach miałam łzy. Coś straciłam, coś bardzo ważnego. Tak strasznie go potrzebowałam, tak okropnie... Potrzebowałam go, dlaczego nigdzie go nie było?! Tak jak zawsze, każdego ranka i wieczoru. Zawsze robił co chciałam, tak jak chciałam i kiedy chciałam. Nigdy mnie nie zostawił, a ja jego. Byłam przy nim, dbałam o niego... Na swój chory sposób, ale dbałam.
   On był mój.
   Ryder.
   Nie ma go. Nie ma. Nie ma Rydera, nie ma.
   Tęsknotę zastąpiła panika, strach. Nie wiedziałam gdzie jest, nie miałam z nim kontaktu. Nie ma go, pomyślałam po raz kolejny. Zabrano mi go, zabrano mi Rydera... Nie, matko, nie...
   Dotknęłam brzucha. Mój kontakt...  Urwano mi z nim kontakt, połączenia duchowe! Zabrano mi to, co czyniło mnie jego Anty - Stróżem. Zabrano mi jego... Ktoś mi to ukradł. Nie byłam sobą bez niego. Ryder mnie dopełniał, potrzebowałam go. Zostałam dla niego stworzona, teraz byłam nikim. Gdzie on do cholery jest?!
   Spojrzałam na Willa. Ciężko sapał, obejmując brzuch ramionami. Popatrzył na mnie tym nieszczęśliwym wzrokiem, a ja rozpłakałam się jak dziecko.
   Nie ma go, nie ma!
   Nagle jakaś siła postawiła mnie i szatyna na nogi, tak, że aż się zachwiałam. Wbiłam paznokcie w materiał sukni, rozglądając się tępo wokół. Moje myśli wciąż latały wokół Rydera. Nie ma go, ktoś tak po prostu nas od siebie odciął. Umierałam bez niego, zostałam mu stworzona. Dla niego.
   Staliśmy na jakiejś wielkiej arenie, a przed nami widniały trybuny. Trzy główne miejsca, uściełane na czerwono wznosiły się ponad to. Pod nimi można było zauważyć wyjście, kratę, pilnowaną przez dwóch strażników. Dochodziły z niego krzyki ludzi, zarazem smutne i wesołe. Zarazem pełne bólu i szczęścia. Dopełniały mnie i osłabiały. Nie wiedziałam jak się zachować, zbyt wiele sprzecznych uczuć. Zabijało mnie to, nie potrafiłam się zdecydować czy jestem głodna czy nie. Czy jestem silna czy słaba. Skrzydła cały czas kurczyły i rozciągały się, przyprawiając mnie o ból. Byłam zagubiona, nie wiedziałam co zrobić. Obraz mi się zamazywał, nogi uginały.
   Dopiero wzniesienie w powietrze i związanie łańcuchami oraz mocny cios w policzek mnie rozbudziły. Will stał obok mnie, a raczej leciał, z wściekłością przypatrując się ludziom siedzącym przed nami. W jego umyśle wyczułam nienawiść... A przecież on nie mógł nienawidzić. Sam się zabijał. Wiedziałam, że to uczucie sprawiało mu ból, ale nie pokazywał go po sobie. Twardo patrzył przed siebie i tylko małe drgania szczęki, świadczące o tym, że zaciska zęby, pokazywały jak bardzo jest mu ciężko.
   Zgięłam się, czując w sercu ukłucie. Z trudem odwróciłam wzrok od chłopaka i skierowałam go na trzy główne miejsca na trybunach.
    Po prawej stronie widowni znajdowały się osoby ubrane jedynie na biało. Nikt nie posiadał nawet czarnych czy brązowych włosów - jedynie jasne. Prawie, że białe. Uśmiechali się do nas ze współczuciem i troską. Znaczy... Do Willa. Mnie mierzyły pogardliwym spojrzeniem. Niektóre miały coś na szyi, jakieś znaki, które ciągle drapali.
     Po drugiej stronie znajdowały się dosłownie ich przeciwieństwa. Ludzie zostali ubrani wyłącznie na czarno. Zdarzały się blond włosy, lecz wtedy były oznaczone płomieniami. Tak jak moje. Przyglądali mi się z zainteresowaniem i niepewnością, Na Willa albo w ogóle nie patrzyli, albo ze złośliwością. Niektóre spojrzenia sprawiały wrażenia, że gdyby mogły to by go zabiły. Czasami ludzie również mieli na szyi jakieś znaki.
   Wisieliśmy kilkadziesiąt metrów nad ziemią - gdy popatrzyłam w dół, zebrało mi się na wymioty. Natychmiast podniosłam głowę, biorąc głęboko oddychając. Zerknęłam na szatyna. Stał wyprostowany, ze ściągniętą twarzą. Miał zaciśnięte zęby, płytko oddychał. Nie spoglądnął na mnie ani razu - wbił wzrok w jakiś przedmiot i tak znosił to wszystko. Jego skrzydła, unieruchomione łańcuchami, nawet nie próbowały się uwolnić, podczas gdy ja moimi cały czas szamotałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że tak tylko pogarszam ich stan - pióra odpadały powoli na ziemię, a każde sprawiało mi ból. Uspokoiłam się, zamykając oczy.
   Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy wszystkie szepty i śmiechy zamilkły. Po arenie rozległ się odgłos czyiś kroków, a po chwili pojawiły się trzy postacie.
   Pierwsza ubrana była jedynie na biało. Nawet włosy posiadała tego odcieniu. Przełknęłam ślinę, czując potworny strach. Za to Will całkowicie się rozluźnił. Chcąc nie chcąc zaczęłam drżeć z przerażenia, niepewnie obserwując ruchy owej postaci.
  Podskoczyłabym, gdybym mogła, kiedy nagle ze świstem otworzyła skrzydła. Ogromne, wielkie, piękne... Gwałtownie zabrałam powietrza. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, nawet sobie nie wyobrażałam. Sięgały niemal do końca trybun - tak przynajmniej mi się wydawało. Błyszczały tak mocno, że na początku oślepiły mnie - dopiero po chwili mrugania powiekami, zdołałam przyzwyczaić się trochę do poblasku.
   Will wręcz się nawet uśmiechnął, patrząc z miłością na ową osobę.Wydawałoby się, że nie dostrzega nic innego, tylko ją. Że jest mu najbliższa, najukochańsza...
   Tak jak ja kiedyś, pomyślałam mimowolnie.
   Widownia ubrana nią biało wstała, prostując skrzydła. Znów poczułam strach, który natychmiast znikł, gdy weszła druga osoba. Ubrana na czarno - nawet włosy. Przerażenie zastąpiła ulga, a wręcz radość. Chciałam przed nią paść, przytulić ją. Poczułam... Tak, poczułam miłość. Co przecież było mi zabronione.
   Cóż, najwyraźniej tę osobę mogłam ubóstwiać cała sobą.
   Demon stanął obok Anioła, pokazując skrzydła.  Czarne, ogromne...Piękne. O takich marzyłam. Te moje, nawet w czasie największej mocy, nie były tak duże. Ba, w połowie tak duże! One po prostu.. One.. Wspaniałe. Cudowne. Błyszczały na czarno, lecz nie oślepiały mnie. Dodawały tylko otuchy.
   Osoby z lewej strony trybun wstały i również rozprostowały skrzydła.
  Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się.
  Na końcu, za Demonem i Aniołem wszedł.. Człowiek. Tak, człowiek. Z prawej strony - ubrana na biało kobieta, a z lewej... Mężczyzna, cały na czarno. Zafascynowana przyglądałam się owej istocie. Z jednej strony bałam się jej, a z drugiej kochałam. Władały mną sprzeczne uczucia. Chciałam do niej podejść i jednocześnie uciec. Nie wiedziałam co zrobić, czułam się zagubiona.
  "Kobieta" uśmiechała się ciepło, spoglądając na nas łagodnie.  Jej białe włosy sięgały do ziemi i jeszcze ciągnęły się po niej. Cerę posiadała bladą, bardzo bladą. A przy tym sprawiająca wrażenie delikatnej jak porcelana. Bo może naprawdę nią była? Tutaj wszystko jest możliwe. Ubrana została, tak jak ja w suknię. Ale o ile moja kończyła się w połowie ud, tak jej właściwie końca nie miała. Ramiona posiadała odsłonięte, a na szyi... O, tak. Na szyj widniał łańcuszek ze złota, srebra i... Czy ja tam widzę brylant wielkości pięści?
   "Mężczyzna" był jej całkowitym przeciwieństwem. Z grymasem pogardy i wściekłości mierzył nas spojrzeniem. Wyglądał, jakby najchętniej nas chciał torturować. Nienawidził i mnie i jego, oj tak, bardzo nienawidził. I gardził,  jakbyśmy nie byli godni jego uwagi, a co tu mówić o rozmowie z nim. A raczej jego monologu. Ubrany został jak szlachcic. Taki z szesnastego wieku. Tylko dwie siekiery - małą i duża - niszczył ten ubiór. I... No tak. Siekiery były z brylantów, złota i sreber. Pełen luksus. Bo nie ma to jak zadźgać kogoś narzędziem tak drogim, że brakłoby zer do napisania jego ceny. O ile w ogóle ta siekiera jet godna zabicia kogoś, oczywiście, pomyślałam ze złością. I jednocześnie podziwem.
    Głos miało zniekształcony. Taki i kobiecy i męski. Nie było przyjemne dla ucha i jednocześnie chciałam go słuchać cały czas.
  - Willu Jamesie Wesley i Jade Bellatrix Caroline Stewart. Znaleźliście się tu byśmy mogli zobaczyć wasze zdolności i ocenić umiejętności. Pragnęlibyśmy sprawdzić czy zasłużyliście na tytuł Anioła i Demona - Tu dłuższą chwile patrzył na Willa. Ten jednak nie zawstydził się, tylko dzielnie znosił jego spojrzenie.  - Przejdziecie dwie próby. Każda trudniejsza od drugiej. A gracie o bardzo dużą stawkę.
  Tu pojawił się obraz walczących. Ella i Seth. Ryder i Kyle. W jakiejś dżungli. Coś nie tak było z Kylem i Sethem - oczy im pociemniały, na twarzy mieli wypisaną nienawiść. Atakowali swoich przyjaciół... I nawet o tym nie wiedzieli. Ktoś ich opętał. Ella znacznie przegrywała, chyba była na skraju śmierci. Ryder dawał sobie radę i to nawet bardzo dobrze. Spojrzałam z ukosa na Willa - wyczułam w nim ból, duży ból. Nie mógł oderwać wzroku od leżącej brunetki. Leciutko uśmiechnęłam się, w myślach chwaląc Setha za zadawane cierpienie.
  Wzięłam głęboki oddech, spuszczając wzrok i próbując panować nad uczuciami.
  - O ich życie. Od was zależy czy przeżyją następne cztery dni czy umrą. Ale musicie zdać wszystkie próby. Jeśli któreś z was przegra... Nie będzie już ratunku do pozostałej czwórki. Musicie zdać się na siebie. Wasza siłą, zręczność i odwaga są tu najważniejsze. Walczycie nie o swoje, a kogoś życie. I to swoich podopiecznych. A z dala od nich... Nie przeżyjecie długo. Macie kilka dni, nim wasz organizm zacznie sam siebie zabijać.
  Podnieśliśmy oboje wzrok. Przerażona spojrzałam na kobieto - mężczyznę. Wcale nie walczymy o swoje życie, pomyślałam z przekąsem. Ale jak oni umrą, to my też. Nie mam wyboru.
  Znów poczułam okropną tęsknotę za Ryderem. Coś zabolało mnie w brzuchu, najprawdopodobniej oderwany koniec nici, pragnącej się znów z nim połączyć. On był mój. I jest. Nie dam go sobie odebrać, nie dopóki to ja nad nim panuje.
   Kobieto - mężczyzna utkwiło we mnie czarno - niebieskie ślepia.
  - Jade zaczyna - wycedziło.
  Nagle łańcuchy znikły, a ja zaczęłam spadać. Will krzyknął moje imię, a widownia - ta czarna - zaśmiała się. Próbowałam machać skrzydłami, lecz straciłam nad nimi kontrolę. Nie chciały zacząć się ruszać, jedynie otoczyły mnie, dając ciepło. Nagle poczułam, jakbym wpadała do wody, lecz nie zostałam mokra. Co prawda, nie potrafiłam oddychać, lecz pozostałam sucha. Niespodziewanie coś szarpnęło mnie w okolicy brzucha i znalazłam się w Nowym Yorku. Zamrugałam zdezorientowana.
   Skrzydła odsłonił mi widok, a ja wręcz pisnęłam z radości. Miałam ochotę do niego podbiec, lecz powstrzymywałam się. Jestem Demonem, nawet by mnie nie zobaczył. W dodatku to nie jest już moja rodzina. Nie kocham go.
   Ale nie potrafiłam powstrzymać się od radości i fali... Czegoś w moim sercu. Nie umiałam tego nazwać, ale było miłe i ciepłe. Jednocześnie przyjemne i bolesne.
  Przede mną stał mój młodszy braciszek, Drake.
____________________________
Od Boddie:   I kolejny długi :D Mam nadzieję, że ciekawy :) I przyjemnie się go czytało :D Ja miałam na niego ogromną wenę i pisałabym dalej, ale bałam się, że nie przetrwacie xd :D Podoba się ? :>